Oczywiście - do niczego by nie doszło, gdyż menelstwo z przedmieść jest albo pijane, albo zaćpane - i o takich rzeczach, jak rocznica czegokolwiek, nie jest w stanie (a w każdym razie: nie ma zwyczaju) pamiętać. Skoro jednak dziennikarze przypominali i nalegali, to w końcu kilku wyrostków podpaliło jakiś autobus (jedna studentka walczy ze śmiercią). Reszta nie chciała się ruszyć; mają podpalać ku radości dziennikarskich hien? Sukinsynów, którzy aż oblizują się na myśl, że będzie można pokazać kilka podpaleń, kilka zgwałconych kobiet, kilka rozwalonych sklepów... To samo zresztą było w rok po zamachu w Biesłanie. Te same hieny zapowiadały, że "obyczaje kaukaskie wymagają", by w rok po tragedii urządzić komuś (komu?) kęsim-kęsim. Może Inguszom albo Lakom? Już dziennikarze brali kamery i bardzo wysokie (ok. 2000 zł dziennie) diety za wyjazd w tak niebezpieczny teren, już się ślinili na myśl, że pokażą trochę trupów - a tu: nic! Na mordach tych facetów i buźkach prezenterek telewizyjnych było widać ogromne rozczarowanie. Co tam, można sobie powetować w domu: ginie ktoś w wypadku samochodowym - do płaczącej matki podlatuje taka hiena z kamerą i słodziutkim, ale zaangażowanym głosem pyta: "Czy Pani bardzo cierpi? A czy jest Pani za tym, by kierowców, którzy spowodowali wypadek, wsadzać na dożywocie i obcinać im prawą rękę?". Wredne hieny! Powołują się na "wolność wypowiedzi", na to, że telewidza trzeba koniecznie "poinformować" o wszystkim. Zwłaszcza o mordercach, pedofilach, nekrofilach i innych zboczeńcach, o katastrofach - i koniecznie, żeby było dużo krwi! Jak za mało - dolać ketchupu! Jedni tacy, kręcący ze 30 lat temu słynny film "Pieskie życie", będąc w Afryce poprosili żołnierzy kongijskiego bodaj rządu, by rozstrzelali pojmanych partyzantów o dzień wcześniej niż opiewał wyrok. Bo oni chcą to sfilmować - a woleliby już wyjechać. I sfilmowali! Te hieny doskonale wiedzą, że bardzo ich nie lubię - i odwzajemniają się tym samym. Stąd np. nieustanne przekręcanie moich wypowiedzi, fałszowanie ich, filmowanie kamerą od dołu (wygląda się wtedy śmiesznie) albo po prostu... niepokazywanie. Idę sobie wczoraj ulicą Stępińską w Warszawie - podbiega jakaś Pani: "Panie Prezesie, jakże się cieszę, że Pana widzę na żywo. Pan tak mądrze mówi, zawsze staram się Pana oglądać i słuchać... Jaka szkoda, że nie kandyduje Pan na Prezydenta Warszawy...". Ja akurat kandyduję. Jednak poza internetem i niektórymi stacjami radiowymi, nikt o tym nie wie, nawet (jak widać) moi zwolennicy. I o to chodzi! Te hieny świetnie wiedzą, że czego nie ma w telewizji - to nie istnieje. Więc udają, że nie istnieję. W efekcie choć wśród tych, co wiedzą, gdzie szukać mojego programu wyborczego, otrzymam 30 proc. czy 40 proc. głosów, to jest ogromna szansa, że dostanę (jak we Wrocławiu) 18 proc. lub (jak na Podbeskidziu) 11 proc., nie wejdę do II tury - i ludzie nie będą mieli wyboru poza kandydatami PO i PiS. I o to IM chodzi... Ja tylko powtarzam: jeśli ktoś twierdzi, że w Sejmie panuje głupota i złodziejstwo, a zagłosuje w tych wyborach na kogoś z partyj, które są w Sejmie - no, to jest on - jak to określił śp. Jarosław Hašek - "notoryczny idiota". A jeśli ktoś uważa, że w Sejmie wszystko jest dobrze - to niech głosuje na NICH. Jak w banku ma, że w Radzie m. Łodzi, m. Warszawy czy innych miast - będzie tak samo jak w Sejmie! Janusz Korwin-Mikke