Problem jednak w tym, że biletów nikt nie wykupił, ponieważ impreza ta została miłośnikom oglądania zboczeńców zafundowana przez... Ministerstwo Pracy. Pod pretekstem "imprezy dla osób niepełnosprawnych". Oczywiście, żadnej osoby niepełnosprawnej na to nie zaproszono, bo jak słusznie wyjaśniło Ministerstwo, "źle by się czuła". Więc ja zdecydowanie protestuję - i tak samo bym protestował, gdyby występował tam Chór Serafinów. Nie życzę sobie, by za moje pieniądze fundowano wybranym ludziom rozrywkę - a w tym przypadku moje serce każe mi protestować jakby głośniej... Mam przy tym ciekawe pytanie teoretyczne: czy transwestyta może zostać feministką? No, bo skoro "feministki" domagają się, by taki transwestyta mógł "wyjść za mąż" za mężczyznę i w ogóle robi on, co można, by być uznanym za kobietę - to może mógłby zostać "feministką"? Podejrzewam, że nie! Nie - gdyż istotą transwestyty jest to, że stara się on być jak najbardziej kobiecy: umyślnie mówi wysokim tonem, mizdrzy się, kręci biodrami i potrząsa imitacją biustu. Natomiast "feministka" jest zdecydowaną wroginią kobiecości, biust najchętniej by sobie obcięła - a ideałem dla niej jest to, co robią mężczyźni, więc stara się zachowywać jak mężczyzna. Myślę, że "feministki" prędzej przyjęłyby do swego grona WCzc. Annę Sobecką niż transwestytę. P. Sobecka przynajmniej niezbyt chętnie odnosi się do aktów płciowych, które - jak każdej feministce wiadomo - służą do podporządkowania kobiety mężczyźnie. No, chyba że kobieta byłaby na górze - co w przypadku transwestyty jest raczej trudne. Oraz by nie urodziło się z tego dziecko - co w przypadku transwestyty jest łatwe. Tak przy okazji: w poczekalni u ginekologa siedzą trzy blondynki i paplają o swojej ciąży. Pierwsza mówi: "Wiecie: będę miała chłopca!" - "A skąd wiesz?" - "Bo jak TO robiliśmy, to on był na wierzchu". Na to druga: "To ja będę miała dziewczynkę - bo to ja byłam wtedy na wierzchu". A trzecia w ryk! "Czemu płaczesz, głupia?" - "Bo ja na pewno będę miała szczeniaki..."! Ostatnio nawiedził Polskę jakiś - przepraszam za brzydkie słowo: "gej" - obrażony, że Pan Prezydent zrobił Mu zaszczyt, publikując Jego zdjęcie w "orędziu do narodu". Durny "gej" się miotał, Pan Prezydent się kajał, naród się albo śmieje, albo oburza. Pamiętajmy przy tym, że "gej" ma tyle samo wspólnego z homosiem, co "działacz związku zawodowego" z robotnikiem - i tak samo, jak działacz związkowy szkodzi robotnikom, tak samo "geje" szkodzą homosiom, wywołując niechęć do homoseksualistów. "Gej" w ogóle zresztą nie musi być homosiem - podobnie jak "działacz związkowy" nie musi być robotnikiem. Zawód "geja" jest tak atrakcyjny (wyjazdy na konferencje w luksusowych hotelach, sute dotacje), że zupełnie normalni ludzie zaczynają udawać "gejów". I nie jest to niczym nowym: pamiętacie chyba Państwo duet "Tatułek" - dwóch Rosjanek, udających lesbijki, by stać się przedmiotem uwagi mediów? One śpiewały piosenkę: "Nas nie dogonią"... Jak widać, ich pomysły są dościgane i przeganiane przez "pseudo-gejów". Cóż: mężczyźni zawsze byli bardziej... Tak więc proponuję homosiom, by zanim jakiś "gej" zacznie ich reprezentować, najpierw go wypróbowali. Ostrożności nigdy za wiele. A my powinniśmy mieć Probierdamen (kto jeszcze pamięta p. Marzenę Domaros - ps. Anastazja Potocka?), które wypróbowywałyby tych, co chcą reprezentować NAS! janusz@korwin-mikke.pl