Krzysztof Różycki: Józef Piłsudski nie był genialnym wodzem jak Żółkiewski, Chodkiewicz czy Sobieski. Nie odznaczał się wybitnym talentem dyplomatycznym. Nie był też jedynym twórcą odrodzonego państwa. Ciąży na nim przewrót majowy i Bereza. Mimo to dla milionów rodaków jest symbolem tego, co w Polsce i Polakach najlepsze. Czym sobie na to zasłużył? Prof. Andrzej Nowak: - Popularności nie mierzy się obiektywnymi zasługami czy talentami. Sobieski czy Żółkiewski nie budzą dziś w nas żadnych emocji, gdyż od czasów, w których żyli, minęło zbyt wiele lat. Piłsudski rzeczywiście genialnym wodzem nie był. Mimo to odniósł jedyne w XX wieku wielkie strategiczne zwycięstwo Polski w konflikcie z jednym z mocarstw i to moim zdaniem jest zasadniczy powód, dlaczego pamięć o nim jest tak żywa do dziś. We wszelkich sondażach na najpopularniejszą polską postać historyczną marszałek zawsze jest na pierwszym miejscu. W jakim stopniu wynik Bitwy Warszawskiej i cała strategia wojny z bolszewikami były zasługą samego Piłsudskiego? - W pojedynczych decyzjach Piłsudski popełniał poważne błędy. Niewątpliwie pogubił się, dowodząc wiosną 1920 r. ofensywą kijowską. Na początku sierpnia był w stanie bardzo poważnej depresji i morale centrum dowódczego udało się podtrzymać dzięki postawie generała Tadeusza Rozwadowskiego, szefa Sztabu Generalnego. - Jednak to Piłsudski zdecydował o wybraniu manewru, który rozstrzygnął o zwycięstwie w Bitwie Warszawskiej. W jej cieniu znajduje się trochę zapomniana, ale może nawet ważniejsza, dobrze zaplanowana przez Piłsudskiego, bitwa nad Niemnem, gdzie we wrześniu 1920 r. ostatecznie rozbito siły sowieckie. Nie neguję zdolności komendanta, ale czy to nie jest dziwne, że pierwszym jego stopniem wojskowym był od razu brygadier (generał brygady). Przypomina mi to historię Piotra Jaroszewicza, który w 1945 roku awansował z porucznika na generała brygady. - Piłsudski był utalentowanym samoukiem. Czytał wiele fachowej literatury wojskowej. Jego idolem był Napoleon, co nie oznacza, że wiedza wojskowa przyszłego marszałka Polski zatrzymała się na poziomie operacji wojennych początków XIX wieku. Gdy jednak został już brygadierem, bardzo dobrze radził sobie z dowodzeniem brygadą, a trzeba pamiętać, że brała ona udział w ciężkich bojach. Przez legiony Piłsudskiego przeszło najwyżej 25 tysięcy ludzi, a więc jego militarne działania nie miały żadnego znaczenia dla odzyskania przez Polskę niepodległości. - Oczywiście w wywalczeniu niepodległości rola legionów miała przede wszystkim wymiar symboliczny. Poruszała wyobraźnię setek tysięcy Polaków. Było to nawiązanie do legionów Dąbrowskiego. Piłsudski od początku świadomie budował własną legendę. W jego otoczeniu, zwłaszcza od momentu gdy był naczelnikiem państwa, znajdowało się wielu bardzo utalentowanych i pracowitych ludzi, którzy tworzyli mit genialnego komendanta, naczelnika, marszałka. Na tę legendę pracowali między innymi Andrzej Strug, Juliusz Kaden-Bandrowski. - Do tego piarowskiego zadania próbowano nawet wciągać Wyspiańskiego - co się nie udało - i Żeromskiego. Nie bez znaczenia miała także przychylność ważnej wówczas masonerii. Nic dziwnego, że w bitwie o pamięć Piłsudski pokonał na głowę Romana Dmowskiego, którego zasługi dla odzyskania niepodległości Polski nie były mniejsze. Czy ta grupa artystów, polityków czy masonów miała jakąś strukturę, swojego lidera? Ten sztab propagandowy nie miał swojego