Krzysztof Różycki: Cały czas trwają polityczne spekulacje wokół pańskiej osoby. Jedne media twierdzą, że organizuje pan nową formację, inne podają, że niedawne spotkanie z Rokitą, Buzkiem i Steinhoffem miało na celu jedynie wymianę poglądów. Maciej Płażyński:To nie było zebranie założycielskie nowego politycznego bytu. To było spotkanie z nowosądeckimi samorządowcami pod hasłem "Polska 25 lat po stanie wojennym". W pewnym momencie dyskusja zeszła na ocenę obecnej rzeczywistości. Tak się złożyło, że politycy, którzy zabierali głos, mają dość krytyczny stosunek do tego, co dzieje się w polityce: Rokita do sytuacji w Platformie, ja do całej rzeczywistości politycznej. Także Buzek wykazuje się sporym dystansem i rezerwą do ostatnich wydarzeń, a Steinhoff ma żal do Platformy za niespełnione nadzieje. Większość polityków twierdzi, że w Polsce nie ma miejsca na nową formację. Scena polityczna nigdy nie jest do końca zamknięta. Pozornie nie ma już miejsca na nową ogólnopolską gazetę, a jednak gdy zbiorą się odpowiedni ludzie, jest pomysł, pieniądze, to wówczas okazuje się, że można odnieść sukces. Tak samo z zakupami, niby w sklepie nie brak żadnego towaru, ale jak pojawi się nowy i atrakcyjny, to ludzie z pewnością go kupią. Głównym grzechem polityków jest samozadowolenie i przekonanie o trwaniu "na wieki". Po zwycięstwie w pierwszej turze Aleksandra Kwaśniewskiego, a następnie zdobyciu przez SLD ponad 40 proc. głosów w wyborach parlamentarnych, politykom lewicy wydawało się, że będą rządzić kilka kadencji. Tymczasem ledwo przekroczyli próg wyborczy. Jeszcze gorszy los cztery lata wcześniej spotkał AWS. Tak więc wszystko jest możliwe. Został pan wicemarszałkiem dzięki poparciu senatorów PiS, czuje się pan ich zakładnikiem? Nie jestem niczyim zakładnikiem. Od 25 lat zajmuję się polityką i zawsze mówiłem to, co myślę. Mam to szczęście, że moje powodzenie zależy od społecznego, a nie partyjnego poparcia. W ostatnich wyborach do Senatu jako kandydat niezależny wygrałem z politykami PO-PiS-u, uzyskując 151 tysięcy głosów. W wyborach do Sejmu III kadencji zdobyłem 125 tysięcy głosów, co było najlepszym wynikiem w kraju. Ten rezultat był jednym z powodów, dla których zostałem marszałkiem. W wyborach prezydenckich głosował pan na Lecha Kaczyńskiego. Wyznaje pan system wartości bliski temu, co głoszą bracia Kaczyńscy. Nigdy nie zastanawiał się pan nad wstąpieniem do PiS-u? Z Donaldem Tuskiem w 1980 roku zakładałem NZS. Później przez lata razem tworzyliśmy firmę i prowadziliśmy podziemną działalność. Wypiliśmy wiele piwa, graliśmy razem w piłkę. Tak więc poparcie, jakiego udzieliłem Lechowi Kaczyńskiemu, nie wynikało z układów towarzyskich, lecz faktu, że bliżej mi do poglądów głoszonych przez braci Kaczyńskich, mimo że nie zawsze akceptowałem to, co robili w praktyce. Gdybym miał się określić politycznie, to powiedziałbym, że jestem chadekiem. A takich poglądów, mimo deklaracji, nie wyznaje ani PiS, ani tym bardziej Platforma. A LPR? Traktuję to jako żart, gdyż Liga odwołuje się do tradycji Narodowej Demokracji, za co przedwojenni endecy pewnie by się obrazili. Myślę, że wielu Polakom bliskie są ideały chadecji, oparte na chrześcijańskim systemie wartości, solidaryzmie społecznym i jednocześnie potrzebie wspierania rodzimej przedsiębiorczości. Taką szansę miał AWS, ale niestety liderom zabrakło umiejętności. Czy polski Kościół, hierarchia poparłaby taką inicjatywę? Polski Kościół nie jest politycznym monolitem. Taka szansa istniała w czasach AWS, dziś Kościół nabrał do polityki większego dystansu. I w takiej chadeckiej partii byłoby miejsce dla Marcinkiewicza, Rokity, Buzka i dla pana? Jeśli chodzi o wspólnotę światopoglądową, na pewno tak. Niestety, polska polityka nie dzieli się ideowo, lecz koniunkturalnie lub wręcz przypadkowo. Jan Rokita mówi publicznie, że chce zająć się zmienianiem Platformy. Życzę mu powodzenia, ale mam wątpliwości, czy to jest możliwe. Dziś praktycznie wszystkie polskie partie to ugrupowania wodzowskie, w których wewnętrzna demokracja działa bardzo słabo albo wcale. Prędzej ze swymi wodzami zejdą na samo dno, niż spróbują się zreformować. Platforma Obywatelska to, oprócz SLD, ostatnia partia, której lider stał się wodzem. Czy za taki stan rzeczy nie ponosi pan odpowiedzialności? Być może, gdyby został pan w PO, pozycja Donalda Tuska nie byłaby tak silna, nie doszłoby do odstawienia na boczny tor Jana Rokity. Nie chciałem firmować własnym nazwiskiem niektórych projektów politycznych, a jednocześnie nie potrafiłem zbudować równie mocnego środowiska jak obóz Donalda Tuska. Liberałowie, dawny KLD, z którego wywodził się Tusk, byli najbardziej wpływową grupą w Platformie, do tego mającą bardzo silne poparcie mediów oraz kół biznesu. Szukając przeciwwagi dla liberałów, postawiłem na Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe. Ugrupowanie: Rokity, Komorowskiego, Balazsa, Halla. Niestety, przeliczyłem się. Nie chciałem rozbijać Platformy i odszedłem. Nawet pańscy przeciwnicy przyznają, że jest pan człowiekiem zasad, co w polityce jest rzadkością. Dlaczego więc zakładał pan Platformę z Andrzejem Olechowskim, byłym współpracownikiem tajnych służb PRL? Andrzej Olechowski był chyba pierwszym politykiem, który dokonał rzetelnego rozliczenia z własną przeszłością. Oddał się też pod osąd społeczny, zyskując w wyborach prezydenckich 20% głosów. Dobrze sprawował ważne ministerialne funkcje w centroprawicowych rządach.