Dariusz Jaroń, Interia: Według ostatniego sondażu CBOS 2/3 Polaków obawia się wpływu konfliktu na Ukrainie na bezpieczeństwo Polski. Podziela pan te obawy? Prof. nadzw. dr hab. Marcin Lasoń: Nie ma się co dziwić, że 67 proc. badanych uważa, że sytuacja na Ukrainie zagraża bezpieczeństwu Polski. Niezależnie od ich wiedzy na temat wydarzeń, panuje przekonanie i to w pełni uzasadnione, że toczący się konflikt zbrojny, mający charakter międzynarodowy, jest pierwszym tak poważnym zagrożeniem pokoju w Europie od zakończenia zimnej wojny. Dodajmy przy tym, że nosi on cechy wojny, które to pojęcie bywa używane i jest uzasadnione, aczkolwiek formalnie nie została ona wypowiedziana. Dlatego mamy do czynienia z odmienianiem przez wszystkie przypadki pojęcia tzw. wojny hybrydowej, które badacze, szczególnie amerykańscy, stosowali już wiele lat temu. Używano go na przykład w kontekście wojen toczonych przez Izrael z przeciwnikami, którzy nie mieli charakteru państwowego. Polacy widzą obrazy wojny, wiedzą, że toczy się ona w sąsiedztwie ich kraju i to wystarczy by czuli obawy, o wiele większe niż w przypadku działań zbrojnych, które rozgrywały się daleko od Polski, bo np. w Iraku. Czy te obawy są uzasadnione? - Tak uważam. Mamy bowiem liczne konsekwencje tych wydarzeń. Począwszy od łamania podstawowych norm prawa międzynarodowego, których przestrzeganie i trwałość zawsze leżały w interesie Polski (jak np. zakaz użycia siły w stosunkach międzynarodowych), przez powrót do aneksji, jako narzędzia rozszerzania terytorium państwa. Zauważmy, że ze zgubnymi skutkami takiego postępowania Polska miała do czynienia w swej historii wielokrotnie. Doświadczenia historyczne sprawiają, że Polacy w sposób naturalny czują obawy. Dodatkowo ankietowani wskazują, kto jest ich źródłem - Moskwa. Ponad połowa czuje obawy przed polityką Federacji Rosyjskiej, co także ma swoje źródło w historii, która jest żywo przypominana przez wydarzenia na Ukrainie. Ponad 40 proc. Polaków boi się wkroczenia na terytorium kraju obcych wojsk. Sporo... - Warto się zastanowić, dlaczego? Po pierwsze, wydaje się to dużą liczbą, ponieważ raz po raz Polacy są zapewniani, że system sojuszy oraz siła państwa zapewniają, że takie wydarzenie nie nastąpi. Słyszą, że potencjalny napastnik straciłby o wiele więcej niż mógłby zyskać. Czy Polacy w to nie wierzą? A jeśli tak, to dlaczego? Być może te 42 proc. ankietowanych pamięta, że Polska przed drugą wojną światową także posiadała sojuszników, którzy jednak ją zawiedli. Stąd pewne obawy o to, że historia się powtórzy. A może się powtórzyć? - To rodzi pytanie o posiadane przez Polskę gwarancje bezpieczeństwa jako członka NATO. W dużym uproszczeniu podajmy, że polegają one na wierze w to, że pozostali członkowie pomogą zbrojnie w wypadku agresji. Jest to jednak tylko wiara. Artykuł 5 nie przewiduje bowiem konieczności pomocy wojskowej, a mówi o tym, że może ona mieć różną formę, łącznie z użyciem siły zbrojnej. Dlatego nie ma tam automatyzmu. Stąd celem polskiej polityki bezpieczeństwa od lat było, jak to określali decydenci, wzmocnienie artykułu 5. Szczególnie minister obrony narodowej Bogdan Klich podkreślał ten cel przy okazji przyjmowania nowej doktryny NATO w Lizbonie w 2010 r. Ogłosił nawet, że Polska ten cel zrealizowała. Jednak jeśli popatrzymy na rzecz na chłodno, to okaże się, że treść artykułu 5 się nie zmieniła. Zwiększono jedynie prawdopodobieństwo, że pomoc zbrojna zostanie udzielona poprzez wprowadzenie innych rozwiązań. Tutaj pojawia się instrument, który w Polsce nazywany jest "planami ewentualnościowymi". Czego te plany dotyczą? - Sojusz przygotowuje scenariusze pomocy dla krajów zaatakowanych wskazując, jakie jednostki, z jakich państw, w jakim tempie, będą przychodziły z pomocą. W ten sposób w sytuacji wojny pozostanie te plany wykonać, ale rzecz jasna potrzebna będzie do tego odpowiednia decyzja polityczna. Tego samego rodzaju instrumentem wzrostu prawdopodobieństwa pomocy zbrojnej jest tzw. szpica NATO, która ma powstać i zapewnić możliwość natychmiastowej reakcji sojuszu jako całości. Z tych samych względów podczas ostatniej wizyty w Polsce prezydent USA podkreślał, że Polska już nigdy nie będzie sama, a gwarantować ma to pełne przekonanie USA co do potrzeby wypełnienia zobowiązań sojuszniczych, co wiarę w gwarancje zamieniać ma w gwarancje. To na przekonaniu potencjalnego