Jaki był w polityce odchodzący rok? Dobry, jak twierdzi koalicja, czy bardzo zły, jak uważa opozycja? Bezspornie był ciężki. Praktycznie można powiedzieć, że w tym czasie mieliśmy aż cztery rządy. Mniejszościowy Kazimierza Marcinkiewicza, potem jego gabinet uzyskał poparcie paktu stabilizacyjnego. Następnie rząd mniejszościowy stał się większościowym, gdy weszli do niego wicepremierzy Giertych i Lepper, wreszcie przyszedł czas na gabinet Jarosława Kaczyńskiego. Do tego był to rok wyborczy, w którym wybuchły afery: Renaty Beger z taśmami oraz "naziafera" i "seksafera". Kilka razy groziły nam wcześniejsze wybory, tak więc w sensie politycznym mijający rok był niezwykle ciężki. Ale czy mimo to państwo było rządzone dobrze czy źle? Politolog nie ma prawa odpowiadać na takie pytanie, od tego są wyborcy. Mogę tylko odpowiedzieć, czy Prawo i Sprawiedliwość, czy Jarosław Kaczyński mogą uznać ten rok za udany. I na tak postawione pytanie odpowiedź musi być pozytywna. Dlaczego? Gdyż mimo że obecny rząd jest koalicyjny, to realizuje politykę wyłącznie partii premiera Kaczyńskiego. PiS-owi udało się utworzyć Centralne Biuro Antykorupcyjne, zlikwidować WSI, znowelizować zasady lustracji, opanować Ministerstwo Spraw Zagranicznych i wymienić większość ambasadorów, obsadzić Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, a niedługo na czele NBP stanie przychylny im ekonomista. Zostały więc zrealizowane niemal wszystkie sztandarowe założenia wyborcze. Do tego proszę pamiętać, że PiS co najmniej nie przegrał wyborów samorządowych i jest mocno osadzony w regionie. A więc dla prezesa Jarosława Kaczyńskiego nie był to zły rok. 2007 będzie równie udany? Jeżeli nie zostaną rozpisane wcześniejsze wybory i Kazimierz Marcinkiewicz nie będzie miał okazji opuszczenia PiS-u, zamieniając obecne osamotnienie na własną samodzielność, to Prawo i Sprawiedliwość może spać spokojnie. Pozycja jej lidera jest niezagrożona, a wśród całego kierownictwa jedynie Ludwik Dorn potrafi przeciwstawić się Kaczyńskim. Nie niesie to jednak żadnego niebezpieczeństwa, gdyż wicepremier nie zamierza przejmować władzy ani dokonywać żadnych rozłamów. Kaczyńscy to chyba jedyni polscy politycy, którzy mają plan polityczny rozpisany na lata, który można nawet nazwać projektem cywilizacyjnym państwa. To coś więcej niż sama chęć sprawowania władzy. Można nie zgadzać się z ich wizją uprawiania polityki, ale jestem przekonany, że nadrzędnym celem Kaczyńskich nie jest własna kariera, lecz dobro Polski. To typowi propaństwowcy. Pomówmy teraz o Platformie Obywatelskiej, gdzie - jak pan twierdzi - podział stał się faktem. Podział istnieje i widać go gołym okiem. Mimo to przywództwo Tuska, który cały czas myśli o prezydenturze, jest raczej niezagrożone. To polityk niezwykle skuteczny w eliminowaniu wewnętrznych przeciwników. Rokita już się nie liczy, a Bogdan Zdrojewski, nowy szef klubu parlamentarnego, dopiero wszedł do platformerskiej pierwszej ligi. Platforma od sześciu lat znajduje się w opozycji. To może budzić frustrację działaczy, którym marzy się kierowanie państwem. Czy Rokita odejdzie z Platformy? Jestem przekonany, że gdyby wybory odbyły się w 2007 roku, to Rokita nie poszedłby już z Platformą, lecz stworzył własny komitet wyborczy. Gdyby bowiem pozostał w PO, Tusk ze Schetyną, tak jak przed rokiem, usunęliby z list wyborczych wszystkich jego ludzi i nawet gdyby Platforma wygrała, Rokita pozostałby na marginesie polityki. Miałby szansę na dobry wynik? Myślę, że bez trudu zdobyłby kilkaset tysięcy głosów, co zapewniłoby mu 30-40 "szabel" w Sejmie. Nie może jednak popełnić błędu Marka Borowskiego, który po wyjściu z SLD miał wysokie poparcie, ale z biegiem czasu to poparcie zmalało poniżej progu wyborczego. Ugrupowania, które mają atut nowości, mogą liczyć na sukces tylko przez pierwsze miesiące. Potem zaczyna brakować środków, a zainteresowanie mediów maleje. Dlatego gdyby w 2007 roku nie było wyborów, to Rokita będzie musiał się przyczaić i cierpliwie czekać. Czy możliwe jest powołanie wspólnego ugrupowania przez Marcinkiewicza i Rokitę? Jak najbardziej. Byłoby to ugrupowanie, które wzięłoby wszystko, co najsympatyczniejsze z PiS i PO, ale bez obciążeń i zobowiązań obu partii. Miałoby więc szansę nawet na wygranie wyborów. Który z polityków byłby jej liderem? Siła obu liderów paradoksalnie byłaby największą słabością nowej partii, gdyż mogłaby wywoływać konflikty. Przejdźmy teraz bardziej na prawo. Jaka przyszłość czeka LPR? LPR dostało ostatnio wiele silnych ciosów, które zmusiły ją nawet do odcięcia się od Młodzieży Wszechpolskiej, choć nie sądzę, by wszechpolacy nagle przestali być kadrowym zapleczem Ligi. Jednak mimo tych przeciwności sytuacja w samej partii jest stabilna. Wszyscy politycy, którzy mogliby w przyszłości zagrozić pozycji Romana Giertycha, zostali usunięci lub - jak Marek Kotlinowski - awansowani na ważne stanowiska. Gdyby dziś odbyły się wybory, pewnie LPR nie przekroczyłoby progu wyborczego i musiało iść w koalicji. Ale moim zdaniem, tu gra idzie o zupełnie inną stawkę. Jestem przekonany, że ambicją Romana Giertycha jest zostanie prezydentem państwa. Będąc szefem partii postrzeganej jako ekstremistyczna, nie ma na to żadnych szans. Dlatego w dłuższej perspektywie zgodzi się na połączenie z PiS, gdzie mógłby liczyć na funkcję wiceprzewodniczącego. Ponieważ jest młodszy od Kaczyńskich o 22 lata, więc może czekać. Jest to układ typowo symbiotyczny, korzystny zarówno dla Kaczyńskich, jak i Giertycha. Równie wielkie ambicje jak Giertych ma Andrzej Lepper. To partia w sferze schyłkowej. Myślę, że "seksafera" mogła być tym decydującym śmiertelnym ciosem, po którym Samoobrona już się nie podniesie. Lepper jeszcze stara się odcinać od tych, którzy ciągną go na dno, ale wydaje się, że wyborcy jego partii już szukają sobie innych reprezentantów, kierując się w stronę PSL lub PiS.