Z wykształcenia jest pielęgniarką. W czerwcu skończy 50 lat. W stanie wojennym działała w podziemiu, była represjonowana, wielokrotnie aresztowana. Na początku lat 90. związała się z Porozumieniem Centrum braci Kaczyńskich. W 2001 r. była jedną z założycielek PiS i dyrektorem biura poselskiego Jarosława Kaczyńskiego w Słupsku. Startowała wtedy do Sejmu, ale zdobyte wówczas 3501 głosów nie wystarczyło, by zasiadła w ławach poselskich. W 2004 roku objęła jednak mandat poselski po Wiesławie Walendziaku, gdy ten zrezygnował, tłumacząc się względami osobistymi. W 2005 roku potwierdziła swój mandat poselski - kandydowała pod hasłem "Poseł zwykłych ludzi" i osiągnęła niewątpliwy sukces (ponad 20 tysiecy głosów). Jest wiceprzewodniczącą Klubu Parlamentarnego PiS i wiceprzewodniczącą Komisji Zdrowia. Podobno Jolanta Szczypińska ma dostęp do premiera jak nikt inny - niemal 24 godziny na dobę. Uczucie spec-znaczenia - Pani poseł, czy mógłbym dostać autograf? - pyta nieśmiało chłopak ze szkolnej wycieczki, która nieco znudzona przemierza sejmowe korytarze. Jednak na widok Jolanty Szczypińskiej jego koledzy, a nawet nauczyciele ożywiają się natychmiast. Nie codziennie można przecież spotkać osobę, o której czytali w gazetach, że jest "narzeczoną premiera". - Jeszcze ja! I dla mnie też! - przekrzykują się już wszyscy, a w ruch idą znalezione na dnie plecaków karteluszki i długopisy. Na koniec wspólne zdjęcie - błyskają flesze - i będzie się czym pochwalić po powrocie do domu. Pani poseł uśmiecha się; wygląda niemal dziewczęco - to zgrabna figura i modnie, krótko ścięte włosy odejmują jej lat. Ostatnio chrześniaczka - z zawodu fryzjerka - namówiła ją na tę twarzową zmianę. Od czasu, gdy w połowie ubiegłego roku Jolanta Szczypińska złożyła na policzku premiera czuły pocałunek, a potem wręczyła mu ogromny bukiet róż, chyba nie ma już w Polsce osoby, która nie rozpoznawałaby tej drobnej blondynki. Szymon Majewski w swoim show żartował niedawno, że to tylko dzięki niej można rozróżnić braci Kaczyńskich: gdy stoi za plecami jednego z nich - na pewno mamy do czynienia z Jarosławem. Wolny premier i wolna - jak szybko sprawdzili dociekliwi reporterzy - posłanka to był wtedy, w sezonie ogórkowym, łakomy kąsek dla prasy. Płomienne gratulacje po exspose, ciepłe spojrzenia, wreszcie wspomniany już pocałunek - media wspierane przez specjalistów od mowy ciała przystąpiły do skrupulatnej analizy tego, co odnotowały w Sejmie kamery i aparaty fotograficzne. Sejmowe kuluary wypełniła wielka plotka. Posłowie i dziennikarze - zgodni jak nigdy - szeptali, że przygotowania do najważniejszego ślubu w kraju idą pełną parą. Niektórzy byli zawiedzeni, że nic wcześniej nie wiedzieli, inni - przeciwnie - puszczali oko i dawali do zrozumienia, że oni, oczywiście, nie tylko domyślali się, ale wiedzieli wszystko, tylko "sami rozumiecie, trzeba było dochować tajemnicy". Pani poseł uprzejmie się uśmiechała, udzielała wywiadów kobiecej prasie i niczemu nie zaprzeczała, ale też - jak to świat polityczny ma w zwyczaju - niczego nie potwierdzała. Jarosław Kaczyński, zaskoczony zainteresowaniem mediów jego życiem uczuciowym, postanowił dementować. - To sympatyczna pogłoska, ale nieprawdziwa - próbował uciąć spekulacje. Choć minęło od tamtej pory niemal dziewięć miesięcy, rozwiązania jak nie było, tak nie ma. Ślub się nie odbył, ale mimo to wokół Jolanty Szczypińskiej wciąż nie rzednie tłum gapiów i skorych do zaprzyjaźniania się osób. Trochę jak wtedy, gdy spotkała na sejmowym korytarzu szkolną wycieczkę. Tyle że tamte roześmiane nastolatki były sympatyczne i bezinteresowne, a nowi "przyjaciele" liczą jedynie, że coś sobie - dzięki niej - załatwią. - Pewnie, że mogę w każdej chwili zadzwonić do premiera. Problem polega na tym, że nigdy tego nie wykorzystuję - rozwiewa nadzieje pani poseł. - Zawsze jest tak, że kiedy ktoś pełni jakąś ważną funkcję, to widać ciążenie ku tej osobie. Ale to nie są przyjaciele. Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą, że nie wykorzystuję swoich znajomości, nie załatwiam żadnych spraw.