Co prawda będzie ich pięć razy tyle, co przed wojną - ale dla panny Iłłakowiczówny, wielbicielki Marszałka, miejsca w Kancelarii, oczywiście, nie będzie. Parę dni temu byłem na dyskusji "Dokąd zmierzasz, Polsko?", zorganizowanej przez Uniwersytet Zielonogórski. Konferencję podsumował p. prof. Jarosław Macała rozważaniami nt. lustracji i "dekomunizacji" - niby odróżniając te dwie kwestie, ale traktując jak gdyby lustrację jako wstęp do logicznie mającej po niej nastąpić de-komunizacji. Dość stanowczo polemizowałem z tym stanowiskiem - podkreślając, że "lustracja" miała być ujawnieniem, kto kapował - natomiast "dekomunizacja" to pozbawianie rozmaitych uprawnień ludzi, którzy pracowali dla rzekomych "komunistów" ("Komunistów"!! Niechby ktoś któremuś z nich zaproponował, by podzielił się swoim dobytkiem po równo!!). W dodatku pomysł, by, jak w Czechach i na Morawach, zakazać "komunistom" zajmowania jakichś stanowisk przez pięć czy dziesięć lat - zgłoszony TERAZ jest kompletnym absurdem. W takich przypadkach przytaczam moją ulubioną przypowiastkę o kanibalizmie. Może już ją opowiadałem - ale powtórzę, bo dobrego nigdy za wiele, a jak się wymyśliło dobrą bajeczkę, to trzeba ją od czasu do czasu powtarzać. Otóż na wyspie Poronii mieszkało sobie plemię Ludojadów - oraz drugie plemię, Ludolubów, które walczyło z kanibalizmem, uważając ten obyczaj za obmierzły. Po stu latach walki Ludolubowie nie tylko jednak nie zwyciężali, ale szale jak gdyby przechylały się na korzyść Ludojadów. Wtedy wódz Ludolubów, Wykałaczka, wygłosił przemówienie: "Musimy wprowadzić do naszego arsenału nowe oręże. Ludojady wygrywają, bo zaraz po bitwie mają świeże pożywienie, którym mogą podreperować nadwątlone walką siły - a my musimy albo spyżę na plecach targać, albo udawać się na polowanie, które dodatkowo nadwątla nasze siły. Proponuję, byśmy zaczęli zjadać naszych wrogów - dzięki czemu będziemy wreszcie mogli odnieść sukces!". Co i uczyniono. Ludoluby odnieśli historyczne zwycięstwo i przez następne sto lat tropili po wyspie i zjadały resztki rozbitych Ludojadów - aż wreszcie doszczętnie ich zjedli, czyli wytępili. Pytanie tylko: czy na wyspie pokonano kanibalizm? Otóż ja przez "walkę z komunizmem" rozumiałem i rozumiem powrót do normalności po latach okupacji przez Czerwonych. Czyli: nie wywalenie Czerwonych z posadek, które stworzyli jako niezbędne w "komunizmie" - lecz likwidację tych etatów. Likwidację ustroju, w którym to nie ja decydowałem, co jest dla mnie dobre - lecz decydował za mnie troszczący się o mnie urzędnik. A tu widzę, że zasady PRL są w najlepsze kontynuowane, "walka z komunizmem" polega na dokopywaniu b. "komunistom" bez dbania o elementarną sprawiedliwość (uderza się nawet w emerytów tamtego ustroju - może nawet: właśnie w emerytów, bo oni już starzy i słabi...), zaś "dekomunizacja" polega na wywalaniu z posad ludzi, by stworzyć miejsce dla "swoich"... ...a posadki jak były, tak są (i rozrastają się jak komórki raka!); a zakres władzy komunistycznego państwa nad nami rozszerza się, a nie zmniejsza! janusz@korwin-mikke.pl