Grupa MoCarta to: Filip Jaślar (lat 34, Panna), Michał Sikorski (lat 33, Skorpion), Bolesław Błaszczyk (lat 37, Bliźnięta), Paweł Kowaluk (lat 34, Rak). Wszyscy są absolwentami Akademii Muzycznej w Warszawie i Łodzi. Wspólną pracę rozpoczęli w 1995 roku. W ubiegłym roku obchodzili 10-lecie działalności. Są swoistym unikatem na polskiej scenie muzycznej. Z ogromnym powodzeniem i zawsze przy pełnych salach popularyzują muzykę klasyczną, czyniąc to w sposób kabaretowy, szalenie dowcipny, z błyskotliwym poczuciem humoru. Prezentowany przez nich pastisz muzyczno-estradowy jest rzadkością nie tylko na polskich estradach, stąd zainteresowanie grupą za granicą i występy na Litwie, Ukrainie, w Japonii, Chinach, Francji, Słowacji, Niemczech, Hiszpanii, Stanach Zjednoczonych (Chicago), Belgii (w 2007 roku dadzą tam 14 koncertów!). Nagrali trzy płyty, kilkadziesiąt razy występowali w telewizji, a setki razy na estradach. Ponieważ każdy muzyk jest odrębną i wyjątkową osobowością, prezentuję ich w czterech indywidualnych rozmowach. Michał Sikorski: Lubię być o krok z tyłu Bohdan Gadomski: Wzrastał pan wśród wirtuozów gry skrzypcowej, a jednak postanowił pan być inny? Jeżeli chodzi o środowisko, w którym dorastałem, to trochę zraziłem się do muzyki klasycznej. Dlatego stałem się młodym walczącym o inność. Kiedyś uważałem, że gra na skrzypcach jest niepotrzebna. Życie pokazało, jak bardzo się myliłem, a moi rodzice mieli rację. Przekonałem się, że ze skrzypiec można wykrzesać bardzo wiele ciekawych rzeczy, jak się okazało w przypadku naszej grupy - całkiem zabawnych. Rodzice też grają na skrzypcach? Mama jest wieloletnim pracownikiem Filharmonii Łódzkiej, była chórzystką. Tata ukochał operę i zapewne byłby śpiewakiem, gdyby nie opinia jego rodziców, że nie jest to odpowiedni zawód dla ich syna i skierowali go na wydział ekonomii. Ale w jego sercu została wielka miłość do muzyki, którą przelał na mnie. Brat jest prawie muzykiem, bo przez 12 lat uczył się w szkole muzycznej, ale życie potoczyło mu się inaczej. Czasami grywa na wiolonczeli w zespole kameralnym. Teraz gra pan w grupie, nie solo i nie pierwsze skrzypce. Co się stało z pana wirtuozowskimi ambicjami? Ambicje mam jak najbardziej zaspokojone, bo w kwartecie różnica między pierwszymi a drugimi skrzypcami polega na tym, kto i w którym momencie eksponuje melodię. Tak naprawdę jesteśmy maszyną, która ma śmieszyć i rozbawiać publiczność muzyką klasyczną. Nad swoim programem pracujemy sami, będąc autorami tego, co widać na scenie, od muzyki do choreografii i wszelkich interakcji. Ponieważ lubię być o krok z tyłu, sprawia mi radość, że w grupie jestem wewnętrznym trybikiem. Aż 17 lat uczył się pan gry na skrzypcach. Podobno stara się pan o odszkodowanie? Ach, to był taki żart z mojej strony! Nie sądzi pan, że był dosyć śmieszny? Był i dlatego moje pytanie też było w takim tonie. Jak wyglądałoby pana życie, gdyby został pan filharmonicznym skrzypkiem w orkiestrze? Jeżeli któraś z filharmonii zaakceptowałaby moje umiejętności gry na skrzypcach, to wcześniej musiałbym zdać poważny egzamin, żeby się dostać do takiej orkiestry. A potem byłbym jednym z wielu muzyków. Kabaret i muzyka poważna to dwa różne światy. Jak pan się w nich odnajduje? Jak widać, można je ze sobą połączyć. Kabaret jest w dzisiejszych czasach bardzo różnie rozumiany, a szczególnie w przypadku naszej grupy. Granica między kabaretem a klasyką jest tak zatarta, że oba światy nakładają się na siebie. Zarówno tu, jak i tam przychodzą ludzie szukający oddechu, chcący zatrzymać pędzący czas. Co pomaga panu zachować dystans do tego, co pan robi? Coś, co zostało wpisane w mój twardy dysk przez życie i geny rodziców. A może także trochę kompleksy i świadomość, że mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia, oraz przekonanie, że cały czas trzeba się rozwijać. Bez poczucia humoru chyba nie mógłby pan egzystować w kabarecie? Byłoby trudno. Kabaret wymaga środków wyrazu, którymi zaraża się widownię. Można polemizować co do poczucia humoru, bo jedni reagują na rubaszne dowcipy, inni, aby wydobyć z siebie uśmiech, potrzebują bardzo wyrafinowanych środków, domysłów, zbieżności zdarzeń. Każdy bawi się czymś innym, co jest uzależnione od rodzaju inteligencji. Jest pan osobnikiem rodzinnym? Nawet bardzo! Może za bardzo w dzisiejszych czasach, w których rodzina jest traktowana jak jakaś dewiacja. I choć bardzo kocham swoją żonę (jest wiolonczelistką, pracuje w kwartecie smyczkowym), to nade wszystko cenię ją jako mamę moich dzieci. Ile ich macie? Trójkę, dwóch chłopaków i dziewczyna. Są w wieku 7,5, 5,5 i prawie rok.