Był sobie kiedyś spory folwark - właściwie: latyfundium. Władał nim książę Władysław, zwany też "Czerwonym Księciem". Zarządzał nim - przyznajmy to - nieudolnie, toteż służba folwarczna często gęsto szemrała, parę razy nawet ostro stawiała się Księciu. Książę jednak głęboko wierzył w swoją teorię prowadzenia gospodarstw rolnych, którą (wedle rodowych wierzeń) Jego Przodkowie otrzymali z planety imieniem Mars, a która była istotnie księżycowa - więc po każdym takim wydarzeniu Książę zapożyczał się u właścicielki sąsiednich latyfundiów, dosypywał służbie kiełbasy - a metody gospodarowania nie zmieniał. Niezadowolona służba powołała w końcu związek zawodowy pn. "Poliwciórność" - i zaczęła walczyć o zmianę systemu. Wyniki gospodarcze latyfundium były coraz gorsze. W końcu Księciu zaczęła grozić licytacja. W obliczu katastrofy Książę ułożył się z przywódcami "Poliwciórności", że przekaże im cały majątek i zobowiązania folwarku - a sam pójdzie w odstawkę, czyli na niezbyt zasłużoną emeryturę. Ostatecznie - myślał - lepsze to niż hańbiące bankructwo. To samo myśleli przywódcy "Poliwciórności", więc układ hyżo podpisali, sąsiedzi-wierzyciele, z nadzieją na odzyskanie przynajmniej części pożyczonych sum - zaakceptowali. Latyfundium zostało przez "Poliwciórność" przejęte z dobrodziejstwem inwentarza - i gwarancją, że wszystkie z'obowiązania Czerwonego Księcia będą z tego majątku realizowane. "Poliwciórność" zajęła się zmianą systemu gospodarowania - niewiele zresztą w gruncie rzeczy zmieniając. Okazało się, że wśród szefostwa "Poliwciórności" było wielu ukrytych agentów Czerwonego Księcia, którzy (znając prawdziwe Jego interesy) świadomie lub podświadomie hamowali przemiany. Jednak po 17 latach "Poliwciórność" uznała, że panuje nad sytuacją - i zaczęła przeglądać papiery folwarku. I wtedy wykryła, że Wierny Sługa Jan, który w nagrodę za wierną służbę miał zagwarantowaną przez Księcia całkiem sporą emeryturę, w czasach rządów Księcia szpiegował na Jego rzecz, donosił o tajnych zebraniach "Poliwciórności", a nawet parę razy skopał członków "Poliwciórności", którzy chcieli a to po cichu zajrzeć w papiery Księcia, a to jakiś strajk zorganizować. Po wykryciu tego niektórzy przywódcy "Poliwciórności" podnieśli larum. Po czym zwołali zebranie załogi i powiedzieli: "To prawda, że zagwarantowaliśmy wszystkim starym pracownikom folwarku emerytury. Jednak popatrzcie: ten oto Jan wkręcał się 20 lat temu na nasze zebrania - i donosił, a nawet skopał niektórych z nas. Czy jest moralne, by pobierał on emeryturę - i to znacznie wyższą niż inni pracownicy? Ludzie, zróbmy głosowanie - i przynajmniej obniżmy Wiernemu Janowi emeryturę do przeciętnej, a najlepiej w ogóle ją odbierzmy. Dzięki temu będziemy mogli nieco podnieść emerytury Wam!". Robotnicy rolni pomilczeli, pomyśleli, poszeptali - i na czoło wyszedł Józek Koło Młyńskie, który powiedział: "Wy nam tutaj tego nie mówcie! Jak było obiecane - to trza wypłacać! Jak kogoś z Was skopał - to niech go pod Sąd Królewski zaciągnie - a od emerytury wara! Jak raz większością głosów będzie wolno komuś emeryturę odebrać, to zaraz inni wpadną na pomysł, że można ją odbierać i tym, którzy krzywo na "Poliwciórność" patrzyli, a potem tym, którzy zajmowali się końmi ino, zamiast rolę pachać. A zresztą Sąd Królewski i tak każe Wiernemu Janowi płacić to, co było umówione". I tak się stało. Janowi - z niechęcią, ale płacono nadal. W XIX wieku, w wieku, gdy prości ludzie znali proste prawa i je szanowali. A co dzieje się teraz - w czasach rządów chamów i barbarzyńców? Janusz Korwin-Mikke