Że na linii rząd - prezydent będzie źle, można było przewidywać od pierwszych powyborczych godzin. Lech Kaczyński zniknął, z ukrycia zaczął wysyłać sygnały, że jest obrażony i żąda przeprosin, wreszcie wytoczył anty-ministerialne armaty. Ale potem się uspokoiło. Były nominacje, gratulacje, a nawet uśmiechy i już, już wydawało się, że może być przynajmniej poprawnie. I na tym "wydawało się" nadzieje się skończyły. Nie sposób nawet powiedzieć kto jest winien tego, że nagle - po expose premiera - wszystko zaczęło się sypać. Bo z jednej strony - pewnie, że nie jest dobrze gdy o zamiarach i decyzjach dotyczących polityki zagranicznej i spraw wojska głowa państwa dowiaduje się z mediów. To, że prezydent nie usłyszał o wycofaniu wojsk z Iraku, zawieszeniu poboru, czy zielonym świetle dla rosyjskich negocjacji od premiera czy któregoś z ministrów wcześniej - piękne oczywiście nie jest. Tyle, że - z drugiej strony - nie wiem w jaki sposób mógłby usłyszeć. Czy zaprosił Tuska, Klicha czy Sikorskiego na rozmowę? Czy zapytał jakie mają plany w sferach najbardziej go interesujących? Czy słysząc przed- i powyborcze zapowiedzi zainteresował się, czy ujrzą one oficjalnie światło dzienne? Obawiam się, że nie. A trudno oczekiwać od nowego rządu, by na wyprzódki biegał do Pałacu, by raportować co też zamierza zrobić. Kwadratura koła? Trochę tak. I koła, i konstytucji, i emocji, które - jak chyba nigdy, od czasów starcia Wałęsy z Oleksym - grają w duszach polityków piastujących najwyższe funkcję. Nie mam wszystkich danych, by ferować wyroki i pisać, która ze stron gra w tym starciu nieczysto i ostro fauluje. Więc nie piszę. Rzeczywistość konstytucyjna i chłodne spojrzenie każą jednak stwierdzić, że w tym rozdaniu na pewno więcej mocnych kart w ręku ma rząd - bo to on ma kierować polityką i wewnętrzną i zagraniczną. Prezydent może oczywiście być jej surowym recenzentem, może robić wstręty przy nominacjach ambasadorów, może demonstrować niechęć do postępków Tuska i jego ekipy. Podejrzewam jednak, że póki tenże Tusk i jego ekipa cieszą się narodową - sondażową - sympatią, to wszczynanie z nim zimnej, letniej czy gorącej wojny jest bardzo niebezpieczne. Do walki o reelekcję jest oczywiście jeszcze dość daleko, ale prezydent - a zwłaszcza jego PR-owcy muszą pamiętać, że są takie doły notować, z których ciężko - nawet przez trzy lata - będzie się wygrzebać. k.piasecki@rmf.fm