Nie można nazwać jej "narodową socjalistką" - a to dlatego, że nie istnieje naród "pakistański": Beludżów mało łączy z Kaszmirczykami, Sindhami - a już nic z Pasztunami, którzy połowę roku spędzają w sąsiednim Afganistanie (nikt nie odważa się serio kontrolować tej granicy...). "Pakistan" - to po prostu pięć muzułmańskich krajów dawnych Indyj, które połączyły się (wtedy jeszcze wraz z połową Bengalu - dziś: Bangladesz) tylko po to, by bronić się przed agresją hinduistycznej reszty Indyj. To tak, jakby utworzyć państwo z Turcji, Bułgarii, Węgier, Rumunii i Austrii, dodając do tego Norwegię. To, że wzorem powieszonego dwadzieścia lat temu tatusia była do szpiku kości skorumpowana, nie stanowi w Pakistanie żadnego obciążenia. Tam "bakczysz" jest po prostu wprowadzeniem reguł wolnego rynku do biurokracji: kto daje większą łapówkę, ten załatwia sprawę. Oskarżenia o korupcję były więc traktowane ze wzruszeniem ramion - a stał za Nią murem cały Sindh - bardzo ludna prowincja. Nieboszczka mogła więc liczyć na 30 proc. głosów. Tak: w Pakistanie "partie polityczne" to nie żadne partie, tylko reprezentacje klanów rodowych. D***kracje to w ogóle głupota - a wprowadzanie d***kracji w takim państwie to już kompletny absurd. Co można było zobaczyć na przykładzie Iraku... Tu dygresja: w Iraku, w wyniku próby narzucenia d***kracji, już zginęło pięć razy tyle ludzi, niż wynosiła łączna liczba ofiar reżymu śp. Saddama Husajna. Zanosi się na to, że liczba ta zostanie pomnożona przez 10 - bo kiedyś Amerykanie (i Polacy) stamtąd wyjadą - i wszyscy skoczą sobie do gardeł. Wprowadzanie d***kracji w Indiach i wydzielenie z nich Pakistanu kosztowało życie 5 milionów ludzi. (na list o śp. Gandhim odpowiem, odpowiem...). Pakistan trwał - bo nie był d***kracją, w związku z czym np. Sindh nie mógł większością głosów narzucić wszystkim swojej władzy - tak, jak Hindusi zrobili w Indiach.