John Green to autor światowych bestsellerów i laureat licznych nagród literackich. Największą popularność przyniosła mu powieść "Gwiazd naszych wina", która doczekała się ekranizacji. Podobny los spotkał właśnie "Papierowe miasta". Quentin Jacobsen - dla przyjaciół Q - ma osiemnaście lat i od zawsze jest zakochany w zbuntowanej Margo Roth Spiegelman. W dzieciństwie przeżyli razem coś niesamowitego, teraz chodzą do tego samego liceum.Pewnego wieczoru w przewidywalne, nudne życie chłopaka wkracza Margo w stroju nindży i wciąga go w niezły bałagan. Po czym znika. Quentin wyrusza na poszukiwanie dziewczyny, która go fascynuje, idąc tropem skomplikowanych wskazówek, jakie zostawiła tylko dla niego. Żeby ją odnaleźć, musi pokonać setki kilometrów po USA. Po drodze przekonuje się na własnej skórze, że ludzie są w rzeczywistości zupełnie inni, niż sądzimy. Czy dowie się, kogo szuka i kim naprawdę jest Margo? FRAGMENT KSIĄŻKI:Był piąty maja, ale równie dobrze mógł to być każdy inny dzień. Moje dni nacechowane były przyjemną identycznością. Zawsze to lubiłem: lubiłem rutynę. Lubiłem czuć się znudzony. Nie chciałem tego, ale to lubiłem. A zatem piąty maja mógł być dniem jak każdy inny - aż do chwili tuż przed północą, kiedy Margo Roth Spiegelman otworzyła niezabezpieczone siatką okno mojej sypialni po raz pierwszy, odkąd przed dziewięciu laty kazała mi je zamknąć. 2. Obróciłem się na dźwięk otwieranego okna i ujrzałem wpatrujące się we mnie niebieskie oczy Margo. Z początku widziałem wyłącznie jej oczy, jednak kiedy mój wzrok przywykł do ciemności, zauważyłem, że Margo ma twarz pomalowaną czarną farbą, a na głowie czarny kaptur. - Uprawiasz cyberseks? - Czatuję z Benem Starlingiem. - To nie jest odpowiedź na moje pytanie, zboku. Roześmiawszy się z zakłopotaniem, podszedłem do okna i uklęknąłem. Moja twarz znajdowała się teraz kilkanaście centymetrów od jej twarzy. Nie miałem pojęcia, dlaczego Margo tu była, pod moim oknem, w tym stroju. - Czemu zawdzięczam tę przyjemność? - zapytałem. Margo i ja nadal byliśmy w koleżeńskich stosunkach, jak sądzę, jednak nie była to komitywa w rodzaju: spotkajmy się w środku nocy z twarzami pomalowanymi czarną farbą. Do tego typu akcji z pewnością miała przyjaciół. Ja zaś nie należałem do ich grona. - Potrzebny mi twój samochód - wyjaśniła. - Nie mam samochodu - wyznałem, poruszając tym samym dość drażliwą dla mnie kwestię. - No to potrzebny mi samochód twojej mamy. - Masz własny samochód - zauważyłem. Margo wydęła policzki i westchnęła. - Zgadza się, ale problem w tym, że rodzice zabrali kluczyki do mojego samochodu i zamknęli je w sejfie, który włożyli pod swoje łóżko, a w ich pokoju śpi Myrna Mountweazel. - To był pies Margo. - A Myrna Mountweazel dostaje cholernego świra, kiedy tylko znajdę się w jej polu widzenia. Jasne, że mogłabym się wślizgnąć do środka, wykraść ten sejf, rozbić go, zabrać kluczyki i odjechać, ale prawda jest taka, że zwyczajnie szkoda zachodu, bo Myrna Mountweazel zacznie szczekać jak opętana, jeśli choćby lekko uchylę drzwi. Więc jak już mówiłam, potrzebny mi samochód. No i ty musisz prowadzić, bo mam jedenaście spraw do załatwienia dzisiejszej nocy, a co najmniej pięć z nich wymaga kierowcy w pełnej gotowości do ucieczki. Kiedy przestawałem skupiać wzrok, Margo stawała się samymi oczami, unoszącymi się w eterze. Ale kiedy ponownie koncentrowałem na niej spojrzenie, mogłem rozróżnić kontury twarzy i jeszcze mokrą farbę na skórze. Kości policzkowe Margo tworzyły wraz z brodą trójkątny kształt, a czarne jak smoła wargi układały się w ledwo