Krzysztof Różycki: Wydaje mi się, że jest pan ostatnim żyjącym znanym Polakiem, który nie kryje swoich antyamerykańskich poglądów. Jerzy Urban: Nigdy nie byłem wrogiem Ameryki. Prawie każdy z nas miał w swoim życiu okres fascynacji Ameryką. Cały czas przeżywam taki okres. 80 proc. filmów, jakie oglądam, to filmy amerykańskie. Wychowałem się na literaturze amerykańskiej. Pod względem wolności słowa to kraj nadal wzorcowy, mimo że swobody obywatelskie, pod pretekstem wojny z terroryzmem, zostały ograniczone. Kilka razy byłem w USA. Uwielbiam Nowy Jork. Za to nie lubię amerykańskiej prowincji, amerykańskiej muzyki ludowej i ich fałszywych uśmiechów. Gdy kiedyś po Karaibach pływałem amerykańskim statkiem wycieczkowym, to nie wychodziłem z kabiny. Płynący ze mną Amerykanie przypominali dzicz. Gdy "zwykli" Europejczycy z niższych klas społecznych niczym szczególnie nie rażą, to "zwykli" Amerykanie są nie do strawienia. Czy to nie dziwne, że najbardziej proamerykańscy są w Polsce politycy wywodzący się z PZPR? Włodzimierz Cimoszewicz, który kiedyś nie chciał, żeby Polska była w NATO, teraz jest przyjacielem USA, gdzie zresztą mieszka jego dziecko. Aleksander Kwaśniewski... Z wielkim zdziwieniem dowiedziałem się, że w ostatnich dniach Aleksander Kwaśniewski przejrzał na oczy w kwestii naszej wojskowej obecności w Iraku. Gdy zapadały decyzje o poparciu amerykańskiej interwencji, to cała kontynentalna Europa kwestionowała fakt, że w Iraku jest broń masowego rażenia. Warto też pamiętać, że jakimkolwiek sukinsynem byłby Saddam Husajn, to jednak wojował z fundamentalistami muzułmańskimi w Iranie i trzymał za mordę własnych ekstremistów. Było oczywiste, że po zajęciu Iraku nastąpi naruszenie równowagi, co wyjdzie Ameryce bokiem. Dlatego dziś nie mam szczególnej satysfakcji, że już wówczas ostrzegałem, że nasz udział w irackiej wojnie nie ma żadnego sensu. Nie jest pan zbyt surowy dla prezydenta Kwaśniewskiego? Przecież, jak sam stwierdził, podjął taką decyzję, gdyż oszukał go sekretarz stanu Colin Powell? Oszukał go, przemawiając w ONZ (śmiech). Wszystkie sondaże wskazują, że za dwa lata prezydentem USA będzie demokrata. Kwaśniewskiemu nie udało się zostać sekretarzem generalnym ONZ, więc może już dziś stara się coś ugrać u przyszłej amerykańskiej administracji? Może. Zmiana warty w Waszyngtonie sprawi, że nie będzie ideologicznej łączności między naszym obozem katolicko-nacjonalistycznym a amerykańską administracją. Myślę, że wbrew obiegowym opiniom prezydent z Partii Demokratycznej mógłby sprawić, iż świat stałby się bardziej wielobiegunowy, a amerykańska polityka mniej egoistyczna. Wróćmy do proamerykańskiej polskiej lewicy. Tu wszelkie rekordy pobił Leszek Miller. Podobną metamorfozę 10 lat wcześniej przeszedł Stefan Olszowski, były członek Biura Politycznego KC PZPR, który jeszcze w czasach PRL osiedlił się w USA. Na obronę Stefana Olszowskiego trzeba powiedzieć, że przynajmniej nigdy nie mówił, że jest przyjacielem amerykańskich konserwatystów. Za to Miller ogłaszał się przyjacielem USA, a przecież wielkie mocarstwa gardzą serwilistycznymi politykami innych krajów. Angażując się w aferę z płk. Kuklińskim (Miller sugerował uchylenie wyroku śmierci - przyp. autora), zachował się tak, jakby sam sobie dał po mordzie. Był jedynym w dziejach premierem obcego państwa, którego Amerykanie zaprosili do CIA. W dyplomacji to rzecz niesłychana. To z jednej strony dowód na kompleks parweniusza, a z drugiej na to, że wbrew plotkom Miller nie był ich agentem, bo agentów do CIA nie wpuszcza się frontowymi drzwiami. Myślę, że ta miłość Millera do Stanów Zjednoczonych była próbą oczyszczenia się z dawnej orientacji, z zarzutów o kombinowanie na Krymie z Janajewem przeciw Gorbaczowowi itd. Cała ta formacja zdradziła socjaldemokrację europejską na rzecz dewotów i konserwatystów amerykańskich. Skoro amerykański wiceambasador pozwala sobie dziś na tak bezceremonialną ingerencję w polskie sprawy, to rozumiem, że podobne fakty miały też miejsce, gdy u władzy była lewica? Nie mam na ten temat żadnej wiedzy. Tylko raz, gdy ważyła się sprawa zakupu jakichś rakiet, chyba przeciwpancernych, i Amerykanie zabiegali, żeby Polska kupiła te rakiety od nich, byłem świadkiem pewnego incydentu. Chargé d'affaires USA w Polsce urządził lunch, na którym zjawił się tajemniczy urzędnik amerykański, który pokrzykiwał na polityków lewicy, że skoro mamy sojusz strategiczny, to musimy kupować ich rakiety. Od początku jest pan przeciwny naszej obecności w Iraku. Czy tak samo sprzeciwia się pan wysłaniu polskich wojsk do Afganistanu? Afganistan to centrum radykalnego islamu, narkotykowego biznesu itd., itp. Dlatego nie krytykuję wysłania tam polskich wojsk tak kategorycznie, jak ma to miejsce w przypadku Iraku. Rozumiem, że jest pan przeciwny nie tylko powstaniu w Polsce bazy NATO, ale i zbudowania na naszym terytorium części infrastruktury "tarczy antyrakietowej"? Baza NATO już istnieje w Szczecinie i nic się nie stało, za to budowa "tarczy" nie tylko zniszczy istniejącą militarną równowagę, ale spowoduje, że w przyszłości możemy stać się celem ataku.