Światowa Organizacja Zdrowia dostrzegła powagę sytuacji i zaliczyła niepłodność do chorób cywilizacyjnych. Jak wynika z najnowszych danych w skali globu zmaga się z tym problemem - trwale lub okresowo - około 60 - 80 mln par. W przypadku Polski jest mowa o 1,5 mln par starających się o dziecko. Część z nich wymaga leczenia metodą wspomaganego rozrodu. Bezpośrednią odpowiedzią na tę potrzebę miał być rządowy program in vitro realizowany od 1 lipca 2013 roku i pierwotnie przewidziany na trzy lata, do 30 czerwca 2016 roku. Rząd Ewy Kopacz wydłużył jednak jego działanie do 31 grudnia 2019 roku. Poprzedni minister zdrowia profesor Marian Zembala podkreślał wówczas, że decyzja nie należała do łatwych, ale "sumienie lekarskie i wiedza" upewniły go w przekonaniu, że była słuszna. "Mój przyjaciel dominikanin powiedział, że mam prawo wybierać mniejsze zło. To czynienie dobra, które ma różne formy. Podpisałem kontynuację programu in vitro bez tryumfalizmu, ale w poczuciu służenia ludziom. Tak jak byłem wychowywany we Wrocławiu, Zabrzu, tak jak wychowuję swoich następców" - argumentował. Jednocześnie zaznaczył wówczas, że potrzebne na realizację procedury in vitro środki finansowe, zostały zarezerwowane, "aby nie stwarzać problemu przyszłemu rządowi". PiS: Polski nie stać na finansowanie in vitro Decyzja ekipy Ewy Kopacz od początku była ostro krytykowana przez ówczesną opozycję i po dojściu do władzy przez Prawo i Sprawiedliwość resort zdrowia, wysuwając między innymi argument finansowy, zmienił priorytety i ogłosił koniec refundowania programu in vitro. "Problem leczenia niepłodności nie może być sprowadzany tylko do tej procedury, bo nie jest jedyną, jaką można zastosować. Ona oczywiście jest legalna, ustawa obowiązuje. Mówimy tylko o programie finansowanym ze środków publicznych za setki milionów złotych, na który nas nie stać" - argumentował podczas konferencji prasowej minister Konstanty Radziwiłł. W opinii nowego szefa resortu zdrowia rządowy program in vitro "realizowany kosztem innych rzeczy", nie powinien być priorytetem państwa. "Rząd, który ustąpił, miał taki pomysł. Program zostanie dokończony, nic nie jest kasowane, nikomu nie wypowiadamy umowy. Do połowy przyszłego roku te pary, które wejdą do programu, będą miały sfinansowane procedury" - zaznaczył w rozmowie z dziennikarzami po posiedzeniu sejmowej komisji zdrowia. "Nigdzie nie jest powiedziane, że taki sposób finansowania potrzeby zdrowotnej obywateli musi być na wieki wieków realizowany ze środków publicznych" - dodał. "Narodowy Program Zdrowia" Konstanty Radziwiłł zapowiedział też powstanie programu, który będzie "całościowo zajmował się problemami prokreacji". Ma on być realizowany w ramach Narodowego Programu Zdrowia, którego strategicznym celem jest poprawa kondycji i jakości życia Polaków. Kluczem do sukcesu ma być przede wszystkim właściwy styl odżywiania, odstawienie używek, polepszenie dobrostanu psychicznego i ograniczenie złego wpływu środowiska, a jeśli chodzi o zwiększenie dzietności - szeroko rozumiana edukacja prowadzona w szkołach podstawowych i w ramach kampanii społecznych skierowanych do osób po 20. i 30. roku życia Postanowienie ministra zdrowia w sprawie finansowania metody in vitro spotkało się z ostrą odpowiedzią opozycji. "To bardzo zła decyzja, odbierająca wielu osobom szanse na dziecko. Mamy dowód na to, że nowa władza nie słucha, jakie są problemy ludzi"- argumentowała Ewa Kopacz "Ponad milion par w Polsce nie stać dzisiaj na to, żeby pójść do kliniki i skorzystać w niej z metody in vitro bez pomocy państwa - dodała była premier. "Dzięki in vitro przyszło na świat 100 tys. dzieci" Decyzję Konstantego Radziwiłła negatywnie ocenił także prof. Jerzy Kuczyński, przewodniczący sekcji płodności i niepłodności Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego. "Wstrzymując rządowy program "leczenia niepłodności metodą in vitro" odbierze pan nadzieję na własne potomstwo tysiącom młodych Polaków. Również tym osobom, które w młodym wieku dotknięte zostały chorobą nowotworową. Walkę z nią pewnie wygrają, ale utracą płodność" - argumentował w skierowanym