Cudownej prasy Ukraina nie miała i nadal nie ma. Francuskie media donoszą, że zakwaterowana w Doniecku francuska drużyna nie była specjalnie zachwycona. Piłkarze i działacze bali się chodzić po nocy: atmosferę miasta uznawali za "dziwną", a samych doniecczan za mrukliwych i ponurych. We Lwowie z kolei portugalscy dziennikarze sportowi poczuli, jak bardzo zdeterminowani w wyłudzaniu łapówek mogą być ukraińscy milicjanci: panowie z drogówki obwozili ich po mieście przez godzinę próbując skłonić, by z któregoś z bankomatów wyjęli 500 euro na "sztraf" za brak kołpaka na kole samochodu. W końcu zabrali co mieli (prawie 200 euro) i wypuścili. "Deutsche Welle" przewiduje, że Ukraina nie ma co liczyć na masowy powrót turystów po Euro. Po pierwsze - daleko. Po drugie - warunki, jakie napotkali mogą ich do tego nie zachęcić. Słynna zrobiła się już sprawa kempingu dla szwedzkich kibiców w Kijowie, na którym zabrakło nie tylko podstawowych udogodnień typu toalety czy prysznice (nie wspominając o obiecanym przez organizatorów Wi-Fi), ale nawet miejsca: pomiędzy namiotami ledwie dało się przejść. Media odnotowały również, że urzędnik odpowiedzialny za organizację kempingu w ogóle nie widział problemów i uznał, że skarżący się "przesadzają". Kemping wykańczano już w czasie trwania mistrzostw. W innych miastach - co już mało kto odnotowywał - było znacznie lepiej. Ogólnie rzecz biorąc, nutka histerii jest w doniesieniach o ukraińskim Euro odczuwalna. Polskie media ostrzegają na przykład przed korzystaniem z ukraińskich bankomatów, istnieje bowiem ryzyko, że złodzieje zainstalowali na nich urządzenia kopiujące karty. Ryzyko istnieje, ale media nie wspominają, że problem taki występuje również w Polsce. Jak i w prawie wszystkich innych częściach świata. Na podobnej zasadzie "Radio Wolna Europa" ostrzega przed konikami handlującymi podrabianymi biletami. "BBC" natomiast wyemitowała program o "zapomnianych dzieciach Ukrainy" - niepełnosprawnych maluchach, które rodzice zostawili pod opieką państwowych organizacji pomocy społecznej. Film, jak donosi "The Guardian", jest tak depresyjny, że prawie nie da się go obejrzeć do końca. Słowem - kto szuka, ten znajdzie: udało się wykombinować jeden z najbardziej ponurych tematów na reportaż o Ukrainie i trafić z emisją w prime-time, bo po Euro znów pies z kulawą nogą nie będzie się na Wyspach interesował Ukrainą. Prawda jest jednak taka, że rzeczywiście jest się czego na Ukrainie czepiać. Ukraińskie państwo naprawdę jest niewydolne i w złym stanie. Infrastruktura leży, nawet, jeśli przed Euro polepszono część dróg i przypudrowano centra miast. Europejska Federacja Dziennikarzy słusznie przypominała wybierającym się na Ukrainę reporterom, że z wolnością słowa na Ukrainie trzeba uważać, niby bowiem jest, a jakoby jej nie było. To już niby nie wczesne lata dwutysięczne, kiedy to zamordowano niewygodnego dla władzy Georgija Gonzadze, ale dziennikarzom znów zaczynają dziać się rzeczy przykre. Redakcje są gnębione finansowymi karami albo napotykają na piętrzące się problemy urzędowe. Równie słusznie zachodnie media regularnie upominają się o prawa więzionej Tymoszenko i wspominają o bojkocie ukraińskich rozgrywek przez wielu europejskich polityków. Ukraińska milicja naprawdę jest skorumpowana i naprawdę nadużywa władzy, choć podczas Euro wygląda na to, że - poza incydentami - wyjątkowo dała sobie na wstrzymanie i łupi wyłącznie własnych obywateli. Podpytywani przez ukraińskich dziennikarzy obcokrajowcy twierdzą, że nie mają zbyt wielu powodów, by się na milicjantów skarżyć. No, może tylko dziwi ich, że jest ich tak dużo. Wyprowadzono, według nich, na ulice takie ilości funkcjonariuszy, że miasta wyglądają jak "strefy wojny", co tworzy atmosferę zagrożenia. Ukraiński portal life.pravda.ua przeprowadził wśród zagranicznych kibiców sondę. Poza wielką ilością mundurowych na ulicach przeszkadzają im drobiazgi: "małe porcje" w restauracjach i jakość obsługi. Nie odpowiada im brak porządnej informacji turystycznej. Narzekają też, że trudno się z Ukraińcami porozumieć - angielskim włada tu mało kto. No i taksówkarze. Jak uważa większość z przepytywanych - zdzierają. I to strasznie. Kibicom przeszkadzają drobiazgi, i nic w tym dziwnego, bo z tak zwanym "prawdziwym życiem" na Ukrainie nie mają i nie będą mieć nic wspólnego. Dlatego pomiędzy kibicami a wypytującymi ich dziennikarzami trwa atmosfera chwalenia i klepania po plecach. Zupełnie jak w Polsce. Bo Ukraina - zupełnie jak Polska - jest horrendalnie wyczulona na to, jak się o niej mówi na Zachodzie. I podobnie jak Polska łasi się do każdego, kto ją tylko podrapie za uchem. Szeroko cytowana jest tu wypowiedź Platiniego, że "Polska i Ukraina tak dobrze zorganizowały mistrzostwa, że już wygrały Euro 2012". Portal "pik.tv" obszernie cytuje doniesienia "Polskiego Radia dla Zagranicy", że "zachodni fani są pozytywnie zaskoczeni Ukrainą". "Nie widzieli tu żadnej dyktatury" - cytuje triumfalnie "pik.tv". - "Nie widzieli też hord bezpańskich psów [bo bardzo wiele z nich przed Euro zabito - przyp. aut.] ani bezdomnych, brudnych ulic czy zmilitaryzowanej milicji [sic!]. Odwrotnie, goście mistrzostw byli pozytywnie zaskoczeni gościnnością mieszkańców i demokratycznym podejściem milicjantów, którzy pozwalali fanom pić piwo na ulicach i czuć się bezpiecznie". Tak więc - skąd my to znamy: Kijów się zachodnim kibicom podoba, Lwów też, być może również z tego powodu, że mało kto wychylił nos poza centrum. Przyjezdni twierdzą, że ludzie na Ukrainie są mili i gościnni, dziewczyny piękne, a piwo dobre. No co, znamy? Pewnie, to standardowy zestaw uprzejmości, którym sami zostaliśmy poczęstowani - bo co mają goście odpowiadać, jak gospodarze pytają? - i którym się podniecamy. Ale nie podniecajmy się za bardzo. To miłe i cieszmy się z tego, ale nie traktujmy zbyt serio. Bo to tylko uprzejmości. Przy okazji wychodzi bowiem na jaw, jak łatwo nam nasłodzić - po pochwałach Irlandczyków i innych kibiców wychwalających nasz kraj, jesteśmy skłonni uwierzyć, że żyjemy w najpiękniejszym państwie na świecie. I dokładnie to samo łykają Ukraińcy. Ziemowit Szczerek