Przede wszystkim trudno jednoznacznie nazwać je polskimi. Duże miasta - jak Wilno, Lwów, Grodno czy Stanisławów - miały polski charakter, choć ludność żydowska miała w nich procent dwucyfrowy, i to często bliższy 50 niż 10. W miastach mniejszych Żydzi zazwyczaj dominowali. Duża część prowincji natomiast - oprócz polskich i czeskich enklaw oraz niemieckich kolonii - zdominowana była przez Rusinów (Ukraińców i Białorusinów), o bardzo różnym stopniu uzmysłowienia tożsamości narodowej. Co, MY nie mamy kolonii? Józef Beck, pytany o kolonie (jakie niektóre grupy w Polsce miały ambicję posiadać), odpowiadał, że przecież Polska kolonie ma - zaczynają się na wschód od Rembertowa. I rzeczywiście - można odnieść wrażenie, że rządzący Kresami Polacy traktowali aborygeńską ludność Kresów właśnie jak koloniści polinezyjskich Aborygenów - jako ludek, który nie potrafi sam dbać o swój los. Roman Dmowski apelował podczas paryskiej konferencji pokojowej w 1919 roku o przyznanie świeżo zmartwychwstałemu państwu polskiemu granic przedrozbiorowych - godnych nie kraju-noworodka (nawet jeśli to powtórne narodziny), a mocarstwa panującego nad innymi narodami . Przeprowadził wtedy argumentację, która - w prawie niezmienionej formie - obowiązywała de facto przez cały czas trwania II RP (mimo że sam Dmowski zmieniał zdanie). Polak przed szkodą i po szkodzie Z wywodów Dmowskiego z 1919 r. wynika, że przed rozbiorami nie tylko "wyższe warstwy ludności krajowej" na Kresach "przejęły język, zwyczaje i narodowość polską", ale i "masy włościańskie, które zachowały swe narzecze litewskie, białoruskie i ruskie, przeniknęły się w końcu duchem lojalności wobec Państwa Polskiego". Po rozbiorach - ubolewa Dmowski - tożsamością narodową Kresów zajęła się Rosja i za pomocą antypolskiej propagandy wywołała "separatystyczne tendencje, zatrute nienawiścią do narodu polskiego". My jednak, Polacy - wynikało z tez Dmowskiego - powinniśmy jeszcze raz zawrócić kijem Dniestr i powrócić do entuzjastycznej repolonizacji raz już przecież spolonizowanych, a potem podstępnie zrusyfikowanych terenów - niezależnie od tego, że nie były one etnicznie polskie. W ten oto sposób - po ponadwiekowej niewoli - znowu weszliśmy w buty niewolących, dowodząc, że niczego się podczas tej lekcji pokory nie nauczyliśmy. Rację ma ten, kto jest silniejszy - taką nieskomplikowaną naukę wydawała się wyciągnąć Polska z lat zaborów. Nawet ufając bowiem karkołomnemu założeniu, że "masy włościańskie", czyli prości, pańszczyźniani chłopi, do połowy XIX wieku traktowane prawie jak niewolnicy, faktycznie były "przeniknięte duchem lojalności wobec Państwa Polskiego", to Polacy nie brali pod uwagę tego, że w czasie, gdy Polski nie było na mapie, wzrosły aspiracje narodowe niektórych narodów wchodzących w skład I Rzeczypospolitej. Trudno winić o to wyłącznie Rosjan i antypolską propagandę. Czytaj także: Ścieżka dźwiękowa do Polski - nasza recenzja płyty "39/89 Zrozumieć Polskę" Lwów i Wilno - miasta polskie z wyboru Nie chcę tu bynajmniej powiedzieć, że II RP powinna odpuścić sobie Lwów, czy nawet Wilno. Nie: Lwów - założony przez ruskiego księcia - broniony był w latach 1918-1919 przed Ukraińcami w dużej mierze przez polskie pospolite ruszenie: stał się polski i chciał być polski. Taki był wybór zdecydowanej większości jego mieszkańców. Z Wilnem było podobnie - choć bunt Żeligowskiego i utworzenie marionetkowego państewka Litwy Środkowej stało się paskudnym potraktowaniem umów międzynarodowych, to jednak Wilno - do rangi stolicy, jak uczciwie przyznawał Piłsudski, wyniesione przez naród litewski - na początku XX w. czuło się polskie i chciało być polskie. I to właśnie dlatego Litwini (którzy stanowili w samym mieście nieznaczny procent), nie zgadzali się na plebiscyt. Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe Zastanawia jednak zaciekłość, z jaką obrońcy Żeligowskiego potępiają Litwinów, którzy - wbrew stosunkom etnicznym - chcieli zachować w swoim państwie historyczną stolicę. Podobnie Serbowie nie mogą pogodzić się z utratą etnicznie już albańskiego Kosowa. Czy Polacy pozwolili decydować o swoim losie mieszkańcom etnicznie niemieckiego wówczas Gdańska? Czy zgodzilibyśmy się na emancypację choć części ówczesnych województw: wołyńskiego i stanisławowskiego , gdzie - według międzywojennych spisów, i tak zawyżających liczbę Polaków - na prowincji zdecydowanie dominowali Ukraińcy? Nie - wybraliśmy ich polonizację. A jeśli akceptację, to nasyconą protekcjonalnością. Wacław Kostek Biernacki, piłsudczyk, żołnierz, nadzorca ponurego "miejsca odosobnienia" w Berezie Kartuskiej - bodaj czy nie największej plamy na pamięci II RP - a także autor dobrodusznych opowiadanek o "prawosławnych kresach Rzeczypospolitej", w ten oto sposób opisuje Rusina wcielonego do polskiej armii (która po prostu zastąpiła carską, czego Biernacki nie ukrywa): "Choć dawnego, ruskiego cara już nie ma [?], wiecznie komuś tam służysz, mówią jedni, że nazywa się pryzdydent, ale to pewnie sam pan Piłsudski jest ichni car [?]. Służ, dzieciątko chłopskie, mundur ci dali i czapkę z orłem, dolo ty nasza gorzka!" (opowiadanie "Twarda poswirka" ze zbioru "Straszny gość"). I jeszcze z twierdzeń Dmowskiego: "Będąc narzędziem w walce Niemców z Polakami, ruch ukraiński przybrał charakter czysto negatywny. Wbrew innym ruchom narodowego odrodzenia, zdziałał on bardzo mało w dziedzinie intelektualnej i w ekonomicznej organizacji ludności, manifestując swą energię prawie wyłącznie w walkach politycznych. Trzeba podkreślić, iż 91proc. ludności ruskiej stanowili wówczas drobni rolnicy lub robotnicy rolni. To wyjaśnia, dlaczego nawet pod panowaniem austriackim administracja całej Galicji leżała w rękach polskich - kraj nie posiadał żadnych innych czynników zdolnych do rządzenia. Taki stan żywiołu ruskiego w Galicji niczym nie uzasadnia pretensji wodzów ruchu ukraińskiego do oderwania Galicji Wschodniej od Państwa Polskiego. Pomimo to prawa narodowości ruskiej są niezaprzeczalne i nie ma żadnej wątpliwości, iż będą one w całości przez Polskę szanowane" (nota Dmowskiego na paryską konferencję pokojową w lutym 1919 r.). Lex Kali: "Jeśli Kali ukraść krowa..." Spokojnie. Nie ma co wieszać psów na Dmowskim, przynajmniej akurat nie za to - w epoce przed poprawnością polityczną stwierdzenie, że jeden naród stoi poniżej innego na drabinie cywilizacyjnej, nie było niczym zdrożnym. Dmowski po prostu powtórzył coś, co wielu jego współczesnych uważało za rozsądne i logiczne. Tym bardziej, że Polacy - w tym i sam Dmowski - przyznawali, że Polska stoi niżej na tej drabinie od choćby Niemców. Pisząc o Poznańskiem, Dmowski cieszył się, że tam - wyjątkowo - "ludność w swej masie znajduje się na poziomie cywilizacyjnym krajów zachodnich, wykazuje najwięcej energii i zdolności organizacyjnych". Jeśli więc nawet zrozumiemy, o co chodziło Dmowskiemu, mówiącemu, że żywioł ukraiński nie był gotowy do rządzenia (choć założenie takie jest nieprawdziwe - inteligencja ukraińska dopiero się rodziła, ale nie znaczy to, że nie istniała), to czy naprawdę w II RP szanowano prawa Ukraińców?