Szczęście, szczególnie w Paryżu i szczególnie w wakacje, jest jak francuska szkoła: laickie i obowiązkowe. Ma twarz konsumpcjonizmu, dyktatu przyjemności, ekspresji własnej osoby. Kto do tej szkoły nie uczęszcza, najczęściej jest społecznym frustratem. Ale, o czym tu mowa? O szczęściu? Przecież ono nie istnieje. Jak nie istnieje wieczna młodość, miłość, zdrowie. Jedynie szczęśliwe chwile się zdarzają, rzadziej dni i lata. To sprawa mentalna. Jedni czują się lepiej w samotności, inni w społecznej wrzawie. Jedni są twórczy, inni kontemplacyjni. Można mieć wszystko - zdrowie, pieniądze, sukces i nie być szczęśliwym. Ideę szczęścia wymyślili starożytni Grecy. Pochylamy się nad nią do dziś. Również nauka podjęła ten temat, jakby z nowego punktu widzenia. Sięgam po paryski miesięcznik Sciences Humaines, w którym znajduję czynniki predestynujące do bycia bardziej szczęśliwym lub nieszczęśliwym od innych. Współcześni badacze zastanawiają się, jak w ogóle można mierzyć szczęście. Przeprowadzają sondaże, opracowują ankiety, kryteria, wskaźniki, pozwalające lepiej określać i porównywać stopień naszego zadowolenia, satysfakcji, dobrego samopoczucia. Zaskakujący jest już pierwszy czynnik - ewolucyjny. Według niego natura zaprogramowała nas bardziej do bycia nieszczęśliwymi, aniżeli szczęśliwymi, bo to zwiększało szanse naszego przeżycia. Nasi przodkowie żyli w środowisku nieprzyjaznym i musieli stawiać czoło wielu zagrożeniom. Lęk faworyzował przeżycie, wyczulał na niebezpieczeństwo. Niepokój popychał do nieprzerwanego gromadzenia wszelkich tak zwanych dóbr, bynajmniej nie dla przyjemności, ale żeby poprawiać zawsze niepewne warunki bezpieczeństwa. Ów niepokój czynił nas podejrzliwymi i wiecznie nienasyconymi, strach faworyzował ucieczkę lub walkę, gniew czy napad złości zastraszał lub onieśmielał przeciwnika i rywala, a smutek przyciągał współczucie i solidarność grupy. W ten sposób natura przede wszystkim troszczyła się o nasze przeżycie, a nie o nieistotne czy wręcz szkodzące temu procesowi komponenty szczęścia. Czynnik genetyczny. Czy istnieje gen szczęścia jako czynnik determinujący nasze dobre samopoczucie? Czasami wydaje się, że niektóre osoby wręcz rodzą się z kapitalnym humorem, a inne z wisielczo ponurym. Pewne osoby są zalęknione i depresyjne, inne z natury optymistyczne, biorą życie radośniej, łatwiej pokonują przykre doświadczenia, stres nie trzyma ich dotkliwie w swych szponach. Czy ludzie ci mają wrodzone predyspozycje do szczęścia? Codzienne obserwacje to sugerują, a wydaje się, że i niektóre dane naukowe to potwierdzają. Poziom serotoniny jest nierówno rozdzielony w populacji. Serotonina - neuroprzekaźnik naturalnie produkowany przez organizm działa jak wywoływacz euforii. Więcej go produkujemy, bardziej jesteśmy zadowoleni, aktywni, otwarci na świat. Jej deficyt łączy się z tendencjami depresyjnymi. Produkcja serotoniny zależy od doświadczeń życiowych, ale również od czynników genetycznych. Czynnik ekonomiczny. Ekonomiści próbują weryfikować istnienie obiektywnych relacji między bogactwem a poziomem szczęścia. Rezultaty są dość umiarkowane. Oczywiście, ludzie najbiedniejsi cierpią bardziej niż ci, którzy wyszli z biedy, ale jak osiągną pewien poziom zamożności, to ich samozadowolenie nie rośnie już w tym samym tempie co zarobki. W Wielkiej Brytanii dochody rodzin zwiększyły się 2,5-krotnie w ciągu ostatnich 30 lat, a wskaźnik zadowolenia się nie zwiększył. W Stanach Zjednoczonych nie dostrzega się żadnej różnicy w poziomie szczęścia ludzi zarabiających 40 tys. dolarów rocznie czy 16 tysięcy. Ważny jest czynnik narodowościowo- -państwowy. Ruut Veenhoven z Uniwersytetu Erazma z Rotterdamu opracował na podstawie Światowej Bazy Danych o Szczęściu ranking najszczęśliwszych nacji. Najszczęśliwsi są Duńczycy, nota 8,2 na 10, najbardziej nieszczęśliwi - mieszkańcy Tanzanii 3,2; mieszkańcy USA - 17 pozycja, Francuzi - 39, Polacy - 55, Rosjanie - 84. Żeby być względnie szczęśliwym, bardziej niż bogactwo istotne są czynniki dobrze integrujące nas z bliskim otoczeniem: udana rodzina, bliski krąg przyjaciół, dobra samoocena, satysfakcjonująca praca, dająca uznanie społeczne, nobilitujący status. Nic odkrywczego, wszak od dawna wiadomo, że jesteśmy społeczną zwierzyną, która źle znosi samotność. Jest jeszcze szczęście na receptę - leki. Substancje chemiczne, które działają na mózg i modyfikują psychikę. Działają euforycznie, niwelują niepokój, poprawiają nastrój, dodają aktywności. Przeganiają nasze demony, ale i płoszą anioły. Bo bez demonów nie ma aniołów. Bez cierpienia - radości. Radość i cierpienie określają naszą egzystencję. Bez tej pary przekomarzających się bliźniaków życie jest puste i monotonne, przeplatane co najwyżej halucynogennymi przyjemnościami. Jak więc być szczęśliwym? - wraca tytułowe pytanie. Oczywiste jest, że prostej odpowiedzi nie ma. Każdemu roi się po głowie jakaś własna recepta. Na swój użytek mam taką: być choć trochę większym od siebie i się nie skarżyć, bo "od skargi nieszczęsnego człeka każde bóstwo ucieka". A szkoda, bo to przyjemnie poobcować sobie z bóstwem. I to nie tylko na wakacjach. Leszek Turkiewicz, Paryż