Chodzi o usprawiedliwienia 27 posłów PiS za nieobecność na głosowaniach sejmowych 13 czerwca i 11 lipca. Podczas pierwszego poszło o nowelę ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji. Zrobiło się tak gorąco, że przedstawiciele PiS wyszli z sali obrad przy akompaniamencie własnych okrzyków "hańba, hańba". Równie ostro było 11 lipca. Gdy w głosowaniu przepadł jeden z wniosków PiS posłowie tej partii znów opuścili salę i - żeby było ciekawiej - zorganizowali konferencję prasową na schodach w holu Sejmu. Po gwałtownych emocjach przyszedł jednak czas na otrzeźwienie. Racjonalnie analizując sytuację posłowie zdali sobie sprawę z faktu, że... nie, nie z tego, że postąpili nieodpowiedzialnie, nie z tego, że zachowali się dziecinnie, nie z tego, że zlekceważyli wolę wyborców i wreszcie nie z tego, że nie dopełnili swoich obowiązków. Po głębokim zastanowieniu doszli do wniosku, że... za nieobecność na głosowaniu będą musieli zapłacić utratą diety poselskiej! I zaczął się dramat. Bo jak oni przeżyją bez tych 300 zł na głowę? Co powie żona/mąż jak przyniosą mniejszą pensję? Okazało się jednak, że nie ma sytuacji, z której poseł nie znalazłby wyjścia. Politycy wymyślili więc, że przepustką do lepszego życia z dietą w kieszeni będą usprawiedliwienia nieobecności. I tak posypały się "uprzejme prośby o usprawiedliwienie nieobecności mojego syna... wróć - posła takiego i takiego". Wymyślone wymówki nie grzeszyły oryginalnością - a to że "byłem chory" (Jacek Tomczak, Gabriela Masłowska, Nelly Rokita), a to że "wykonywałem ważne obowiązki parlamentarzysty (sic!) i obowiązki klubowe" (Marek Kuchciński, Krzysztof Tchórzewski i Wojciech Jasiński), a to, że "musiałem opiekować się dzieckiem" lub "brałem udział w audycji TVN-u" (Ludwik Dorn i Zbigniew Wassermann)... Wymówkową kreatywność posłów swojej partii pobił jednak bezsprzecznie Jarosław Kaczyński, który tłumaczył się "niemożliwymi do przewidzenia przeszkodami". Mimo najlepszych chęci posłów PiS wszystkich i tak wtopił Krzysztof Jurgiel, który z rozbrajającą szczerością - jako jedyny - oświadczył, że nie brał udziału w głosowaniach, ponieważ taka była decyzja klubu PiS. Niby takie nic - w końcu samemu też się nieraz w szkole wymyślało mniej lub bardziej dziwne usprawiedliwienia. Ale właśnie - to było w szkole. Tutaj mamy do czynienia z dorosłymi ludźmi, którzy - niestety nie tylko w teorii - decydują o naszych losach. Ludźmi, których wybraliśmy, ponieważ wierzyliśmy, że będą działać dla naszego dobra. Ludźmi, którym ufamy. Już nie. Jak można w tym momencie zaufać politykowi, który w bezczelny sposób kłamie tylko po to, by nie stracić 300 zł? Jak można jeszcze wierzyć w jego uczciwość, gdy w grę wchodzą kontrakty na miliardy złotych? Jak może nam tłumaczyć, że oparł się pokusie kilku milionów łapówki, skoro nie potrafił zrezygnować z 300 zł? I jeszcze jedno. Sposób, w jaki się usprawiedliwiali, dowodzi, że mają nas za wyjątkowo głupi naród (żeby nie napisać bardziej dosadnie). Z konferencji prasowej, którą PiS zorganizował 11 lipca, mamy przecież nagrania i zdjęcia. "Jak byk" widać na nich m.in. Jarosława Kaczyńskiego. Wygląda więc na to, że ktoś tu próbuje zrobić z nas matołów i przekonać, że "białe jest czarne, a czarne jest białe"... PS Tekst piętnuje głównie polityków PiS, ale wyjątkowo naiwną byłaby nadzieja, że inne partie są wolne od tego rodzaju "machlojek".