Kiedy w ubiegłym roku świat obiegła informacja o tym eksperymencie zignorowałem ją, bo nie obchodzą mnie próby zyskania rozgłosu przez robienie głupot. Nawet jeśli tym głupotom próbuje się nadać rangę wydarzenia artystycznego. Odniosłem też wrażenie, że Bilal pozostawił za sobą przede wszystkim zdrowy rozsądek. Dlaczego więc teraz warto się tym zająć? Czyżby ze złośliwej satysfakcji, że nie udało się coś, co wcześniej uznałem za pozbawioną sensu próbę zdobycia sławy? No... może trochę tak. Ale nie tylko. Ten przypadek pokazuje bowiem, że natura, jakkolwiek byśmy ją rozumieli, jest wciąż mądrzejsza od nas i nie pozwala nam przynajmniej na niektóre z najbardziej szalonych eksperymentów z własnym ciałem. Owszem możemy je nadmiernie utuczyć lub odchudzić, ale wciąż musimy uważać, co wszczepiamy sobie pod skórę. Bilal musiał ustąpić, bo organizm odrzucił implant i ból - mimo stosowania antybiotyków i sterydów - nie mijał. Mimo sympatii dla trudnych losów artysty (Bilal w 1991 roku uciekł z Iraku w czasie wojny w Zatoce Perskiej) i jego twórczej ambicji, nie podzielam jego przeświadczenia, że przyszłość należy do człowieka wyposażonego w elektroniczne implanty. Moim zdaniem, wręcz przeciwnie. Im dłużej radzimy sobie bez nich, tym lepiej. Gdyby natura chciała wyposażyć nas w oko z tyłu głowy, z całą pewnością już od dawna byśmy je mieli. Tak jak samochody, które z czasem wyposażono w czujniki parkowania i kamery cofania, bo okazało się, że to ma sens i pomaga uniknąć parkingowych konfliktów. Odkąd ludzie wymyślili torebki i plecaki, nauczyli się nosić spodnie z kieszeniami, nie mają problemu, by swoje gadżety trzymać zawsze przy sobie. Niekoniecznie wewnątrz. Nie chodzi mi oczywiście o elektronikę, która może pomóc chorym lub niepełnosprawnym. Tam, gdzie osiągnięcia nauki mogą przywrócić zdrowie, czy sprawność wątpliwości nie ma. Czym innym jednak jest rozrusznik serca, czy implant ślimakowy, a czym innym chip wszczepiony pod skórę, byśmy mogli, machając ręką, płacić za zakupy. Życzę artyście dobrego zdrowia i... lepszych pomysłów. A jeśli swój projekt zakończy z kamerą zawieszoną u szyi, to wartości artystycznej mu to z pewnością ani nie odejmie, ani nie doda. A jeśli przez to nie będzie o nim już tak głośno? Cóż, może to dla niego i lepiej... Grzegorz Jasiński, RMF FM