- Razem z mężem staraliśmy się o dziecko przez siedem lat - wspomina Izabela Szczawińska. - Po poronieniu, gdy zawiodły tradycyjne terapie, zdecydowaliśmy się na metodę in vitro. Zgłosiłam się do znanej łódzkiej prywatnej kliniki i udało się już za pierwszym razem. 25 kwietnia 2005 roku, podczas badania USG, okazało się, że pani Izabela jest w ciąży bliźniaczej. Prawdopodobny termin porodu przewidziano na koniec grudnia. - Przez cały czas byłam pod opieką lekarzy z prywatnej kliniki. Raz w miesiącu miałam USG i wszystko było w jak najlepszym porządku - wyjaśnia pani Szczawińska. - Podczas kolejnej wizyty, która miała miejsce 2 listopada, dostałam skierowanie do Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki, gdzie miałam się zgłosić, gdyby nagle wystąpiły jakieś nieoczekiwane komplikacje. I wystąpiły. W 34. tygodniu ciąży zaczęłam odczuwać silne bóle brzucha. 14 listopada 2005 roku Izabela Szczawińska zgłosiła się do ICZMP. Jednak po dwóch dniach została wypisana do domu. - Byłam zaskoczona taką decyzją lekarzy. Liczyłam, że w moim stanie zostanę w szpitalu znacznie dłużej, zwłaszcza że mieszkam 30 kilometrów od Łodzi i gdyby wystąpiło zagrożenie ciąży, droga do Matki Polski zajęłaby wiele czasu - mówi pani Izabela. - Dopiero później w dokumentacji medycznej przeczytałam odręczny wpis: "(...) wypisana w stanie ogólnym dobrym, bez dolegliwości (...) decyzją profesora Grzegorza Krasomskiego". Tak ma być Po czterech dniach pobytu w domu stan pacjentki znowu się pogorszył. Wystąpiły nudności, bóle brzucha i omdlenie. - Mąż zdecydował, że nie ma na co czekać i 21 listopada o godz. 3.40 znalazłam się w izbie przyjęć Matki Polki - wspomina Szczawińska. - Położna jednym aparatem KTG zmierzyła tętno dzieci, które wynosiło 140 uderzeń na minutę. Zapewniła, że wszystko jest w porządku. Po 20 minutach zjawił się lekarz, który zbadał tętno stetoskopem, potwierdzając, że u obojga dzieci wynosi ono 140 uderzeń. Posadzono mnie na leżance i kazano czekać. Po jakimś czasie zaczęło kręcić się mi w głowie, wystąpiły wymioty. Jednak położna stwierdziła, żebym "nie panikowała, gdyż rozwiera się szyjka i tak ma być". Minęło półtorej godziny nim przyszedł drugi lekarz. Zaprowadzono mnie na salę przedporodową i podłączono do dwóch aparatów KTG. Wówczas okazało się, że brak tętna jednego dziecka, a u drugiego jest ono zaburzone.