do ministra zdrowia liście. Ekspert zwrócił również uwagę, że metoda in vitro jest stosowana w Polsce z sukcesami od prawie 30 lat. "W 1987 roku byłem w zespole prof. Mariana Szamatowicza, który doprowadził do narodzin pierwszego w Polsce dziecka z zapłodnienia pozaustrojowego. Do tej pory w naszym kraju dzięki tej metodzie przyszło na świat nawet 100 tys. dzieci - wyjaśniał profesor. W jego ocenie, w świadomości pacjentów metoda ta zyskała status efektywnej, a często jedynej w podejmowanych staraniach o dziecko. "Pozbawienie tej szansy przez nowy rząd, wywoła ogromny zawód wśród tysięcy pacjentów. Będą wyjeżdżać z Polski, by pracować za granicą i tam korzystać z leczenia, które jest finansowane przez większość europejskich krajów" - zaznaczył. Balicki: Decyzja PiS nie jest zaskoczeniem Były minister zdrowia Marek Balicki w rozmowie z Interią argumentował z kolei, że decyzja nowego szefa resortu nie powinna być dla nikogo żadnym zaskoczeniem. - Biorąc pod uwagę zapowiedzi przedwyborcze Prawa i Sprawiedliwości takich rozwiązań należało się spodziewać. Oczywiście, szkoda, że rządowy program zostanie przerwany, bo dzięki niemu urodziło się ponad 3,6 tys. dzieci, a teraz na zastosowanie metody in vitro będą sobie mogły pozwolić jedynie osoby majętne - wyjaśniał. "Błędna polityka i podwójna gra PO" W ocenie byłego ministra zdrowia obecna - tak dramatyczna sytuacja osób starających się o dziecko - jest wynikiem błędnej polityki i podwójnej gry Platformy Obywatelskiej, która przez osiem lat niewiele w sprawie metody in vitro zrobiła. - Nie rozumiem, dlaczego Platforma wysuwając twierdzenie, że metoda in vitro to tak ważna i rozpowszechniona na świecie procedura, nie wpisała jej do koszyka świadczeń gwarantowanych, tylko znalazła półśrodek w postaci programu. Gdyby się w koszyku znalazła, rozwiązanie miałoby charakter trwały - zaznaczył. W kontekście wygaszenia programu in vitro pojawiają się konkretne pytania i realne problemy. W trakcie leczenia jest obecnie ponad 17 tysięcy par. Co stanie się z zamrożonymi zarodkami, które zostały "wytworzone", a których pary do czerwca 2016 roku nie zdążą wykorzystać? Jaki los czeka tych, którzy w ostatnim momencie dołączą do programu? Czy nadal dane osób korzystających z in vitro będą trafiać do państwowej bazy? Szczegółów w tej sprawie na razie resort nie przedstawił poza lakonicznym zapewnieniem, że "program będzie wygaszany, a nie skasowany". Marek Balicki zaznacza, że z pewnością powinno się to odbywać w sposób cywilizowany, ale wszystkich zawiłości i trudności można było uniknąć jednym posunięciem - wpisując in vitro do pakietu świadczeń gwarantowanych. - Zasadnicze pytanie jest takie: dlaczego Platforma Obywatelska tego nie zrobiła? Na ustach miała piękne słowa, ale za tym nie poszły czyny. Przypomnę, że wcześniej mieliśmy do czynienia ze skandalem dotyczącym ustawy in vitro, która weszła w życie nie dość, że dopiero po dwóch kadencjach PO, to w dodatku z wielkimi błędami. Patrząc na to z tej perspektywy można uznać, że program leczenia niepłodności metodą in vitro stał się w jakimś sensie ofiarą ośmiu lat rządów poprzedniej ekipy - wyjaśnia. Kto od miecza wojuje, ten od miecza ginie Pokutuje przede wszystkim nieudolność zastosowanych rozwiązań. - Programy robi się dla nowatorskich metod. Dziesięć czy piętnaście lat temu, jak jeszcze ja byłem ministrem zdrowia i nie mieliśmy tak wielu klinik, w których można było wykonywać zabiegi in vitro i zapewnienie jakości nie było na odpowiednim poziomie, przygotowaliśmy pilotażowy program. Natomiast to, co zrobił w 2015 roku minister Marian Zembala, stanowiło raczej element w politycznej grze, a nie rozwiązanie problemu. Zatem skoro gramy, obowiązuje zasada: kto od miecza wojuje, ten od miecza ginie. Jest zrozumiałe i łatwe do przewidzenia, że efekt będzie taki, jaki właśnie obserwujemy - wskazuje Marek Balicki. - Z zapowiedzi polityków PiS jasno wynikało, że są przeciwko refundowaniu metody in vitro. Podstawowa kwestia dotyczy tego, o co chodziło Platformie Obywatelskiej. O wprowadzanie opinii publicznej w błąd? Grę pacjentami czy parami, które są dotknięte