Krzysztof Lubczyński: Czy możliwy jest mariaż polityki z moralnością? Magdalena Środa: Oczywiście. Każda działalność podporządkowana jest określonym regułom: prakseologicznym, prawnym, obyczajowym i moralnym. Tym różnimy się od zwierząt i przestępców. Choć nawet i przestępcy mają swój kodeks, swoje poczucie godności, swoje zasady sprawiedliwości. Politycy zapewne również, choć coraz mniej jest zrozumiałe, jakiemu zestawowi reguł moralnych starają się sprostać i co rozumieją przez takie pojęcia jak przyzwoitość, uczciwość, godność, prawość, a nawet dobry smak. Pani Profesor, po seksaferze w Samoobronie Andrzej Lepper udał się na Jasną Górę i wyspowiadał się z grzechów. Czy to gest wyrosły z rytualnego, a przy tym naiwnego polskiego katolicyzmu? A może coś innego? Trudno mi relacjonować motywy Andrzeja Leppera, nie sądzę jednak, że o naiwność tutaj chodzi, raczej o wyrachowanie. Nie myślę, by w Polsce ktokolwiek przyjął spowiedź Leppera jako akt istotny z moralnego punktu widzenia. W moim zresztą przekonaniu spowiedź ma się nijak do moralności, jest raczej zwalnianiem się z odpowiedzialności. Tym niemniej Lepper zorganizował sobie i swojej partii nie tyle spowiedź, co spektakl medialny, który został zaaranżowany w najczęściej uczęszczanym klasztorze w Polsce. Taki polityczny performance. Ludzie, którzy pragną moralnej przemiany zaczynają od siebie, a nie od powiadamiania telewizji. Moralność i jej sankcje od czasów chrześcijaństwa są zjawiskiem wyjątkowo wewnętrznym, prywatnym. Poczucie winy i odpowiedzialność to kwestia sumienia, wrażliwości, intymnych przeżyć. Wątpię, czy wicepremier Lepper je posiada, skoro uchyla się nawet przed odpowiedzialnością prawną i jest zachwycony tym, że dzięki jego polityce wersal się skończył (i rzeczywiście w parlamencie tak się stało). Nie pasuje tu nawet figura molierowskiego Świętoszka? A gdzież tam! Świętoszek był zabawny, cwany i prymitywny, ale nie był cynikiem. Lepper to cynik, a cynizm to największe zagrożenie dla polityki i życia publicznego w ogóle. Niszczy jego fundamenty czyli wiarę w jakiekolwiek polityczne idee i wartości moralne. W filozofii moralnej znane jest określenie sprytnego łajdaka. Jest to osoba, która odnosi sukces w życiu publicznym, bo w przeciwieństwie do większości balansuje na granicach prawa lub otwarcie je łamie. Jednak taki przykład powoduje, że coraz więcej ludzi zaczyna postępować podobnie, a tam gdzie większość staje się sprytnymi łajdakami, prawo przestaje obowiązywać i wszyscy na tym tracą. Sprytny łajdak staje się żałosnym łajdakiem. Łamanie norm przez Leppera być może czyni jego wizerunek bardziej wyrazistym (ludowym?), ale per saldo obróci się przeciwko niemu i nam wszystkim. To przede wszystkim politykom powinno zależeć na rygorystycznym przestrzeganiu norm prawnych i moralnych. A nawet etykietalnych. A teraz w polityce panuje wręcz moda na ich łamanie. Oto prezydent nazywa dziennikarkę "czerwoną małpą", co jest zwykłym chamstwem, ale które każdemu się może zdarzyć, więc zamiast natychmiast przeprosić, prezydent angażuje sztab ludzi, którzy starają się udowodnić, że chamstwo nie jest chamstwem. A minister Sikorski uważa, że w ogóle nazywanie ludzi małpami ("małpeczkami") stanowi wyraz ciepła i sympatii. Za kilka tygodni kancelaria prezydenta będzie więc musiała nagradzać różnych bezdomnych Hubertów za "komplementy" jakimi obdarzają pana prezydenta. Bo jeśli samemu nie respektuje się pewnych norm trudno karać za ich łamanie innych, zwłaszcza wtedy gdy białe nazywa się czarnym, a czarne białym. Odwołując się do "Protagorasa" Platona napisała Pani niedawno, że Prometeusz wykradł bogom dla ludzi siłę i ogień, czyli jakości niezbędne do życia, lecz nie mądrość polityczną. Dlaczego o mądrość polityczną jest tak trudno? Mądrość, w przeciwieństwie do wiedzy, wymaga doświadczenia, intuicji, odwagi. Mądrość polityczna to rzadka cecha, posiadają ją przywódcy charyzmatyczni. Ich ilość jest odwrotnie proporcjonalna do masy uzurpatorów. Mądrość polityczna nie zawsze idzie w parze z wykształceniem czy kompetencjami. Możemy nad tym ubolewać, ale polityka to rzeczywiście dziedzina dość specyficznych umiejętności, ale jednak umiejętności a nie tylko hucpy, przypadku, cynizmu czy wybujałego egoizmu. Dlaczego intelektualiści nie sprawdzają się w polityce, a osiągają w niej sukcesy tacy właśnie ludzie jak Marcinkiewicz? Bo intelektualistom są dostępne światy znacznie bardziej interesujące niż świat polityki. Poza tym mają za dużą wiedzę, za dużo argumentów "za" i "przeciw" różnym decyzjom. I trudno jest im je podejmować. Polityka jest natomiast domeną skutecznego działania a nie gadania. Myślenie nie zawsze jej sprzyja. Co nie znaczy, że sprzyja jej bezmyślność. Dlaczego natomiast osiągają w niej sukcesy tacy ludzie jak Marcinkiewicz? Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. Tak jak rozumiem sukces Wałęsy, a nawet jestem w stanie zrozumieć istnienie Pawlaka na scenie politycznej, tak żywot polityczno-medialny Marcinkiewicza jest mi w stanie wytłumaczyć jedynie książka Kosińskiego "Wystarczy być". Opowiada ona o ograniczonym mentalnie ogrodniku, który milcząc lub wypowiadając się wyłącznie w kwestii wzrostu i uwiądu roślin doszedł do pozycji premiera czy prezydenta. Marcinkiewicz nie ma żadnych dających się zweryfikować kompetencji. Nie ma żadnego osiągnięcia, prócz tego, że Kaczyński powołał go na stanowisko premiera. Można powiedzieć, że jest zawodowym członkiem różnych partii. Faktem jest, że są one przede wszystkim prawicowe, ale jego uśmiech mógłby równie dobrze okraszać ideologie lewicowe, anarchistyczne czy feministyczne (zgłosił niedawno akces do partii kobiet Manueli Gretkowskiej). Nie znam jego poglądów, nic o nim nie wiem oprócz tego, że zna trzy słowa po angielsku (podobnie brzmiące: "yes, yes, yes") i że zawsze jest z siebie zadowolony. Być może właśnie to zadowolenie i spokój powoduje, że stanowi tak dużą pokusę dla obywateli, obdarzających go swoim zaufaniem. Może po prostu lubimy w polityce takich "ogrodników"? Facet nie mówi, co myśli więc może myśli tak jak ja? A skoro nic nie mówi (tylko się uśmiecha) i nic nie myśli, będzie równie dobrym premierem, jak i szefem spółki, ambasadorem, doradcą, choć niekoniecznie sanitariuszem w szpitalu. To jest jednak niepojęte, że aby zostać sanitariuszem trzeba wykazać się jakimiś kwalifikacjami, ale żeby być politykiem (prezesem, prezydentem, premierem) wystarczy być.