Łukasz Winczura: Rok rozpoczął się niezłym wyzwaniem dla PR-owców i specjalistów od kryzysu. Myślę o sprawie arcybiskupa Stanisława Wielgusa. Czy Kościół potrafił rozegrać ten kryzys od strony marketingowej i wizerunkowej? Piotr Tymochowicz: W sensie marketingu politycznego i PR politycznego trudno sobie wyobrazić gorszy scenariusz od tego, jaki w tym przypadku zastosował Kościół. Żadna taktyka, znana od 2000 lat, na przykład taktyka przemilczenia, stonowania, przesunięcia problemu na tak zwane wewnętrzne sprawy Kościoła nie zadziałała. Myślę, że warto, żeby Kościół zdał sobie z tego sprawę. Myślę, że jest taka pokusa w myśleniu, że skoro Kościół przeżył w ciągu 2000 lat wszystkie zawieruchy, radził sobie z wielkimi kryzysami - to i teraz przetrwa. I tak będzie. Otóż, niekoniecznie. Bo w żadnym momencie ludzkości, cywilizacji, nie mieliśmy tak mocnej i tak wyrazistej epoki medialnej. Nigdy wcześniej Kościół nie był konfrontowany z tak silnymi taktykami i technikami socjomedialnymi. Kościół może na tym polec. Cząstkowy, "żelazny elektorat" zostanie, ale już na przykład młode pokolenie masowo może się od Kościoła odwrócić. Chciałbym jedno nieporozumienie wyjaśnić z punktu widzenia PR. W sensie religijnym jest oczywistym, że wszyscy jesteśmy Kościołem. Z Panem? No, może beze mnie, ale mówię o wierzących. Natomiast w sensie PR stwierdzenie, że wszyscy jesteśmy Kościołem nie jest prawdą. Kościół to głównie hierarchowie i to oni tworzą PR czy wizerunek Kościoła. Jeżeli oni nie będą sprawni, to Kościół nie będzie sprawny. A wierni nie lubią się utożsamiać ze słabym ojcem czy matką. Będą uciekać od słabego ojca czy matki. I o tym warto, jak myślę, pamiętać. Ale patrząc na chłodno, trzeba przyznać, że Kościół znajdował się dużo lepiej medialnie w sprawie arcybiskupa Stanisława Wielgusa niż na przykład w sprawie arcybiskupa Juliusza Paetza. Oczywiście, że nie można snuć jedynie czarnej wizji. Były elementy dobre, były słabe i były fatalne. Ja tylko mówiłem o przewadze pewnych nieumiejętności. Natomiast umiejętnie - tylko musimy być brutalnie otwarci - i to niestety musimy przyznać, że jedynym taktykiem, który socjotechnicznie dobrze się sprawdza, jest tylko ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk, nie zaś hierarchowie. Załóżmy, że episkopat zwraca się do Pana w sprawie rozwiązania dużego kryzysu, który lada dzień wstrząśnie Kościołem. Jak by Pan doradzał? Episkopat przede wszystkim się do mnie nigdy nie zwróci w tym sensie, że hierarchowie są zbyt zadufani w sobie i popełniają błąd najczęściej popełniany przez zadufanych w sobie. A mianowicie, że zwracają się o pomoc wewnątrz środowiska. Dobierają sobie doradców, którzy są równie zaangażowani jak oni. PiS ma doradców PiS-owskich, Kościół ma doradców kościelnych. Praktyka, która najlepiej sprawdza się na świecie, to taka, by dobierać sobie doradców ateistów, niezaangażowanych czy wręcz doradców-wrogów. Wtedy można przewidzieć najskuteczniej pewne zachowania. A Pan w której kategorii się sytuuje? Ja jestem człowiekiem zdecydowanie popierającym Kościół, jak i każdą formę wyznania. Wyznaje ideę bardzo szerokiej tolerancji. W tym sensie będę pierwszym, który zaprotestuje wobec wrogów Kościoła. Natomiast jestem ateistą i domagam się od instytucji kościelnych poszanowania tego, iż nie wszyscy ateiści marzą o indoktrynacji. Zamiast mówić jak kardynał Józef Glemp o cywilizacji śmierci, warto mówić o cywilizacji tolerancji. To by mnie, jak i do mnie podobnym zdecydowanie bardziej się podobało. Ale rozmawiamy teoretycznie i taka oferta, o której mówiłem, przychodzi. Jaki byłby pierwszy krok? Nie miałbym nic przeciwko temu, ponieważ uważam, że Kościół jest ostoją niezwykle pozytywnych wartości, dzięki którym - po pierwsze - ludziom znacznie łatwiej i lepiej się żyje, a po drugie jest on swoistą kuźnią ludzi niezwykle wartościowych. I Kościół spełniał już tę bardzo wartościową rolę w dobie komunizmu czy stanu wojennego. Nie widzę zupełnie powodów, aby Kościół nie pełnił również tej pozytywnej roli dziś, wzorem jeszcze przecież nie tak dawnych lat. Szkoda mi trochę i przykro mi jest niezmiernie, patrząc na walki wewnętrzne w Kościele. Każda walka wewnętrzna niszczy - i ta walka wewnętrzna w Kościele również niszczy Kościół. Zatem podkreślanie tej wyjątkowej roli plus wyciszenie wewnętrznych konfliktów. A dalej? Drugim krokiem jest zdefiniowanie zdecydowanych liderów Kościoła. Takich, którzy przyciągaliby a nie zniechęcali. Ale takich liderów, popularnych w mediach, stanowczych w poglądach, Kościół ma. Weźmy przykład pierwszy z brzegu - biskup Tadeusz Pieronek. Biskup Tadeusz Pieronek jest niezwykle inteligentnym i wartościowym człowiekiem, ale działa w sposób przeintelektualizowany. Biskup Pieronek nie trafi z przekazem do prostych ludzi. Reprezentuje - przepraszam za określenie - tak zwanych wykształciuchów kościelnych. A arcybiskup Józef Życiński? Arcybiskup Józef Życiński - również przy wielkim szacunku - jest bardzo pozytywną postacią w sensie ogólnoludzkim i tych wartości, które reprezentuje. Jest bardzo medialny w radiu, a niemedialny w telewizji. To wymagałoby dłuższego uzasadnienia, dlaczego tak jest. Jednak jest wiele przykładów, które o tym świadczą. A kardynał Stanisław Dziwisz? Kardynał Dziwisz jest postacią zbyt spokojną, zbyt stonowaną, zbyt wycofaną jak na bardzo szybki i bardzo zmienny świat medialny. Myślę, że błąd myślenia polega jeszcze na tym, że liderami Kościoła - w sensie wywierania wpływu na rzesze wiernych - są hierarchowie. A wcale nie powinni być. Widziałbym lidera w kimś spośród niższych rangą księży. Jest kilka przykładów, jednak nie pamiętam nazwisk. Pamiętam jedną doskonałą zakonnicę, która prowadziła programy dla dzieci - rewelacyjna kobieta. Jest ojciec Leon Knabit. Jest w każdym razie kilka osobowości, które znacznie lepiej funkcjonują w tym świecie. Załóżmy, że mamy w końcu wybranego wyrazistego lidera i co dalej? O, jeśli chodzi o dalszy ciąg, to już musiałbym ujawnić pewne tajemnice, za które pobieram bardzo słone opłaty (śmiech). Nie chciałbym tego tak łatwo i w tak prosty sposób zdradzać. Zatem, jaki byłby ostatni krok w strategii wychodzenia z kryzysu? Ostatni krok to już moje wyobrażenie Kościoła przede wszystkim jako oazy tolerancji, miłości i ciepła. Nie walki, nie tarć wewnętrznych, nie dyskryminowania.. Ale ciepła. Trochę obserwuję to w Kościele amerykańskim. Proszę sobie wyobrazić, że ja, jako ateista - nieskrajny co prawda, ale jednak ateista - z ogromną chęcią bywam w Kościele, ale tylko amerykańskim, bo znajduje w nim spokój ducha. Tam mogę się wyciszyć, zrelaksować, a nieraz nawet pośpiewać. W tamtym Kościele spotykam radosnych ludzi, którzy wyznają afirmację życia, afirmację spokoju i afirmację wartości. A jakie elementy obserwuję w polskim Kościele rzymskokatolickim? Głównie afirmację cierpienia, śmierci i wszystkiego tego, co kojarzy się z otchłanią, czeluścią. To nie jest dobra droga. Na sprawie metropolity warszawskiego co nieco chcieli ugrać politycy. Myślę przede wszystkim o Romanie Giertychu i Andrzeju Lepperze. Nie ma nic gorszego niż tak zwana niedźwiedzia przysługa. Jeśli politycy będą odgrywali rolę hierarchów kościelnych, to trudno mi sobie wyobrazić coś, co przysłużyłoby się gorzej Kościołowi. Chroń nas Boże od religijnie zaangażowanych polityków.