niepłodnością i wykorzystanie ich do celów politycznych? - pyta były minister. Kto ograł i oszukał pacjentów? W powstałym wokół in vitro sporze w błyskawicznym tempie kryterium potrzeb pacjenta zostało odsunięte na drugi plan, a centralne miejsce zajęły starania nastawione na realizację politycznych interesów. Marek Balicki za taki stan rzeczy obarcza przede wszystkim poprzedni rząd, który źle ustawił debatę i dopuścił się wielu zaniechać. - Platforma Obywatelska nie przeprowadziła dyskusji dotyczącej tego, na co mamy przeznaczyć środki publiczne i stała na stanowisku, że wie najlepiej, co należy w tym względzie zrobić. W przypadku in vitro nie podjęła odpowiednich decyzji, a sam temat wprowadziła jako element politycznego sporu, podczas gdy on wymaga przeniesienia na inną płaszczyznę, czyli rozwiązywania ludzkich problemów - wskazuje. - Tyle lat walczyłem z Platformą Obywatelską, bo uważałem, że oszukuje i gra znaczonymi. Teraz to się potwierdziło - dodaje. "Platforma przekombinowała siebie i innych" W sytuacji nabrzmiałego konfliktu jedynym i najbardziej sensownym rozwiązaniem jest rzeczowa i poparta odpowiednimi argumentami rozmowa, która stworzy możliwość i odpowiednie warunki do pomocy osobom starającym się o dziecko. Problem bezpłodność dotyczy w Polsce 1,5 mln par. Tak twardy argument jest dowodem na to, że gra jest warta świeczki. Czy politycy z partii rządzącej dadzą się jednak przekonać? Wypracowanie w tej sprawie kompromisu może okazać się w praktyce zadaniem arcytrudnym. Prawo i Sprawiedliwość niejednokrotnie podejmowało w przeszłości próby zakazania in vitro. Dowodem na to są przedstawione w tej sprawie projekty. Pierwszy, stworzony przez Bolesława Piechę, zakazywał stosowania tej metody, ale akceptował możliwość "adopcji zarodków już powstałych". Drugi, autorstwa Teresy Wargockiej, nie tylko zakazywał in vitro, ale i "manipulacji ludzką informacją oraz wytwarzania i niszczenia embrionów". Pomysłodawcą kolejnego dokumentu był Jan Dziedziczak, który postulował "zakaz powodowania śmierci embrionu ludzkiego i zakaz tworzenia embrionów poza organizmem kobiety". Największe wyzwanie polskiej służby zdrowia Marek Balicki jest zdania, że mimo różnic światopoglądowych z dialogu szybko rezygnować nie warto. - Łatwiej dyskutuje się z kimś, kto przedstawia na wstępie jasne stanowisko, a nie kombinuje. Platforma przekombinowała siebie i innych. Prawo i Sprawiedliwość przyszło z innymi propozycjami, ale uważam, że akurat ministerstwo zdrowia , patrząc na osoby z jego kierownictwa, jest otwarte na rozmowę i dialog. Rzeczywistość jest nieubłagana, problemy coraz bardziej palące, a demograficzne dane dramatyczne. - Od debaty nie uciekniemy, bo potrzeby rosną. Starzejemy się w błyskawicznym tempie i jest coraz więcej osób wymagających opieki. Natomiast środków, jakie są potrzebne na zdrowie, nie mamy tyle, co inni i zawsze będą one ograniczone. Zatem jest to jedno z większych wyzwań, przed którym w ogóle stoi nasz system zdrowotnej opieki - zaznacza nasz rozmówca. *** Do tej pory - w ramach realizowanego rządowego programu in vitro - urodziło się 3793 dzieci, 17 133 par jest w trakcie procedury. Liczbę zarejestrowanych oszacowano na 22 108. Aby móc skorzystać z rządowego wsparcia trzeba spełniać odpowiednie kryteria. Para musi mieć zdiagnozowaną bezwględną bezpłodność lub udokumentowane nieskuteczne, trwające co najmniej rok, leczenie. Kobieta w dniu zgłoszenia nie może mieć więcej niż 40 lat. W przypadku mężczyzn warunków nie ma. Każda para ma prawo skorzystać z trzech prób procedury wspomaganego rozrodu. Kolejny cykl pobrania i zapłodnienia komórek jajowych może być wykonany dopiero po wykorzystaniu wszystkich uzyskanych wcześniej zarodków. W programie ograniczono ilość tworzonych zarodków do sześciu. Zaleca się przenoszenie do macicy tylko jednego zarodka w kolejnym cyklu miesięcznym. W uzasadnionych przypadkach można przenieść maksymalnie dwa zarodki jednocześnie. 1 lipca 2016 roku program przestanie istnieć, a starające się o dziecko pary, chcące skorzystać z metody in vitro, będą musiały zapłacić za wszystko z własnej kieszeni.