Niewykluczone, że islamiści zadrwią z polskiej "spokojnej przystani"
"Polska jest bezpieczna" - zapewniła premier Beata Szydło tuż po brukselskich atakach. Od kilku dni w mediach społecznościowych karierę robi grafika, z której wynika, że w ciągu ostatnich 15 lat do zamachów terrorystycznych doszło w całej Europie - za wyjątkiem Polski.
Czytam, słucham i trochę się boję - bo dobrze znam tę narrację. Wiem, że jest głupio-naiwna lub nieszczera. Że ma prowokacyjny charakter. I że niesie ze sobą poważne zagrożenie psychologiczne.
Najpierw trochę historii. "Nasi żołnierze są bezpieczni" - brzmiał standardowy komunikat MON, gdy do Polski docierały wieści o atakach na oddziały ISAF w Afganistanie. Informacji o zabitych Polakach nie sposób było ukryć, ale bardzo szybko zrezygnowano z komunikatów o rannych (poza najcięższymi przypadkami). Nie podawano danych na temat strat sojuszników, działających w "polskiej" strefie - niemałych amerykańskich i bardzo wysokich, afgańskich. "Nie nasz interes" - tłumaczono "wścibskim" dziennikarzom. W ten sposób tworzono obraz względnie bezpiecznej misji, na co przez lata nabierała się opinia publiczna. Ba, złudzeniu ulegli też żołnierze i cywilni pracownicy wojska, którym przyszło stacjonować w Afganistanie bez konieczności wykonywania zadań poza bazami.
Aż przyszedł "dzień sądu". 28 sierpnia 2013 roku talibskie komando rozniosło mur największej, najlepiej chronionej polskiej bazy w Ghazni, dokonując serii samobójczych ataków.
Zostawmy na moment to wydarzenie. "Uważaj, co piszesz. Tu na miejscu walczymy z wioskowymi głupkami, ale wspierają ich inteligentni goście na całym świecie, na przykład dostarczając informacje wygrzebane w Internecie" - usłyszałem latem 2009 roku. Radziłem się wówczas znajomego w mundurze, na ile mogę sobie pozwolić, pisząc, jako świadek, o okolicznościach ataku, w którym talibom po raz pierwszy udało się zabić Polaka w "niezniszczalnym" Rosomaku.
A teraz do sedna. Europa jest w stanie wojny - wojny z terroryzmem. A na wojnie nie ma bezpiecznych miejsc - są tylko względnie bezpieczne. I taką enklawą jest w tej chwili Polska. Tylko i aż. Lecz u licha, nie obnośmy się z tym - zwłaszcza w tonie sugerującym naszą większą mądrość ("nie wpuściliśmy muzułmanów - mamy spokój"). Gardłowanie - wszem i wobec, w sieci, w prasie, na oficjalnych konferencjach - może nam napytać biedy, bo a nuż "tamci" - sprawnie poruszający się w świecie informacji - powiedzą "sprawdzam". Islamiści lubią pogrywać z symbolami - znamienna w tym kontekście była ich zwiększona aktywność w Afganistanie (czy wcześniej w Iraku) w okolicach chrześcijańskich świąt. Czy w czasie wizyt polskich notabli. Niewykluczone więc, że zadrwią także z "ostoi pokoju".
Jednak nie ta argumentacja jest najważniejsza. Historia z prezydencką oponą nie napawa optymizmem, rzuca poważny cień na jakość służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo naszego państwa. Pragmatyka funkcjonowania, oparta o filozofię "jakoś to będzie", ma się nijak do "właściwego zabezpieczenia zdrowia i życia" - prawda?
Wróćmy teraz do wydarzeń z 28 sierpnia 2013 roku. Polakom udało się odeprzeć atak zamachowców-samobójców przy relatywnie niskich stratach własnych (dwóch zabitych oraz kilkudziesięciu rannych i poszkodowanych). Lecz to, co najważniejsze, wydarzyło się później. Świadomość, że baza przestała być azylem, spowodowała wysyp wniosków o przyśpieszoną rotację do kraju, składanych przez personel zabezpieczający misję. Szok, jakiego doznały nienawykłe do funkcjonowania w warunkach zagrożenia osoby, był dla kontyngentu poważnym problemem. Zaś w wymiarze taktycznym oznaczał sukces dżihadystów.
Nie czarujmy się - islamiści uderzą i u nas; to tylko kwestia czasu. Bilans strat ludzkich i materialnych się nie zmieni (bądź zmieni się w niewielkim stopniu) czy będziemy utrzymywać mit "bezpiecznej przystani", czy też nie. Ale trwanie w złudnym spokoju przełoży się na skalę naszego szoku. A, jakkolwiek brutalnie to zabrzmi, śmierć i cierpienie nawet setek ofiar mają dla terrorystów znaczenie drugorzędne. W ich kalkulacjach liczy się właśnie ów szok i wywołana nim trauma. Im bardziej masowe, tym lepiej.
Marcin Ogdowski