Victor Davis Hanson, uznany amerykański publicysta polityczny, naukowiec zajmujący się historią konfliktów zbrojnych, i "konserwatywny członek Partii Demokratycznej", który głosował na George'a W. Busha, ogłosił ostatnio na łamach "National Review" interesujący esej: jak wyglądałby świat bez Ameryki jako globalnego szeryfa. Hanson zaczyna od małego podsumowania tego, co obecnie dzieje się na świecie: "Rosja najeżdża na Gruzję. Chiny więżą dysydentów. Chiny i Indie trują środowisko do poziomów wcześniej niewyobrażalnych. Monarchie Zatoki Perskiej zarabiają krocie miliardów na podniesionych cenach paliwa. Islamscy terroryści podkładają bomby w samochodach - pułapkach. W tym samym czasie Europa głosi kazania moralne, Japonia i Korea Południowa wzruszają tylko ramionami i patrzą. A wszystko to w zglobalizowanym świecie, który codziennie włącza sobie w telewizji olimpiadę w Pekinie" - pisze publicysta. Wojna i pokój w globalnej wiosce W porządku - mogłoby być gorzej. Bo przecież - powie ktoś - ludzkość nie trwa w ciągłym, ogólnoświatowym konflikcie. Globalny handel hula w najlepsze, bardziej opłaca się utrzymywać pokój w globalnej wiosce, niż drzeć ze sobą koty. Jasne. Ale kto ma tego wszystkiego pilnować? Oddajmy ponownie głos Hansonowi, który twierdzi, że do jakiego-takiego funkcjonowania globalnej wioski muszą być spełnione trzy warunki, "o których" - jak pisze - "raczej się nie wspomina": "Po pierwsze" - pisze Hanson - "Ameryka musi nadal importować towary z zagranicy, aby trwał światowy wzrost gospodarczy". Po drugie, amerykańska armia musi pilnować "bezpieczeństwa światowych szlaków morskich, chronić transport i handel" - czytamy w eseju: - "po zniszczeniu faszyzmu i komunizmu, Amerykanie, jako szeryf świata, użerają się od czasu do czasu z łobuzami w stylu Muammara Kadafiego, Slobodana Milosevicia, Osamy bin Ladena, Saddama Husajna, Kim Dzong Ila czy talibami". Kto wskoczy w buty USA? Jak często USA nadużywają tej szeryfowej władzy, Hanson nie pisze. Ale choć trudno ukryć, że można by wymarzyć sobie lepszego policjanta, to - niestety - nie ma go na horyzoncie. Bo kto miałby nim być? ONZ? Ledwo zipie. Unia Europejska? - Może w przyszłości, mocno zjednoczona, z silnym ramieniem w postaci unijnej armii zdolnej do interwencji, bo w myśl obowiązującej nadal, niestety, zasady "ile dywizji", UE nie bardzo się liczy. Rosja? Nie bardzo: kraj, który dąży do destabilizacji sąsiadów, zamiast do ich stabilizacji, który cynicznie wygrywa konflikty pomiędzy poszczególnymi etnicznymi grupami, który wynalazł i zastosował "demokrację sterowaną" nie spełnia niestety tych warunków, jakie spełniać powinien policjant: daleki jest od "nieposzlakowanej moralności". To prawda, USA też ich nie spełniają. Ale Ameryka, jak cały Zachód, zrozumiała jedną rzecz: by wygodnie żyć w stabilnym świecie, trzeba dążyć do jego stabilizacji. To dlatego jedna ręka Zachodu przywołuje do porządku postmiloszewiczowską Serbię, a druga zagania do Unii Europejskiej: trzody stabilnych, dążących do dobrobytu krajów. To dlatego w Iraku (prawda, nieudolnie) instalowana jest zachodnia demokracja. Rosja w Gruzji nie zainstalowała nic, a zamiast tego zdeinstalowała gruzińską administrację, instalacje wojskowe i - być może - rurociągi. Kto jeszcze pozostaje - Chiny? Chcielibyście żyć w świecie kontrolowanym przez Chiny? Po trzecie - pisze Hanson - Ameryka "zachowuje się jak opiekuńcza mama, angażując się w to, co dzieje się na świecie, nie zważając na swoich sojuszników, co rusz podgryzających jej kostki". "Dziękujemy, że nas nie skopaliście" Ten trzeci argument opiera się, to prawda, na zasadzie: "bądźmy wdzięczni panom policjantom, że nas nie skopali" i może się nie podobać. Ale pamiętajmy, że wolność wypowiedzi, wysokie standardy cywilizacyjne, humanitaryzm etc. to sprawy na naszej planecie stosunkowo nowe, co więcej - dla wielu światowych reżymów skrajnie niewygodne i non stop przez nie podważane. Dlatego Hanson ma trochę racji, przypominając, jakie to szczęście, że ten, kto rządzi światem wyznaje te podstawowe - a przecież nie na całym świecie oczywiste - zasady. W dalszym ciągu eseju Hanson rozwija jednak mroczne wizje: "Stany Zjednoczone mogą być najbardziej wolnym, stabilnym i merytokratycznym krajem na świecie" - pisze, zupełnie zapominając o większości krajów UE, w których - jednak - kandydat na prezydenta zdobywający większą ilość głosów zostaje prezydentem - "ale środki i cierpliwość tego kraju nie są niewyczerpane" - przypomina. Ameryka - ocenia Hanson - jest wyczerpana. Wycieńczają ją niebotyczne ceny ropy, deficyt w handlu, słaby dolar, dług wewnętrzny, upływ miliardów dolarów zarobionych