Alaksandr Łukaszenka rządzi Białorusią od 1994 roku. I jeszcze porządzi. Nawet jeśli "ostatni dyktator w Europie" ma stosunkowo duże poparcie społeczne, to wynik na poziomie 83,5 proc. należy jednak traktować z dużym dystansem. - Ten wynik w żaden sposób nie jest wiarygodny. Trzeba widzieć kontekst, w jakim odbywała się kampania wyborcza: mamy do czynienia z krajem autorytarnym, gdzie wszystkie przejawy działalności państwowej i społecznej są w pełni pod kontrolą władz, mamy kraj pozbawiony wolnych mediów i jakiegokolwiek pluralizmu - zauważa w rozmowie z Interią Wojciech Konończuk z warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich. Ekspert uważa, że rezultat Łukaszenki "z całą pewnością został zafałszowany". - Ile dostałby w demokratycznym głosowaniu - tego powiedzieć nie możemy, nie ma bowiem możliwości policzenia jego rzeczywistego poparcia. Gdyby opierać się na próbach podejmowanych przez niektóre białoruskie, uchodzące za niezależne, pracownie badań opinii publicznej, to one wskazują na poparcie rzędu czterdziestu procent. W żadnym z tych badań poparcie dla Łukaszenki nie przekracza połowy głosów - mówi nam Konończuk. Powrót do dialogu z Zachodem Czy kolejna kadencja Łukaszenki przyniesie jakieś zmiany? Spekuluje się, że prezydent Białorusi wyciągnie do Zachodu rękę i będzie chciał odgrywać rolę "dobrego dyktatora" - przewidywalnego partnera, pomocnego np. w relacjach z Rosją. - Rzeczywiście główna intryga tych wyborów tkwiła nie w tym, kto je wygra, bo to było jasne od samego początku, tylko czy Łukaszence uda się skutecznie pokazać Zachodowi, że tym razem wygrał bardziej uczciwie - opowiada Wojciech Konończuk. - Łukaszenka jest zainteresowany powrotem do dialogu i odmrożeniem stosunków z Zachodem. Chce zniesienia sankcji, chce współpracy gospodarczej i kredytów zachodnich, których znajdująca się w kryzysie gospodarka białoruska potrzebuje - dodaje nasz rozmówca. Warto odnotować, że Zachód już teraz, m.in. ustami polskiego ministra spraw zagranicznych, wysyła pozytywne sygnały w sprawie zniesienia sankcji. - Jest możliwość, że sankcje zachodnie zostaną zniesione nawet w najbliższych tygodniach. Natomiast pozostaje pytanie o to, czy Zachód będzie chciał wrócić do pełnego dialogu z Mińskiem. Łukaszenka chce takiego dialogu, tyle że na swoich warunkach. Wysyła jasny sygnał do Zachodu: możemy współpracować w sferze gospodarczej, natomiast nie będziemy się godzić na żadne zmiany polityczne, na żadną demokratyzację - komentuje Konończuk. Nie należy też liczyć - wbrew spekulacjom - na daleko idące reformy gospodarcze na Białorusi. - Łukaszenka nie jest, nie był i nigdy nie będzie reformatorem. On nie zamierza się zmieniać, natomiast chciałby, żeby doszło do nowego otwarcia w relacjach białorusko-zachodnich, tyle że na jego warunkach. Co z opozycją? Po ogłoszeniu wyniku wyborów prezydenckich w centrum Mińska pojawiło się ok. 200 osób, by zaprotestować przeciw fałszerstwom wyborczym. Tak mała liczba protestujących to "najgorszy wynik w historii wieczorów powyborczych protestów na Białorusi", zauważa Wojciech Konończuk. Wpływ na niepowodzenie protestów miał nie tylko autorytarny aparat państwowy, ale również wydarzenia na Ukrainie. - Społeczeństwo białoruskie przestraszyło się tego, co wydarzyło się w zeszłym roku na ukraińskim Majdanie, a zwłaszcza reakcji rosyjskiej na te wydarzenia. Fiasko wczorajszych protestów było prognozowane i oczekiwane zarówno przez obserwatorów, jak i opozycjonistów - mówi ekspert OSW. - Wczorajsze wydarzenia pokazały, że nie ma na Białorusi potencjału do masowych protestów - uważa Konończuk. Alaksandr Łukaszenka może więc spać spokojnie. Tym bardziej, że mikra opozycja trawiona jest przez wewnętrzne konflikty. - Mimo tego, że pogarsza się sytuacja gospodarcza, to Łukaszenka jest dzisiaj w stanie kontrolować właściwie wszystkie główne przejawy aktywności społecznej, aparat państwowy sprawuje nad tym pełną kontrolę, opozycja jest słaba, podzielona i te wybory tylko te podziały pogłębiły. Z punktu widzenia Łukaszenki sytuacja jest bardzo korzystna.