Sławomira Nowaka (śmiech). Dla marszałka to chyba lepiej. Marszałek doskonale zdawał sobie sprawę, jak cenna jest to broń w walce politycznej, jednak sam propagandą i piarem się nie zajmował. W młodości Piłsudski był pod wpływem ideałów równości i demokracji, potem stał się dyktatorem. Jakim według pana był człowiekiem? Nie można przykładać dzisiejszych pojęć do klimatu epoki, która bardzo różniła się od naszych czasów. Dla kształtowania osoby Piłsudskiego bardzo ważny był panujący na przełomie XIX i XX wieku neoromantyzm, czas, gdy najważniejszym polskim poetą był Juliusz Słowacki, który dla pokolenia 1900 był "Królem Duchem". Ta wizja królów duchów, którzy mają absolutne moralne prawo do przewodzenia narodowi, bardzo przenikała Piłsudskiego. - Był to też w Europie czas, nietzscheanizmu - kultu silnego człowieka, przywódcy, który pociąga za sobą masy. Piłsudski często nawiązywał do powstania styczniowego i jego dyktatorów (Langiewicz, Mierosławski, Traugutt - przyp. autora). Nie można też zapominać o wpływie, jaki na ludzi tamtych czasów wywarła I wojna światowa. Bezprecedensowa skala wojennego okrucieństwa oswoiła europejskie społeczeństwa z przemocą w życiu politycznym, gdy wojna już się skończyła. W Rosji czy później w Niemczech utorowało to drogę najbardziej zbrodniczym ideologiom. To, co mówię, nie jest żadnym usprawiedliwieniem zamachu majowego. Jednak większość Polaków zarówno wówczas, jak i dziś usprawiedliwia zamach Piłsudskiego, mimo że kosztował on setki ludzkich istnień. Zamachem majowym złamał Piłsudski bliską mu tradycję Rzeczpospolitej szlacheckiej, tradycję demokracji, która była głęboko zakorzeniona w społeczeństwie II RP. Idee wolności poświęcił w imię ideału imperium, który był dla niego ważniejszy. Uważał, że dla wielkości imperialnej Polski można ograniczyć, a nawet podeptać wolność obywateli. Połowa Polaków uznała racje marszałka, ale połowa odrzucała jego przywództwo i nigdy tego nie zaakceptowała. Wydaje się, że zwłaszcza pod koniec życia Piłsudski nie miał szczęścia do najbliższych współpracowników. Po jego śmierci najwyższą władzę przejęli Mościcki i Rydz-Śmigły. To nie jest kwestia szczęścia tylko mechanizmu, który sprawia, że wokół przywódcy rozgrywa się walka o jego łaski, którą to walkę wygrywają na ogół karierowicze. Piłsudski uległ atmosferze dworu, gdzie do głosu dochodzą pochlebcy. Dlatego tak zdolni ludzie jak Ignacy Matuszewski, twórca naszego wywiadu, tracili swoje wpływy i byli stopniowo odsuwani na dalszy plan. Przykro to powiedzieć, ale w 1939 r. marszałek Rydz-Śmigły okazał się zupełną miernotą. Od śmierci Piłsudskiego minęło 75 lat, a od Dmowskiego 71 lat, dlaczego do dziś tamte podziały nadal różnią tak wielu Polaków? Dla większości Polaków są to sprawy zupełnie obojętne. Te podziały występują tylko wśród ludzi wychowanych w patriotycznej atmosferze. Dziedziczą oni po swoich ojcach i dziadach nie tylko poglądy, ale i sentymenty. Pamiętajmy, że ludzie związani z Narodową Demokracją, czy teraz z nurtem narodowym, są spychani na margines, nie mają w Polsce głosu i ten stan trwa od 1926 r. do dziś, powodując kumulowanie się wrogości wobec Piłsudskiego. Po drugiej stronie występuje chęć obrony kultu marszałka. Przyłączyli się do niej także postkomuniści, spadkobiercy PRL-u, uznając za głównego wroga obóz narodowy. Za pomocą mitu marszałka zwalczają obecnych przeciwników, a właściwie wyobrażenie Polski jako