zauważalny uśmiech. - Jakieś przestępstwa? - zapytałem. - Hmm - westchnęła. - Przypomnij mi, czy włamanie z wtargnięciem to przestępstwo. - Nie - odpowiedziałem stanowczo. - Nie, to nie jest przestępstwo, pomożesz mi? - Nie, nie pomogę ci. Nie możesz zwerbować którejś ze swoich służek, żeby cię woziły? Lacey i/lub Becca zawsze były na każde jej skinienie. - Ściśle rzecz biorąc, one są częścią problemu - powiedziała Margo. - Co to za problem? - Jest jedenaście problemów - odparła nieco zniecierpliwiona. - Żadnych przestępstw - zaznaczyłem. - Przysięgam na Boga, że nikt nie będzie ci kazał popełniać przestępstwa. W tym momencie zapaliły się wszystkie światła wokół domu Margo. Jednym błyskawicznym ruchem wykonała salto przez moje okno i przetoczyła się pod moje łóżko. Kilka sekund później na ganku stanął jej ojciec. - Margo! - krzyknął. - Widziałem cię! Spod mojego łóżka dobiegło mnie stłumione "Chryste!". Margo wyskoczyła spod łóżka, wyprostowała się, podeszła do okna i odkrzyknęła: - Wyluzuj, tato! Ja tylko usiłuję pogadać trochę z Quentinem. Zawsze mi powtarzasz, jak wspaniały mógłby mieć na mnie wpływ i w ogóle. - Więc tylko ucinasz sobie pogawędkę z Quentinem? - Tak. - To dlaczego masz twarz pomalowaną na czarno? Margo zawahała się tylko przez moment. - Tato, odpowiedź na to pytanie wymagałaby wielogodzinnego opisu wcześniejszych wydarzeń, a wiem, że jesteś prawdopodobnie bardzo zmęczony, więc może wróć do... - Do domu! - zagrzmiał. - W tej chwili! Margo chwyciła mnie z koszulę, szepcząc mi do ucha: "Za minutę będę z powrotem", a potem wyszła przez okno. Gdy tylko wyszła, zabrałem z biurka kluczyki do samochodu. Kluczyki są moje, samochód pechowo nie. Na szesnaste urodziny rodzice wręczyli mi bardzo mały prezent, a ja wiedziałem już w chwili, kiedy mi go dawali, że to kluczyki do samochodu, i niemal się posikałem, bo stale mi powtarzali, że nie stać ich na sprezentowanie mi samochodu. Jednak kiedy wręczali mi to maleńkie, zawinięte w ozdobny papier pudełko, zrozumiałem, że przez cały ten czas mnie zwodzili i że jednak dostanę samochód. Rozerwałem papier i otworzyłem pudełeczko. Rzeczywiście znajdowały się w nim kluczyki. Przy bliższym oglądzie okazało się jednak, że znajdowały się w nim kluczyki do chryslera. Kluczyki do minivana Chryslera. Do tego samego minivana Chryslera, którego właścicielem była moja matka. - Mój prezent to kluczyki do twojego samochodu? - zapytałem mamę. - Tom - zwróciła się do taty - mówiłam ci, że będzie sobie robił nadzieje. - Och, nie zrzucaj winy na mnie - bronił się tata. - Ty po prostu sublimujesz swoją frustrację z powodu moich zarobków. - Czy ta błyskawiczna analiza nie jest aby odrobinę pasywno-agresywna? - zripostowała mama. - Czy retoryczne oskarżenia o pasywną agresję nie są w swej naturze pasywno-agresywne? - odparował tata i kontynuowali tę wymianę zdań jeszcze przez dobrą chwilę. Krótko mówiąc, sytuacja przedstawiała się następująco: miałem dostęp do tego cudu na kółkach, jakim jest najnowszy model minivana Chryslera, wyjąwszy czas, w którym jeździła nim mama. A ponieważ jeździła nim codziennie do pracy, mogłem korzystać z samochodu wyłącznie w weekendy. No, w weekendy i w środku głuchej nocy. Powrót do mojego okna zajął Margo tylko trochę dłużej niż obiecaną minutę. A mimo to pod jej nieobecność zdążyłem znowu się zawahać. - Jutro jest szkoła - przypomniałem jej. - Tak, wiem - odparła Margo. - Jutro jest szkoła i pojutrze też, a rozmyślanie nad tym zbyt długo może doprowadzić dziewczynę do szału. Więc zgoda, jest środek tygodnia. Właśnie dlatego