Tak od razu to się Kamil K. nie popłakał. Na początku to się nawet trochę stawiał, szczególnie tej sędzinie, bo sędziemu to raczej mniej. Mówił, co mu ślina na język przyniosła, ale wszystko tak, żeby krzywdy nikomu nie zrobić, a szczególnie sobie czy ojcu. A potem przeczytali te jego zeznania, co składał zaraz po zabójstwie "Ciechanka". No i wyszło, że wtedy mówił inaczej i teraz mówi inaczej. - Z tych pana zeznań złożonych wcześniej na policji i dzisiaj przed sądem to zgadza się tylko to, że mieszka pan we Włodowie - stwierdził sędzia. I natychmiast zaczął wypytywać, kiedy to właściwie Kamil K. mówił prawdę. Na nic zdały się tłumaczenia, że pracuje jako stróż i jest po nocce. Zmęczony. Nie było rady, spuścił głowę i zaczął płakać. Naprawdę nie mógł opanować tych łez. Był tak wściekły, że płakał jeszcze na korytarzu. Wszyscy widzieli, i matka, i sąsiedzi. Sądu te łzy jednak nie wzruszyły. Musiał wrócić na salę i jeszcze raz wszystko zeznać od początku. Ludzie gadali i tyle Kamil K. ma 19 lat. Jego rodzina to najbliżsi sąsiedzi oskarżonych braci W. A on tego tragicznego dnia, kiedy zginął Józef C., był w domu, dlatego sądowi tak zależy na jego zeznaniach. Chłopak jest pierwszym świadkiem w tej sprawie. - Ja to wszystko znam z opowieści. Nic w tej sprawie nie wiem - stwierdza świadek. - Policja mówiła: "Mów, bo jak nie, to pójdziesz siedzieć na 48 godzin do ojca". No to mówiłem. Piotr K., ojciec świadka, był zatrzymany razem z oskarżonymi. Przesiedział w areszcie ponad dwa miesiące. Dopiero po tym czasie został oczyszczony z zarzutów. - Czy świadek tego tragicznego dnia widział Józefa C.? - pyta sędzia Agnieszka Śmiecińska. - Pewnie, ganiał po Włodowie z takim tasakiem - tu Kamil rozkłada ręce i pokazuje mniej więcej wielkość tasaka, żeby sąd nie miał wątpliwości. - Zaatakował też Tomka W. Groził, że dzieciaka mu wyrżnie. Tomek się wkurwił i go uderzył. - Ale niech pan opowie, jak to wyglądało dokładnie - prosi sędzia. - Usłyszałem krzyki i wyszedłem na dwór. Zobaczyłem, że "Ciechanek" jest u sąsiadów. - A co Józef C. krzyczał? - No tak dokładnie to nie słyszałem, no krzyczał tak jak człowiek pijany. - A co świadek robił? - to kolejne pytanie sędzi Śmiecińskiej. - No, normalnie - Kamil K. jest poirytowany, podnosi głos i mówi od niechcenia. - Po podwórku chodziłem. - To było ostatni raz, zapewniam świadka. Proszę darować sobie takie aroganckie teksty - mówi groźnie sędzia Barczak - on też podnosi głos. Atmosfera na sali robi się nieprzyjemna. Kamil traci bardzo szybko pewność siebie. Opiera się rękoma o barierkę dla świadków, szeroko rozstawia nogi. Zaczyna balansować całym ciałem. To wygląda jak swoisty taniec. - Jak tam poszedłem, to już było po całym zajściu - po dłuższej chwili milczenia chłopak zaczyna znowu mówić. - Tam, czyli gdzie? - pyta zdenerwowana sędzia Śmiecińska. - Na pole, gdzie się to całe zajście rozegrało. - A dlaczego świadek tam poszedł? - Bo każdy był ciekaw. - Ale czego? - No, krzyki były. - Jakie? - No, że coś się stało. - A kto krzyczał? - Nie pamiętam - Kamil przez chwilę się waha, po czym stwierdza: - Cała wieś. - I co pan na tym polu zobaczył? - Nic. Wszyscy się rozeszliśmy i poszliśmy do domu. - A może kogoś zabitego pan zobaczył? - z ironią w głosie pyta sędzia Barczak. - Nie. - To pole poszedł pan oglądać? Kamil ponownie jakby zapada się w sobie. Znowu balansuje całym ciałem i zaczyna swój niemy taniec. Już wiadomo, że robi to za każdym razem, kiedy ma kłopoty z odpowiedzią. - Nie wiem, właśnie. Dawno było - niemal jęczy. - Tyle wiem, co się stało, od ludzi. Policja mnie siłą wzięła, to opowiadałem im tam różne bajki. - Dobrze - stwierdza sędzia. - Zatem zacznijmy od początku. Po tych słowach Kamil wali głową niemal o klatkę piersiową. Nawet nie musi mówić, co teraz myśli. A sędziowie po raz kolejny zadają mu prawie te same pytania. On coraz bardziej plącze się w odpowiedziach. - Dobra, powiem, że wszystko słyszałem od sąsiadów - ta odpowiedź Kamila brzmi jak kapitulacja. - Od sąsiadów, czyli od kogo? - sędzia nie przyjmuje tej kapitulacji. - Od ludzi... ja mam już mętlik w głowie. Ja nie mam z tym nic wspólnego - Kamil naprawdę chce się poddać. - Nikt panu tego nie zarzuca - mówi sędzia, ale nie tonem, który ma świadka uspokoić, przeciwnie - jest zły, czego nie ukrywa. I dalej zadaje niemal identyczne pytania. - Ja to wszystko wiem od ludzi, gadali i tyle - chłopak rozkleja się na dobre. Łzy ściekają mu po twarzy. - Ta policja mnie straszyła, ja nie