- Czy polska demokracja ma charakter fasadowy? - Wszystkie współczesne demokracje - w pewnej mierze - mają taki charakter. Różnią się jedynie stopniem tej fasadowości. W warunkach globalizacji, wpływ na los obywateli ma ten, kto decyduje o kierunkach największych strumieni finansowych. Wielkimi zasobami, nie tylko w Polsce, dysponują międzynarodowe fundusze emerytalne. Nasze władze, chcąc trzymać rękę na pulsie, muszą dla nich tworzyć takie warunki, żeby zgromadzone tam pieniądze pracowały dla polskiej gospodarki. A ponieważ mówimy o bytach ponadnarodowych, poszczególne rządy (nawet najbogatszych państw), mają tylko instrumenty cząstkowej kontroli globalnych przepływów. Dlatego można mówić, że najważniejsi gracze działają za fasadą demokracji. - Wobec tego zidentyfikujmy wprost tych graczy. Powiedzmy, kto naprawdę rządzi Polską? - To niezwykle trudne zadanie. Bo nie wszyscy z tych graczy mają charakter podmiotowy. Krążenie kapitału giełdowego po świecie w sporej mierze ma charakter żywiołowy. Nie istnieje jakaś jedna, przesądzająca o wszystkim i działająca w sposób skoordynowany, grupa inwestorów, którzy mówią: "na giełdę w Hongkongu wrzucimy tyle, na giełdę w Tokio tyle, a z giełdy w Polsce przepompujemy na giełdę we Frankfurcie tyle". To się dzieje w wyniku tysięcy decyzji mniejszych lub większych inwestorów, którzy, częściowo, kierują się automatycznymi decyzjami programów komputerowych obsługujących inwestycje giełdowe. - Całe społeczeństwa na łasce programów komputerowych? - W jakiejś mierze tak, ale - oczywiście - nie wyłącznie. Bo oprócz tego są jeszcze działający według swoich planów spekulanci giełdowi, międzynarodowe koncerny oraz tzw. oligarchowie, czyli osoby, które nie zadowalają się samą władzą ekonomiczną, ale chcą mieć też wpływ realny, choć zazwyczaj ukryty, na władzę polityczną i media. Oligarchowie - którzy nie są ani polskim, ani Kaczyńskim wynalazkiem - dla poszerzenia swoich wpływów korzystają z usług środowiska tajnych służb. Podyskutuj na czacie o tym, czy IV RP to udany projekt Wiesław Walendziek, gdy w 2004 r. odchodził z polityki, udzielił wywiadu, w którym wskazał, że ma dosyć "niemocy w uprawianiu realnej polityki" w Polsce. "Polityka, którą widzą wyborcy, jest jak chiński teatr cieni. W niewielkim stopniu odnosi się do tego, co dzieje się naprawdę w gospodarce i w wielkich procesach społecznych. Najważniejsze rozstrzygnięcia zapadają poza Sejmem, a nawet rządem. Sejm jest miejscem głośnych i gorszących sporów - ale tylko teatrem (...) Najważniejsze decyzje prywatyzacyjne nie są przesądzane przez czynniki polityczne, ale przez partykularne układy gospodarcze". Po czym Walendziak przeszedł na drugą stronę cienia. - Świat polityki, jako świat kukiełek? - Owszem, w sporej mierze. Ale w Polsce od 2005 r. rozgrywa się starcie o większą podmiotowość konstytucyjnych władz. PiS jest chyba pierwszą ekipą, która nie zgadza się na sprowadzanie jej do roli kukiełek. Przekaz liderów tej partii jest czytelny: "Nie będziemy ulegali presji środowiska tajnych służb. Nie pozwolimy, by nas naciskały, manipulowały, uwodziły, zwodziły. Tajnych służb użyjemy po to, by prześwietlić świat za kulisami, by sprawdzić, kto próbuje z nas i z wyborców, zrobić kukiełki". To chyba miał na myśli Jarosław Rymkiewicz, pisząc: "To Jarosław Kaczyński i jego ludzie coś teraz ryzykują, usiłują zdobyć jakiś wpływ na historię". To realna próba odfasadowienia demokracji. Ufam, że PiS jest świadom tego, że takie odfasadowienie nie może być pełne. Choćby z racji wspomnianej już globalizacji.