Sylwia Chudak: Czy ma Pan dziś kogokolwiek w Anglii? Grzegorz Miecugow: Brat mojego dziadka był żołnierzem, znalazł się tam z wojskiem, które trafiło do Londynu. Zmarł w 1954 r. w Manchesterze bezpotomnie i sam. Ostatnio próbowałem ustalić coś więcej, bo za PRL-u była taka blokada, że właściwie trudno było to zrobić. Dziś można, prześlę Panu mailem adres. Jest w Warszawie na Czerwonych Beretów placówka, która odszukuje krewnych z czasów wojny. Bardzo proszę, to może być ciekawa historia. Tak, ale coś za coś, Pan mi za to opowie swoją. Którą? Tę najciekawszą albo najbardziej przykrą. Muszę z Pana wydobyć to, czego innym się nie udało... Zacznijmy od moim zdaniem najciekawszej. Jeszcze jako student, cały czas kombinowałem, jak tu przedostać się na Zachód, ale nie było żadnych kontaktów. Nie chciałem wyjechać na stałe, ale dorobić trochę. W 1978 r. wyruszyłem sam w ciemno do Paryża, bo kolega nie dostał paszportu. Wiedziałem tylko, gdzie mieści się młodzieżowe schronisko z możliwością spędzenia pierwszej nocy. Zamierzałem dzwonić po znajomych, ale już na samym początku zostawiłem w budce telefonicznej notes ze wszystkimi adresami. Wtedy zostałem zupełnie sam. Nie znał pan francuskiego i zgubił adresy, tylko usiąść i płakać. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Dzwoniłem do Polski i prosiłem znajomych o próbę odtworzenia niektórych danych, nie udało się. To było ryzykowne, do Francji bez znajomości francuskiego. Kolega znał, tylko go nie wpuścili. Trzecią noc spędziłem w hotelu dla młodych arabskich bezrobotnych. Próbowałem ich uczyć po angielsku, a oni mnie po francusku. Po jednej nocy właściciele usunęli mnie, bo wyszło na jaw, że nie jestem arabskim bezrobotnym. A nie był Pan? Proszę sobie wyobrazić, że nie. Następnego dnia stałem już pod Sorboną. Czytałem oferty pracy, wszystkie po francusku, nic nie rozumiałem. Nagle podeszła do mnie pani i po polsku zapytała się, czy nie szukam pracy. Zaczęła wypytywać skąd jestem. Odpowiedziałem, że z Krakowa. Ona się tym Krakowem bardzo zainteresowała, zaczęła wypytywać, zapytała o nazwisko. Okazało się, że to znajoma moich rodziców, pani Madame Truszkowska, która kiedyś była narzeczoną Mrożka, a Mrożek to jest ojciec chrzestny mojej siostry. Truszkowska wyjechała za Mrożkiem do Francji, ale się tam z nim rozstała i wyszła za Amerykanina, mają dziecko, którego opiekunka pojechała na wakacje. I tak zostałem baby-sitterem w Paryżu. Gotowałem dla psa, zajmowałem się dwuletnim dzieckiem. Po dwóch miesiącach, gdy opiekunka powróciła, zapytano mnie, czy nie chcę zostać na stałe, bo jestem lepszy od poprzedniczki. Powiedziałem wtedy, strasznie panią przepraszam, ale ja muszę załatwić sprawy wojska. Cóż Pan zrobił najlepszego? Wyjazd do Paryża i tak wyszedł na zero, ale poznałem trochę świata. Natomiast najbardziej dramatyczną historią była chyba Austria. Ja, kiedyś pracownik radia, student filozofii, byłem traktowany jak ostatni szmaciarz. To było nieprzyjemne, ale trzeba było zaciskać zęby. Moja trzecia zagraniczna podróż, już po stanie wojennym, również nie lepsza. Miałem roczne dziecko, straciłem pracę. Jako początkujący dziennikarz, zrezygnowałem z dziennikarstwa. Pracowałem w radiu za niewielkie pieniądze. Kleiłem też błystki. Co to jest? Blaszki do wędek. Dostawałem od drobnego przedsiębiorcy wszystko w rozsypce i musiałem poskładać to. Haczyki doczepić do blaszek, na blaszki doczepić błyszczące nalepki, czyli sporządzić całą przynętę. Strasznie raniło ręce, więc wolałem drugą fuchę: robiłem torby do farb w proszku. Trochę zbierałem butelki w Lasku Bielańskim i jakoś się żyło. To było już po studiach. Tak. Byłem dziennikarzem z dwuletnim stażem. Jak zamierzał Pan wybrnąć z tej sytuacji? Czekałem i szukałem innej pracy. Nie udawało się za bardzo. Pojechałem do Wiednia. Pożyczyłem od teścia samochód i pojechałem z kolegą do jego rodziny, która jak się okazało ledwo wiązała koniec z końcem. Trafiłem do mieszkania z azylantami, ośmioma facetami i łazienką na korytarzu. Rano szedłem pod pośredniak pracy i czekałem, aż znajdowała się jakaś praca. Zwykle przeprowadzki, kopanie rowów lub sprzątanie. Potem do końca była stolarka. Wróciłem po dwóch miesiącach, bo nastąpił wybuch w Czarnobylu. I potrzebne to wszystko było? Bardzo. Ja nigdy nie byłem bogaty z domu, więc nastawienie do pracy miałem dobre, ale te wszystkie wyjazdy... Jednak każde doświadczenie czemuś służy i rozwija.