Demonstracyjnie odcinał się od polityki, ale tak mu to odcinanie wychodziło, że mer Moskwy Łużkow zabronił mu koncertowania w stolicy, a kancelaria prezydenta Putina - jak głosi plotka - sugerowała po cichu, żeby nie przeginali - a co tam, Leningrad używa znacznie gorszych sformułowań - pały. Częstotliwość, z jaką Leningrad używał słów, które społeczeństwo - cóż - uparcie uznaje za obraźliwe, zawsze eliminowało zespół z mass mediów. I chyba to był jedyny powód eliminacji, bo muzyki Leningradu nie da się nie lubić - jest pulsująca, rytmiczna, melodyjna, chropawa, gęsta, skoczna i stosuje się do zaleceń Lemmy'ego z Motorhead: jest jak prawy prosty - krótka, szybka, mocna i zwala z nóg. W publicznym radiu miałaby pewnie powodzenie, tym bardziej, że każdy lubi, jak śpiewają piosenki o jego życiu. Bo Leningrad śpiewał o tym, co Rosjanin widzi dokoła, gdy wstaje rano. Mieliby powodzenie, gdyby tylko panowie zbastowali nieco z wulgaryzmami. Paszoł w p..., Abramowicz Tyle tylko, że gdyby Leningrad zbastował i przyczesał wszystkie ch..., k... i p... do "penisów", "prostytutek" i "sromów", straciłby to, co stanowi jego główny magnes - obgryziony, brudny pazur, który drapie, szarpie i wciska się tam, gdzie osoba dobrze wychowana nie wciska wypielęgnowanych paznokci. Czy Leningradowi kiedykolwiek zależało na pieniądzach i medialnej sławie? Sławę mają i tak, a na pieniądzach pewnie zależy każdemu, choć po pierwsze - to nikt inny, jak wokalista Siergiej Sznurow, znany po prostu jako "Sznur", kazał "iść w piz..." Romanowi Abramowiczowi, którego majątek jest większy, niż roczny budżet niejednego państwa. Abramowicz popełnił ten błąd, że poprosił Sznura, by - oczywiście za solidne pieniądze - skomponował i wykonał hymn dla jego klubu piłkarskiego Chelsea. Zresztą - kto dla pieniędzy zakłada zespół, w którym rozliczać się trzeba z ponad 10 muzykami (mużykami?), a w Leningradzie skład dochodził nieraz i do 16 osób. Sznur pogonił Abramowicza, i nadal - rozbrajająco - narzekał na brak forsy w utworze "Showbusiness": "A pieniędzy mi tam płacą, co kot napłakał. Taki, k..., showbusienss, j...y motherfucker" (przy czym ten "motherfucker" brzmi tak, jak - jak przypominał Kazik - mówił "John Malkovich jak grał Ruska"). Mienia zowut Sznur, mon amour Leningrad to w gruncie rzeczy właśnie Sznur. Niedoszły architekt i przez jakiś czas student teologii, bo na teologii - jak sam wspomina - było z kim pić. Niezależnie, czy na scenie jest wspomnianych 10 czy 16 osób - a niechby było i 116 - i tak zawsze widać głównie jego: brodatego, zadźganego w półzombie, ubranego w lejącą, prostacką koszulę, wyglądającą jak stereotyp "ruskiego", charczącego żula. - Nazywam się Sznur, nazywam się Sznur, przyjdę do ciebie we snach, mon amour - śpiewał - z inwalidami i pokrakami, narkomanami, mon ami.