ciemnej, antysemickiej, nacjonalistycznej siły. Piarowcy wielu współczesnych polityków różnymi sztuczkami starają się nam wmówić, że ich szefowie są spadkobiercami marszałka. Używa się do tego celu nie tylko patriotycznej scenografii, ale puszcza w kraj starannie opracowane polityczne dowcipy w stylu: "Co łączy Kaczyńskiego z Piłsudskim? Obaj nie lubią Sikorskiego". - U śp. Lecha Kaczyńskiego wisiał wielki portret marszałka, jednak nie z powodów propagandowych, ale dlatego, że Piłsudski był jego wielkim idolem. Podobnie jak naczelnik również zmarły prezydent odczuwał wielką niechęć do obozu Narodowej Demokracji. - Także Jarosław Kaczyński dużo wie na temat Piłsudskiego. Obaj świadomie nawiązywali do tej części jego spuścizny, która eksponowała siłę i godność państwa polskiego, nigdy nie aspirując do roli, jaką marszałek pełnił w II RP. - W przeciwieństwie do braci Kaczyńskich Lech Wałęsa starał się upodobnić do naczelnika także z wyglądu. To nawiązanie do Piłsudskiego moim zdaniem wypadało dość groteskowo. Ponieważ wiele polskich partii można nazwać wodzowskimi, to nic dziwnego, że ich liderzy starają się odwoływać do komendanta, który tak bardzo dominował nad swoim otoczeniem. Bronisław Komorowski specjalnie nie odwołuje się do spuścizny Józefa Piłsudskiego, nie próbuje się do niego upodabniać, ale w toczącej się kampanii zyskał poparcie jego rodziny. Czy to nie jest paradoks? - To są jedynie kwestie towarzyskie. Niezwykle bulwersujące było dla mnie wykorzystywanie rodziny Piłsudskiego w sporze o pochówek Lecha Kaczyńskiego, gdyż naczelnik nie jest w najmniejszym stopniu własnością swojej rodziny. Czy pochowanie pary prezydenckiej na Wawelu miało pana zdaniem nawiązywać do spuścizny po marszałku? - Zapewne tak. Wielu Polaków odwiedzających w tych dniach grób Lecha Kaczyńskiego przypomina sobie o marszałku, a ci, którzy żyją w kulcie Piłsudskiego, oddają hołd prezydentowi. Komendant przez wiele lat był kalwinem. Jednak dziś Kościół katolicki i katoliccy politycy starają się o tym zapomnieć. Powstała nawet legenda, że na łożu śmierci wrócił na łono Kościoła. - Piłsudski nie traktował religii zbyt poważnie. Nie przeszkadzało mu to darzyć wielkim sentymentem Matkę Boską Ostrobramską, co w kontekście jego kalwińskiego wyznania może wydawać się dość dziwne. Kiedyś pewien znany polityk usprawiedliwiał swoją współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa faktem, że Piłsudski brał pieniądze od austriackiego i japońskiego wywiadu. Piłsudski stał na stanowisku, że kiedy Polski nie było na mapie, to walka o jej niepodległość dopuszcza taktyczną współpracę z takim czy innym partnerem, w tym przypadku z Japończykami, którzy w 1905 r. walczyli z rosyjskim zaborcą. W tamtym czasie rozmowy z Japończykami chciał także podjąć Dmowski. Po odzyskaniu niepodległości marszałek nie pozostawiał żadnej wątpliwości, że nie wolno współpracować z obcymi mocarstwami. Czy kult komendanta będzie żywy w kolejnym pokoleniu Polaków? - Jeżeli Polska będzie asymilowana przez Unię, to niezależnie od tego, jak oceniamy to zjawisko, Piłsudski będzie coraz mniej przystawał do rzeczywistości politycznej. Jeżeli jednak będziemy przeżywać wstrząsy wynikające z napięć w Unii, z rosnącej roli Niemiec i coraz silniejszych ambicji imperialnych Rosji, to wraz ze wzrostem naszego poczucia zagrożenia postać marszałka będzie nadal żywa i godna naśladowania. Rozmawiał: Krzysztof Różycki