przeciwnika o pewności sojuszniczej obrony opera się siła NATO. Polska, członek Unii Europejskiej i NATO, a także sojusznik USA ma tą pewność? - Moim zdaniem nie musimy się obawiać o to, że gwarancje zostaną sprawdzone. Sądzę, że w najbliższej przyszłości Rosja nie zaatakuje Polski, ani innego członka NATO. Nie jest w tej chwili na to przygotowana, ani nie leżałoby to w jej interesie. Gra toczy się o pozostanie Ukrainy w jej strefie wpływów, ma w znacznej mierze charakter prestiżowy. Ponadto jest także częścią szerszej polityki dotyczącej utworzenia konkurenta dla Unii Europejskiej, w którym to Rosja odgrywałaby główną rolę. A nade wszystko uważam, że Rosja chce przede wszystkim wrócić na pozycję zajmowaną wcześniej przez ZSRR, nie tyle już w kwestii terytorialnej czy potencjału sił zbrojnych, ale na pozycję mocarstwa globalnego, która nie tylko była rolą deklarowaną, ale odgrywaną. Upraszczając te terminy teoretyczne - byłaby państwem, którego pozycja mocarstwowa jest uznawana i które w związku z tym może więcej np. uciekać się do użycia siły i nie ponosić w związku z tym konsekwencji. Jaki wpływ mają wydarzenia na Ukrainie na bezpieczeństwo gospodarcze i energetyczne Polski? 83 proc. ankietowanych przez CBOS martwi się o ekonomiczne następstwa konfliktu. - Jest to w pełni zrozumiałe i zgodne z faktami. Nie chodzi tu już nawet o samo embargo nałożone przez Rosję i ograniczenia handlowe czy straty firm transportowych. Bardzo istotny jest także spadek handlu z Ukrainą, dla której polskie produkty stały się zdecydowanie droższe, bo chociażby wartość hrywny spadła o ok. 30 proc. W związku z tym kolejne polskie firmy poniosły straty. Wielu Polaków musiało to odczuć bezpośrednio lub pośrednio (znając kogoś kto ucierpiał z tego względu), stąd taka odpowiedź. Ponadto do Polski płynie także gaz przez Ukrainę, co prawda nie jest to jedyne źródło ze wschodu, bo głównym kierunkiem jest Białoruś, ale jego brak spowodowałby dziurę w polskim bilansie energetycznym, konieczną do załatania przez połączenia z zachodu przy braku gazoportu, którego budowa jest opóźniona. Można jednak podejrzewać, że większość Polaków nie tego się obawia. To znaczy? - Głównym źródłem niepokoju jest utrwalone przekonanie o tym, że Rosja może całkowicie "zakręcić kurek" i tym sposobem do Polski gaz ze wschodu nie popłynie wcale. Rosja już to robiła wobec Ukrainy czy Białorusi, dlatego jest to scenariusz realny, ale nie sądzę, by w tym wypadku został zrealizowany. Dlaczego nie? - Oznaczałoby to bowiem poważne straty dla rosyjskiej gospodarki, która już i tak jest dotknięta ograniczeniami, nie wspominając o taniej ropie naftowej i konsekwencji z tego wynikających dla rosyjskiego budżetu. Zapewne miało to znaczenie dla ogłoszonego porozumienia w sprawie dostaw gazu zawartego pomiędzy Rosją a Ukrainą przy żywej obecności i zaangażowaniu Unii Europejskiej. Pozostaje nam czekać na jego zawarcie, mając nadzieję, że tym razem deklaracje związane z konfliktem na Ukrainie wejdą w życie. Oprócz tego obszaru przedmiotowego - bezpieczeństwa gospodarczego, dodajmy, że warto pamiętać i o innych. Chociażby o uchodźcach, których do Polski napływa więcej, co może powodować problemy. Nie tylko finansowe, ale i np. radykalizacji społeczeństwa, które może nie chcieć ich przyjmować ze względu na związane z tym koszty. Jakie wnioski powinniśmy wyciągnąć z tego co stało się i wciąż dzieje się na Ukrainie? - Polska powinna posiadać potencjał pozwalający na zniechęcenie potencjalnego agresora, który uzna, że straty jakie poniesie będą zbyt duże w stosunku do potencjalnych zysków. A to związane jest zarówno z przygotowaniem do działań regularnych, jak i nieregularnych na własnym terytorium. Wymaga więc profesjonalnego wojska, przeszkolonych rezerw, systemu obrony terytorialnej, wysokiego morale, przekonania o potrzebie obrony własnego państwa, które powinno być na tyle silne, by społeczeństwo chciało walczyć w jego obronie. To wszystko wymaga szeregu działań, niekoniecznie takich jak wprowadzana reforma kierowania i dowodzenia Siłami Zbrojnymi RP, która wielokrotnie spotykała się z krytyką ze strony ekspertów. Dopiero później można sięgać po sojusze, czy to w ramach organizacji międzynarodowych czy strategicznego partnerstwa z USA. By Polska była bezpieczna potrzebni są świadomi rządzący, patrzący na świat nie tylko w perspektywie najbliższych wyborów.