17.12.01 Po tym, jak Francuzi wycofali się z Algierii, na Korsykę przybyli stamtąd nie tylko plantatorzy winorośli. Jean-Pierre opowiadał mi, że w tym samym czasie pojawili się tu również żołnierze Legii Cudzoziemskiej. Francja, przerażona tym, co robili w jej imieniu w zbuntowanej kolonii, uznała, że najbezpieczniej będzie osiedlić część z nich na skalistej, otoczonej głębokim morzem wyspie. Czy autorzy tego pomysłu uwzględnili w swych kalkulacjach również czynnik ludzki? Jeśli tak, trzeba przyznać, że plan był genialny - choć ryzykowny. Korsykanie, jak wszyscy górale, są ludźmi dumnymi i gwałtownymi. Kiedy jeździłem z Dominikiem po okolicach Ajaccio, zauważyłem, że wjeżdżając na skrzyżowania, wymusza bezwzględnie pierwszeństwo tam, gdzie bez wątpienia go nie ma. Mimo solidnej konstrukcji terenowego auta, widząc przerażone oczy hamujących kierowców, odruchowo napinałem mięśnie całego ciała. Początkowo przypisywałem te zdarzenia roztargnieniu Dominika, który prowadząc, nie przestawał mówić i gestykulować. Kiedy jednak zorientowałem się, że robi to świadomie, zapytałem go, czy nie boi się, że trafi wreszcie na kogoś, kto okaże się mieć większą niż on odporność psychiczną. - Nie - odpowiedział. - Patrzę na tablice rejestracyjne. Kiedy widzę, że to Francuz albo Niemiec, wiem, że się zatrzyma. Uważam tylko na samochody z Korsyki. Nie przekonał mnie do końca. W dalszym ciągu zapierałem się nogami w podłogę przed każdym ruchliwym skrzyżowaniem. Muszę jednak przyznać, że - przynajmniej przez czas, który spędziłem na Korsyce - metoda ta nie zawiodła ani razu. Bardzo prawdopodobne, że nie wszyscy osiedleni na Korsyce legioniści wiedzieli, jakiego pokroju ludźmi są jej mieszkańcy. Wtedy, zanim jeszcze turystyczny boom zmienił oblicze nadmorskich miejscowości, musieli wyglądać na zwykłych wieśniaków. Może trzymali się bardziej prosto od typowego chłopa z Bretanii, Prowansji czy jakiejkolwiek innej części Europy. Może więcej czasu spędzali, chodząc po górach z myśliwskimi strzelbami, które do dziś można znaleźć w każdym niemal korsykańskim domu. Tak czy inaczej byli wieśniakami, którzy nie mieli zwyczaju zamykać drzwi swych obejść. Nie dlatego, że byli często tak biedni, że nie można było im nic ukraść. Dominik powiedział mi: "Tu się nie kradło". Trudne sąsiedztwo zaczęło się pewnie od zwykłych bójek. Potem zgwałcono korsykańską dziewczynę - legioniści nauczyli się przecież w Algierii brać od świata to, na co mieli ochotę. Zginął Korsykanin. Może dwóch. Potem zaczęli ginąć legioniści. Nie wiem dokładnie, co się zdarzyło i jak długo trwał ten burzliwy okres wzajemnego poznawania się dwóch społeczności. Jean-Pierre, którego nie mogę już o to spytać, opowiadał o nim równie skrótowo jak ja teraz. Dość że po jakimś czasie legioniści nabrali szacunku dla swoich sąsiadów, którzy z kolei zaakceptowali ich jako pełnoprawnych mieszkańców wyspy - co samo w sobie jest czymś wyjątkowym. - Nie rób tego - powiedział mi Jean-Pierre, kiedy przedstawiłem mu dość fantastyczny plan sprzedania, kiedyś, w przyszłości, jednej z moich mazurskich nieruchomości i kupienia za to małego domku w górskiej wiosce na Korsyce. - Dlaczego? - Tam ludzie nie lubią, kiedy cudzoziemcy kupują ziemię. Powinienem był o tym wiedzieć. Gudrun, błękitnooka Niemka, która zdobyła prawo zamieszkania na wyspie, wychodząc za mąż za Korsykanina i rodząc mu syna, opowiadała mi o losie osiedla letnich rezydencji zbudowanych przez jej rodaków w Bravone, niedaleko miejsca, gdzie mieszkała. To było wcześnie rano. Gudrun wysłała syna, by jeszcze przed wyjściem do szkoły kupił coś w pobliskim sklepie. Przechodząc obok niemieckiego osiedla, chłopiec, wtedy może trzynastoletni, zastał wszystkich jego mieszkańców na zewnątrz. Stali w zbitej gromadce pilnowani przez uzbrojonych mężczyzn w kominiarkach. Syn Gudrun został zatrzymany również - do czasu, gdy inni zamaskowani mężczyźni skończyli zakładać pod domy ładunki wybuchowe. Gdy wszystko było gotowe, Korsykanie uwolnili tymczasowych jeńców, odpalili ładunki i zniknęli. Chłopiec spóźnił się do szkoły. Od tamtej pory wyspa przestała być modna wśród Niemców jako kraina rekreacyjnego osadnictwa, chociaż wielu z nich nadal przyjeżdża tu latem - na tydzień, dwa bądź trzy. Ci, którzy myślą o spędzeniu emerytury we własnym domu nad Morzem Śródziemnym, wybierają daleko bezpieczniejszą Prowansję, Langwedocję lub daleką Hiszpanię.