mogę... - Tu nikt pana nie straszy. Przesłuchanie nie należy do czynności, które mają być miłe i przyjemne - stwierdza sędzia oschle. I znowu wraca do pytań. Ale Kamil już nic nie powie. Zwiesza głowę i płacze. Sędzia na chwilę daje za wygraną. W czasie kiedy świadek milczy, odczytuje jego zeznania złożone na policji. Tera mówię prawdę Kiedy zginął Józef C., Kamil K. miał 17 lat. Policjanci przesłuchiwali go wtedy w nocy przez kilka godzin. Skończyli o czwartej nad ranem. Chociaż do sprawy zatrzymano jego ojca, to nikt nie uprzedził chłopaka, że w takich okolicznościach nie musi odpowiadać na pytania. - Policja straszyła mnie, a ja wtedy nie miałem jeszcze lat. Przyszli po mnie, jak już w łóżku byłem. Wchodzi gliniarz i mówi, że mam z nim jechać - wspomina chłopak. - Całą noc mnie trzymali. Płakałem jak dziecko. Nie mogłem wtedy... Wówczas Kamil po raz pierwszy był na policji. Nigdy wcześniej nie był także świadkiem w sądzie. To widać na każdym kroku. Chłopak ma kłopoty z wysławianiem się, formułowaniem zdań. Mówi niepoprawnie. Często zamiast powiedzieć, że czegoś nie pamięta albo nie wie, woli milczeć. Wydaje się, że także wielu zadawanych mu pytań po prostu nie rozumie. Sąd raczej nie zwraca na to uwagi. Przeciwnie. Z minuty na minutę sędziowie są coraz bardziej poirytowani wypowiedziami świadka. Często podnoszą głos i strofują chłopaka. - Już nie mogę opowiadać, bo mnie boli głowa - stwierdza świadek w połowie niemal czterogodzinnego przesłuchania. - Mnie też - stwierdza sędzia Barczak. - Jednak to przecież pan przez ostatnie półtorej godziny mówił nieprawdę. - Co pan myślał, że w dziesięć minut wszystko pan nam tu opowie? - dodaje sędzia Śmiecińska. Przerwy w przesłuchaniu pomagają świadkowi. Po nich często się ożywia i przez długi czas spontanicznie opowiada. - Wyszedłem na dwór. Zobaczyłem, że idzie "Ciechanek". Wszedł na podwórko Tomka. Tam były krzyki. Wyszłem na drogę. Tomek kopnął "Ciechanka" - chłopak unosi nogę, zgina ją w kolanie i pokazuje, jak miało to wyglądać. - "Ciechanek" się wkurwił. Wyszedł za bramę i wyciągnął nóż. Mój tata krzyknął, żeby Tomek uważał. Kamil odsuwa się od barierki dla świadków. Unosi do góry ręce. Splata ze sobą dłonie i zatacza koła. Pokazuje sądowi, jak zmarły Józef C. wymachiwał nożem, a właściwie maczetą. - To była taka maczeta jak od buraków - tłumaczy. - Właśnie nią skaleczył Tomka w rękę. Wtedy ojciec pogonił go sztachetą. Bo nie będzie patrzył, jak ktoś sąsiada bije. Tomek pojechał z tą raną na pogotowie i na policję. Policja go z kwitkiem odprawiła. Człowiek wyciągnął na niego nóż i żeby policja nie zareagowała? - Ale to pana komentarz - stwierdza sędzia. - A jak na to zareagował oskarżony Tomasz W.? - Nie wiem. - Odgrażał się? - Nie. Świadek przekonuje, że samego momentu bicia Józefa C. przez oskarżonych nie widział. I za dużo na ten temat nie ma do powiedzenia. Więcej opowiada natomiast na temat samego Józefa. - W żadnej wsi go nie lubili, bo tyle on krwi napsuł. On się do Włodowy zmrowił przez tą swoją konkubentkę, co ją mu Jagoda do siebie zabrała. Wcześniej do Włodowy nie zachodził. Dopiero od tej konkubentki. Pił i się mrowił. To kawał dziada był - uważa Kamil K. - Więzienie to był drugi dom dla niego. On granic nie znał. Każdy wie, jaki on jest. - On już dawno nie żyje. - No nie żyje, ale to nie był człowiek. Kamil jest pewien, że bracia W. tylko pobili Józefa C. - Dali mu taki łomot, żeby już na wózku jeździł - twierdzi. - To znaczy co zrobili? - pyta sędzia. - Tera mówię prawdę. Mówili, że pobili, że tam leży. Chłopacy by nawet muchy nie skrzywdzili, a co dopiero człowieka. - Przecież pan powiedział, że to nie był człowiek. - No, ale tak się mówi. Po pytaniach sądu czas na prokuratora. - Komu i co zrobił Józef C.? - pyta prokurator Dagmara Kuspiel. - Jakie dokładnie krzywdy? - No nie wiem - jąka się chłopak. - To dlaczego pan mówi, że wiele krzywd wyrządził? - Kurde, ludzie... - Kamil rozkłada ręce, po chwili łapie się za głowę. - Proszę nie mówić jak do kolegów na wsi - natychmiast upomina go sędzia Barczak. - No ludzie po prostu gadali - stwierdza wreszcie świadek. * * * Oskarżeni nie muszą już co tydzień meldować się na policji. Sąd na wniosek ich obrońców uchylił dozór. Adwokaci przekonali sąd, że ten obowiązek był dla ich klientów uciążliwy i kosztowny. Mężczyźni musieli zwalniać się z pracy i pokonywać kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt kilometrów, aby zameldować się na posterunku. Katarzyna Pastuszko