Mater semper certa est - matka zawsze pozostaje pewna - tak brzmi łacińska sentencja. Widocznie nawet starożytni Rzymianie nie wpadli na to, że może być inaczej. O tym, że jakiś mężczyzna został wrobiony w dziecko przez jego matkę, można usłyszeć tu i ówdzie. Ale kobieta? Taka sytuacja wydaje się niemożliwa i wręcz groteskowa. - Jestem prawnikiem, ale z zaprzeczeniem macierzyństwa spotkałam się pierwszy raz - opowiada Anna Szolc-Kowalska, dyrektor Archidiecezjalnego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Łodzi. - Wątpiłam, czy w ogóle taka sprawa może mieć miejsce. Niespodzianka po wakacjach W ubiegłym roku pani Marta ponad trzy miesiące spędziła w USA. Wróciła we wrześniu. Od października rozpocząć miała jak zwykle rok akademicki. Jest studentką Uniwersytetu Łódzkiego. Po powrocie czekało na nią w domu awizo. To było pismo z sądu. Wzywano ją na sprawę o pozbawienie władzy rodzicielskiej. - W pierwszym momencie nie widziałam, o co w ogóle chodzi. Przeczytałam list dość pobieżnie. Byłam pewna, że to jeszcze jakaś stara sprawa moich rodziców, którzy jakiś czas temu się rozstali - wyjaśnia pani Marta. - Myślałam, że może mam rodzeństwo, o którym nie wiem. A że tata zmarł niedawno, to może ktoś domaga się jakichś pieniędzy? Po powrocie do domu pismo przeczytała jednak bardziej uważnie. Do zawiadomienia z sądu dołączono także wyjaśnienie z łódzkiego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego. - Tam przeczytałam już dokładnie, że pierwszego lipca urodziłam dziecko. Miałam też ponoć umówiony jakiś termin spotkania, na które nie przyszłam. I stąd właśnie pismo z sądu - mówi dalej pani Marta. Dziewczyna była przekonana, że to jakieś zwykłe nieporozumienie. Zwłaszcza że w dniu, kiedy to miała niby urodzić dziecko w łódzkim szpitalu, była przecież w Stanach Zjednoczonych. Do sprawy sądowej było jeszcze trochę czasu, dlatego wybrała się do ośrodka adopcyjnego, aby owo nieporozumienie jak najszybciej wyjaśnić.