przez nielegalnych latynoskich imigrantów, do krajów Ameryki Łacińskiej. USA są zmęczone ciągłymi interwencjami wojskowymi. "Ameryka" - pisze Hanson - zmęczona jest także "tanią krytyką ze strony światowych moralistów". Ziemia jako niebezpieczne i biedne miejsce Hanson narzeka na podejście Baracka Obamy do kwestii porozumień o wolnym handlu w Ameryce Północnej, piętnuje krytykę Guantanamo, które przecież - według niego - jest niczym wobec "Rosji najeżdżającej gruzińską demokrację i bombardującą jej miasta". I dalej w tym tonie: Al Gore krzyczy o amerykańskich "śladach węglowych", a powinien raczej piętnować Chiny za planowane otwarcie 500 nowych węglowych elektrowni. Krzyki "krew nie jest warta ropy" należałby - według Hansona - adresować raczej do Chin, które, przez naftowe interesy z Sudanem - przyzwalają na masakry w Darfurze. - "Świat zapomina" - pisze Hanson - "że globalizacja, która nastąpiła po II wojnie światowej, to w dużej części amerykanizacja świata", i daje do zrozumienia, że to właśnie Ameryka jest istotnym czynnikiem, dzięki któremu duża część świata jest teraz bogata i bezpieczna. Co więcej, globalizacja zwolniłaby, gdyby USA przestały ją napędzać. Świat wróciłby do sytuacji z lat trzydziestych XX w. - "słabych gospodarek, bezbronnych demokracji, izolacjonistycznej Ameryki, drapieżnych demokracji i zdemoralizowanych elit na Zachodzie". "Gdyby Stany Zjednoczone odwróciły się od problemów świata" - pisze Hanson - "świeżo zglobalizowana planeta stałaby się daleko bardziej niebezpiecznym i biednym miejscem". Wrócilibyśmy do starego świata, w którym "silni robią to, co chcą, a słabi cierpią, tak, jak muszą". "Jeśli Ameryka zastosowałaby protekcjonizm gospodarczy jak Japonia czy Chiny, zyski światowego handlu padłyby na twarz. Jeśli amerykańskie siły zbrojne zastosowałyby się do europejskich rad rozbrojenia i braku ingerencji - byłoby to z korzyścią dla "krajów łotrowskich". Jeśli Ameryka traktowałaby środowisko tak, jak Chiny czy Indie - świat stałby się szybko straconą sprawą. Jeśli ucieklibyśmy z Iraku i odwołali wojnę z terroryzmem - dżihadyści byliby wzmocnieni. A kiedy Rosja zaatakowałaby kolejny europejski kraj - nie słuchałaby ONZ, UE ani Michaela Moore'a". - przestrzega. Czy Rosja posłucha Michaela Moore'a? Tyle Hanson. Wiadomo - Michaela Moore'a Rosja faktycznie by nie słuchała. Gwarantujące Zachodowi bezpieczeństwo i stabilizację NATO oparte jest na militarnej sile USA i rzecz to oczywista. Choć więc w wielu punktach trzeba się z zgodzić z Hansonem, to wypominanie krytyki poczynań USA jest już bardzo niezdrowe, a nawet niebezpieczne dla całego demokratycznego systemu kontroli poczynań władz. Jeśli założymy bowiem, że USA jest światowym żandarmem, dodatkowo nieformalnym, bo nigdzie - na szczęście - nikt nie wpisuje do oficjalnych dokumentów niczego o "wiodącej roli Stanów Zjednoczonych w świecie" - to tym bardziej należy patrzeć mu na ręce. Wszystko po to, by ideały, na jakich zbudowany jest ten kraj nie stały się wioską potiomkinowską, jak w "demokratycznej" Rosji. Hanson, owszem, prawidłowo widzi rolę USA w obecnym świecie. Jednak to tandem USA jako policjant świata i UE jako jego sumienie jest najlepszą możliwą - obecnie - konfiguracją. Bo to na bazie konstruktywnej krytyki rodzi się skuteczna polityka. Nie podważając więc tego, że Ameryka musi dalej pełnić swoją rolę światowego żandarma - czy nie należy krytykować wojny w Iraku, która - miast osłabić - podgrzała zagrożenie Zachodu ze strony świata arabskiego? Czy można nie krytykować Guantanamo i obsesyjnego dążenia do "bezpieczeństwa USA" które naprawdę może stać się początkiem odwrotu od podstawowych praw obywatelskich, takich, jak pewność, że obywatel wolnego świata nie będzie torturowany, bezpodstawnie aresztowany czy inwigilowany? Poza tym - Europa docenia rolę USA w świecie. Docenia, bo swoją obecną pozycję zawdzięcza swoim zamorskim sojusznikom. Nie zapominajmy jednak, że USA ma swój duży interes w tym, by pozostać jednak światowy graczem. Im bowiem bardziej niebezpiecznie robi się na świecie, im gorsze wyniki światowych gospodarek, tym większy napór na zamkniętą we własnej złotej klatce Amerykę. Bo choć prawdą jest to, że świat zdziczałby i spauperyzował się, gdyby Ameryka wycofała się ze światowej polityki, a UE nie udałoby się przejąć jej roli (co wcale nie jest takie pewne: trio Niemcy, Wielka Brytania, Francja mogłoby nadać nowego pędu cokolwiek zblazowanej obecnie Europie), to amerykańską demokrację i dobrobyt ciężko byłoby - po prostu - utrzymać w zdziczałym i spauperyzowanym świecie. Ameryka nie puści więc świata samopas. Zbyt dużo ma do stracenia. Ziemowit Szczerek