W pierwszym tygodniu grudnia czołowi specjaliści z całego świata, w tym dziesięcioosobowa grupa lekarzy z Polski, dzielili się wiedzą i doświadczeniami z sal operacyjnych. Podczas pięciodniowego kursu omówiono, z punktu widzenia neurochirurgii, m.in. zagadnienia związane z leczeniem urazów i rekonstrukcją kręgosłupa, epilepsją, operacjami mózgu, chirurgią naczyniową, endoskopią, pediatrią czy uśmierzaniem bólu. Nie zabrakło również analizy popełnianych przez lekarzy błędów. Dariusz Jaroń, Interia: Po raz drugi zorganizował pan kurs w Krakowie. Czym miasto pana urzekło? Dr Nabeel S. Alshafai: Ludzie, których poznałem w Krakowie. Bardzo wysoko cenię uczciwość, otwartość i profesjonalizm, a właśnie na osoby reprezentujące te cechy tutaj trafiłem. Miałem szczęście także do osób, które zaprosiłem do współpracy przy obsłudze pierwszej edycji kursu. Być może tutejsza mentalność ma coś wspólnego z religią katolicką i bliskiemu miastu duchowi Jana Pawła II. Miał pan czas, żeby bliżej poznać miasto? - Niestety nie. Dysponuję skromnym budżetem, a zależy mi na tym, żeby poziom kursu stał na międzynarodowym poziomie. To prowadzi do tego, że w czasie pobytu w Krakowie śpię po kilka godzin dziennie i osobiście dbam o każdy szczegół. Także miasta przez ogrom pracy nie udało mi się zwiedzić, ale nauczyłem się kilku polskich słów. Jakich? - "Tak", "dziękuję" i "jak się masz". Przydatne na co dzień. Na pewno je zapamiętam. Tak jak świetnych ludzi, których tu poznałem. Wspomniał pan o skromnym budżecie. Wiem, że nie zarabia pan na kursie, co zatem jest główną motywacją, stojącą za organizacją CCN Review? - Zacznę od tego, że nigdy nie planowałem, żeby zostać kierownikiem kursu. Zanim zdałem egzaminy w 2012 roku, ukończyłem wiele podobnych kursów w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Europie. Dzięki stypendium naukowemu spędziłem rok w Europie, pracując i ucząc się u boku światowej sławy neurochirurgów w Helsinkach, Bonn, Stuttgarcie i Stambule. - W 2012 roku zdałem egzaminy przed amerykańską, kanadyjską i europejską komisją. Kosztowało mnie to wiele ciężkiej pracy i wyrzeczeń. Zrozumiałem wtedy, że w świecie neurochirurgii brakuje jednolitego dużego kursu, który obejmowałby jak największą tematykę i przygotowywał kompleksowo do egzaminów. Chciałem kursu pozbawionego politycznych dyskusji, których nawet w naszym środowisku nie brakuje, i pełnego skupienia na nauce. Proponowałem prowadzenie kursu kilku moim nauczycielom, ale z różnych przyczyn odmówili. W końcu zdecydowałem, że sam wszystko zorganizuję. I w grudniu 2013 roku wylądował pan z kursantami z całego świata w Krakowie. Przed paroma tygodniami zakończyła się już druga edycja kursu. Jakie przyniosła wnioski? - Przede wszystkim utwierdziłem się w przekonaniu, że warto organizować kurs, bo przynosi wymierne korzyści młodym neurochirurgom i stażystom przygotowującym się do egzaminów. Dostałem maile z podziękowaniem od słuchaczy z poprzedniej edycji, którzy zdali egzaminy. Przyjechali do Krakowa z Sydney, Hongkongu, Kanady, Wielkiej Brytanii, Arabii Saudyjskiej, Niemiec i Francji. Nie zabrakło też kursantów z Polski. Trzymam kciuki za wyniki egzaminów uczestników tegorocznego kursu. Nie wszyscy słuchacze przygotowują się do egzaminów. Na sali wykładowej spotkałem też wielu starszych lekarzy. - To prawda, dla nich kurs to okazja do wymiany doświadczeń, ale też nauki. Mówią, że wyniesiona z kursu wiedza bardzo przydaje im się w pracy w ich macierzystych klinikach, a także prowadzi do owocnych dyskusji z miejscowymi specjalistami. Siłą kursu jest jego interaktywność. Wraz z grupą profesorów - wykładowców o uznanej renomie - staramy się wpoić słuchaczom, jak analizować dany przypadek neurologiczny, kiedy rozwiązanie nie jest tak oczywiste. Co oznacza, że kurs ma interaktywny charakter? - Interaktywność wprowadzamy zarówno podczas porannych wykładów, jak i na popołudniowych sesjach w kilkuosobowych grupach. Na wykładach kursanci głosują anonimowo, wybierając chociażby diagnozę, jaką postawiliby w danym przypadku. Podczas pracy w niewielkich grupach stawiają pytania, dyskutują z prowadzącym, wymieniają doświadczenia ze swojej pracy. Jest też opcja "gorącego krzesła" - ochotnik jest zasypywany pytaniami przez specjalistę. Grupa się przygląda, a on, działając pod presją czasu, podejmuje decyzje i stawia diagnozy. W takich warunkach bardzo łatwo sprawdzić, nad czym trzeba jeszcze popracować, a w których aspektach dobrze się czujemy. Kursanci czymś pana zaskoczyli? - Oczywiście! Podczas zajęć w grupach byli bardzo aktywni, prowadzili ożywione dyskusje, stawiali wiele ważnych pytań. Zajęcia rozpoczynaliśmy wykładami o 8.00, kończyliśmy, według planu, o 20.00, a ja codziennie musiałem ich wyrzucać kursantów z sal godzinę później. Ten zapał był bardzo budujący. Pokazał, że formuła, jaką zastosowałem sprawdza się. Jak duży jest krakowski kurs w porównaniu z innymi tego typu spotkaniami dla neurochirurgów? - Zazwyczaj międzynarodowe kursy liczą od 20 do 40 uczestników. W Krakowie w pierwszym roku było 86 słuchaczy, a w tym 90. To świadczy o bardzo dużym zainteresowaniu. Pamiętajmy jednak, że mówimy o kursach, które mają wyłącznie szkoleniowy charakter, a nie o konferencjach medycznych. W dodatku neurochirurgia to rzadka specjalizacja, nie ma nas tak wielu. Na liście kursantów znalazłem dziesięcioosobową grupę z Polski. Jak nasi fachowcy prezentują się na tle kolegów z innych części świata? - Mogę się wypowiedzieć nie tylko na podstawie tej grupy, ponieważ znam polskich neurochirurgów pracujących w Krakowie i Warszawie, a także tych, którzy szkolili się wraz ze mną w Kanadzie i Wielkiej Brytanii. Poziom ich wyszkolenia i umiejętności jest bardzo wysoki i jednolity. Uważam, że system nauczania w Polsce niczym nie różni się od tego, jak uczeni są neurochirurdzy w szkołach na zachodzie. Gratuluję, bo z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że macie bardzo dobrych specjalistów.