Tak się jednak złożyło, że poznałem kilka dziewczyn z tego innego świata. Poznałem też ich rodziny. I uderzyła mnie jedna zasadnicza różnica. Ja żyłem w świecie warszawskiej "inteligencji" - czyli naturalnego zaplecza socjalistów. Intelektualiści - utrzymujący się z państwowych dotacyj i zasiłków, urzędnicy. Natomiast na Pradze mieszkali robotnicy, handlarze - czyli: ludzie swoją pracą utrzymujący ten pasożytniczy światek. Ta różnica tyczyła podejścia do pracy i pieniądza. Na Pradze uważano, że za wszystko trzeba zapłacić. Jak ktoś zrobił komuś jakąś przysługę - to za to należy się jakaś odpłata. Niekoniecznie w gotówce - ale na Pradze wszystko miało swoją cenę. Natomiast w Śródmieściu uważało się, że człowiek powinien bliźniemu świadczyć usługi bezpłatnie, po prostu z życzliwości. Oczywiście, my też powinniśmy być dla innych życzliwi (nawet dla tych, którzy dla nas życzliwi nie są!!) - ale nie robi się żadnych rachunków korzyści. Przyjęcie jakiejś odpłaty za życzliwość było witane "Ależ, nie, no skąd..." - a już próba odpłaty w gotówce byłaby wręcz obrazą! Prowadziło to do wielu nieporozumień - to był naprawdę egzotyczny świat! Na Pradze uważano, że skoro coś tam mi załatwiono, to nie odpłacając się zaraz, popełniam nietakt - ja, odwrotnie, czułem się nieco dziwnie, gdy mnie od razu pytano, co chcę w zamian za jakąś usługę. Inne światy, inna kultura. Światek, w którym się wychowałem, uważał się za nieskończenie wyższy kulturowo - a tam to były jakieś nieokrzesane prostaki. Uważano, że żeniąc się z dziewczyną stamtąd, popełniam mezalians. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że kultura, w której rosłem, to nie jest kultura "wyższa", lecz kultura dekadencka. Nie iżby była szkodliwa - tacy ludzie w społeczeństwie są potrzebni. Nie mogą jednak swoich zdegenerowanych wartości narzucać zdrowej większości społeczeństwa! To było dla mnie szokiem - bo w szkole byłem uczony, że socjalizm to ustrój stworzony przez ludzi pracy. Tymczasem okazało się, że "ludzie pracy" jak najbardziej cenią pieniądz, prowadzą rachunek ekonomiczny, twardo stąpają po ziemi - natomiast Polska "Ludowa", gdzie wszystko miało być (w przyszłości...) za darmo, gdzie nie prowadziło się rachunku ekonomicznego, tylko podejmowało się inwestycje, bo tak się jakiemuś wybitnemu partyjniakowi podobało - to nie państwo "ludzi pracy", tylko państwo stworzone przez bujających w obłokach yntelygentów spod nie tyle ciemnej, co czerwonej gwiazdy! Wtedy udało mi się trafić na nazwisko niejakiego Jana Wacława Machajskiego (który pisał pod ksywką "A. Wolski"). Facet należał do pokolenia, które zrobiło tę zbrodniczą "rewolucję październikową", popierał ze wszystkich sił obalenie caratu - był zresztą Polakiem, ale duchowo lgnął do rosyjskich buntowszczyków. Po obaleniu caratu pojechał do Moskwy, ale tam zaraz został odstawiony na boczny tor - w końcu został bodaj dyrektorem biblioteki. Udało Mu się szczęśliwie umrzeć w 1926 r. - bo na pewno stałby się ofiarą stalinowskiej Wielkiej Czystki, gdzie bolszewickiemu plugastwu strzelało się w łeb bez dłuższych procesów. A Machajski twierdził - w XIX wieku - że socjalizm nie będzie ustrojem dla chłopów i robotników - tylko ustrojem dla pasożytniczej inteligencji! I tak jest. Dotyczy to zarówno PRL, jak i euro-socjalizmu w dzisiejszej Jewropie... Geniusz to był ten Machajski.