musimy już iść, żeby do rana wrócić. - No nie wiem. - Q - powiedziała - Q. Kochanie. Od jak dawna jesteśmy bliskimi przyjaciółmi? - Nie jesteśmy przyjaciółmi. Jesteśmy sąsiadami. - Chryste, Q. Czy nie jestem dla ciebie miła? Czy nie nakazuję czeredzie moich pachołków, żeby dobrze cię traktowali w szkole? - Mhm - odmruknąłem z powątpiewaniem, choć szczerze mówiąc, zawsze podejrzewałem, że to właśnie Margo powstrzymywała Chucka Parsona i jemu podobnych przed znęcaniem się nad nami. Zamrugała. Nawet powieki pomalowała sobie na czarno. - Q - ponagliła - musimy iść. Więc poszedłem. Wyślizgnąłem się oknem i z pochylonymi głowami pobiegliśmy wzdłuż ściany mojego domu, aż dopadliśmy drzwi minivana. Margo szepnęła, żebym nie zamykał drzwi - za dużo hałasu - więc przy otwartych drzwiach wrzuciłem luz i odepchnąłem się stopą od betonu, pozwalając, by minivan wytoczył się z podjazdu. Powoli przetoczyliśmy się obok kilku domów, zanim włączyłem silnik i światła. Zatrzasnęliśmy drzwi i ruszyłem w niekończące się serpentyny ulic Jefferson Park, którego domy wciąż wyglądały na nowe i plastikowe, niczym wioska z klocków zamieszkana przez dziesiątki tysięcy prawdziwych ludzi. Margo zaczęła mówić: - Najgorsze jest to, że tak naprawdę wcale im nie zależy; im się po prostu wydaje, że moje wybryki stawiają ich w złym świetle. Nawet teraz, wiesz, co mi powiedział? Powiedział: "Nie obchodzi mnie, jeśli schrzanisz swoje życie, ale nie ośmieszaj nas przed Jacobsenami - to nasi przyjaciele". Żałosne. Nawet nie masz pojęcia, jak utrudnili mi wydostanie się z tego cholernego domu. Kojarzysz, jak ci w filmach o ucieczce z więzienia wkładają zwinięte ubrania pod koc, żeby wyglądało, że ktoś tam leży? - Skinąłem głową. - No, a moja mama umieściła w moim pokoju przeklętą elektroniczną nianię, żeby przez całą noc mogła słyszeć, jak oddycham podczas snu. Musiałam więc zapłacić Ruthie pięć dolców, żeby spała w moim pokoju, a zwinięte ubrania włożyłam do łóżka w jej pokoju. - Ruthie to młodsza siostra Margo. - Teraz to pieprzona mission impossible. Kiedyś mogłam się wymknąć jak normalna amerykańska dziewczyna - zwyczajnie wyjść przez okno i zeskoczyć z dachu. Ale, Boże, teraz to jak życie w faszystowskiej dyktaturze. - Zamierzasz powiedzieć mi, dokąd jedziemy? - Dobra, najpierw jedziemy do Publixu. Z powodów, które wyjaśnię później, chcę, żebyś zrobił dla mnie małe zakupy. A potem do Wal-Martu. - Czyli co, wybieramy się na wielką objazdową wyprawę po wszystkich placówkach handlowych środkowej Florydy? - zapytałem. - Dziś w nocy, kochanie, będziemy naprawiać wiele złego. A także popsujemy trochę dobrego. Ostatni będą pierwszymi; a pierwsi ostatnimi; pokorni posiądą trochę ziemi. Jednak zanim radykalnie zmienimy oblicze świata, musimy pójść na zakupy. Wkrótce zajechałem pod Publix i zaparkowałem na niemal całkowicie pustym parkingu. - Słuchaj - rzuciła - ile masz przy sobie pieniędzy? - Zero dolarów i zero centów - odparłem. Wyłączywszy zapłon, obróciłem się w jej stronę. Margo wcisnęła rękę do kieszeni obcisłych, ciemnych dżinsów i wyciągnęła kilka studolarowych banknotów. - Na szczęście dobry Bóg nam pobłogosławił - oznajmiła. - Co to, u diabła? - Pieniądze na bat micwę, psia mać. Rodzice nie dali mi dostępu do konta, ale znam ich hasło, bo do wszystkiego używają "myrnamountw3az3l". To sobie wypłaciłam. Usiłowałem nie dać po sobie poznać ogarniającego mnie podziwu, lecz ona dostrzegła, jak na nią patrzę, i uśmiechnęła się do mnie znacząco. - Krótko mówiąc - dodała - to będzie najlepsza noc w twoim życiu. Przełożyła Renata Biniek