- Przydałby się im jakiś Provenzano - kiwają zgodnie głowami włoscy prokuratorzy. Lata doświadczenia nauczyły ich, że na świecie jest tylko jedna rzecz gorsza od mafii - mafia, w której nie wiadomo, kto rządzi. Dlatego z uznaniem wspominają poprzedniego bossa bossów Cosa Nostry - aresztowanego w zeszłym roku - Bernarda Provenzano. Bo mafia sycylijska ma jeden plus - hierarchia władzy jasno określa, kogo należy słuchać. Członkowie rodzin - "ludzie honoru" - doskonale wiedzą, że to co powie capo (szef) jest święte. Szefowie natomiast są świadomi, że niebezpiecznie jest sprzeciwiać się bossowi bossów (capo dei tutti capi). W takiej sytuacji wszystko jest jasne, a jeśli nie jest, to szef szefów wie, co należy zrobić. Dzięki temu rodziny oszczędzają wiele energii, co w przełożeniu na język mafii oznacza, że ginie mniej ludzi. Nie wybuchają niepotrzebne wojny, vendetta jest prowadzona w granicach rozsądku, każdy wie jakiego interesu pilnuje i za jakie terytorium odpowiada. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w Kalabrii. W 'ndranghetcie nie ma kogoś, kto mógłby pełnić funkcję "ojca chrzestnego". Kogoś kto byłby dla mafii kalabryjskiej kimś takim, jak dla Cosa Nostry był Bernardo Provenzano. Kogoś, kto wiedziałby nie tylko, że za krew płaci się krwią ale, że zbyt wiele hałasu wokół "interesów" nie sprzyja 'ndraghetcie. Słowem kogoś kto zaprowadziłby w Kalabrii jakiś paxmafiosa. Teraz każda rodzina rządzi się swoimi prawami i zajmuje ochroną swoich interesy. Nic dziwnego więc, że strzały słychać w Kalabrii dużo częściej niż na Sycylii, a najlepszym tego przykładem jest wojna między grupami rodzin Nirta-Strangio i Vottari-Pelle-Romeo, odpowiedzialnych za zeszłotygodniową egzekucję w Duisburgu. Ostatnim, który potrafił zaprowadzić w Kalabrii jaki taki spokój był Giuseppe Morabito, aresztowany w 2004 roku. Wprawdzie za jego czasów też było słychać strzały, ale przynajmniej w święta broń zostawała w domu. Teraz nawet w Boże Narodzenie trzeba się pilnować. Jak na razie nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała ulec zmianie. Żaden z obecnych bossów nie wydaje się wystarczająco silny, by móc narzucić swoją wolę innym rodzinom. I chyba tak naprawdę żaden nie chce. Dobrze jest tak, jak jest. Giovanni Luca Nirta, uważany za szefa rodzin Nirta-Strangio (którego żonę zastrzelono w zeszłym roku w pierwszy dzień Bożego Narodzenia) zapytany wprost przez dziennikarza, czy jest bossem odpowiada z pobłażliwym uśmiechem: - Ja? Bossem? Popatrzcie na mnie - koszula, dżinsy. Jestem zwykłym ogrodnikiem. Spokojnie uprawiam sobie warzywa. I bawię się z moimi dziećmi. Może jednak przyszłego capo dei tutti capi nie należy szukać wśród ojców rodzin, ale wśród matek? Bo 'ndranghetę od Cosa Nostry odróżnia jeszcze jedna rzecz - kobiety w Kalabrii zawsze wiedzą wszystko. Od haseł używanych do rozmów przez telefon, poprzez miejsca ukrycia członków mafii, po interesy, jakie akurat prowadzi rodzina. Mają tyle samo władzy, ile ich mężowie, mogą decydować o wojnie lub o pokoju. Mimo to najczęściej pozostają w cieniu swoich mężczyzn. Może jednak czas, by to one przejęły stery? Nie bez przyczyny niedługo po egzekucji w Duisburgu biskup Locri, Giancarlo Bregantini, to właśnie do nich, a nie do bossów, skierował swój apel: - Wojna jest w sercu kobiet, ponieważ to kobiety mają serce, a w nim przebaczenie lub zemstę.