Co - według powszechnego polskiego stereotypu - znajdziemy więc za wschodnią granicą? Przede wszystkim - Ruskich. Ruskich, do których zaliczają się zarówno Rosjanie, jak i Ukraińcy oraz Białorusini, ponieważ przeciętny Polak z ledwością te trzy nacje od siebie odróżnia. Często do "ruskiego" woreczka dorzucamy jeszcze - hojną polską ręką - Litwinów, Łotyszy i Estończyków, jednak ostatnio zdarza się to już - na szczęście - rzadziej. Państwa bałtyckie są razem z nami i UE i Schengen, a w takiej Estonii - którą to informację statystyczny Kowalski już z tłumionym podziwem przyswoił - wszystko można załatwić przez internet, a za parking zapłacić SMS - em. Co więc dzieje się w tym stereotypowym "kraju Ruskich"? Ano nic szczególnego. Po dokumentnie zrujnowanych, ściętych wieczną zmarzliną ulicach, ślizgają się Iwany, Masze, Wasie i Tamary. Wszyscy ci obywatele są kompletnie pijani i w takim też stanie prowadzą swoje rozklekotane łady, zaporożce i moskwicze. Prowadzą je po drogach pełnych tak głębokich dziur, że słychać przez nie jęki piekielnych potępionych. "Ruscy" piją wódkę za pomocą wszystkiego, co jest większe od szklanki, czyli wiadrami, wannami i beczkami. Bieda u "Ruskich" wprost trzaska, a po jakiejkolwiek cywilizacji śladu nie ma, i Polacy prześcigają się w opowiadaniu sobie, co też tam w tej Rosji takiego niesamowitego widział wujek, ciocia, brat czy kolega. Daleko piszący te słowa nie musiał szukać: bawiący ostatnio w jego łazience hydraulik podczas dokręcania rur twierdził, że na własne oczy widział, jak "Ruscy" piją herbatę: wsadzają między zęby torebeczkę i sączą wrzątek. Pewien taksówkarz twierdził z kolei, że na własne oczy widział, jak pod McDonalda w Kijowie podjechał pijany facet w zaporożcu zaprzężonym w konia. Pamiętajmy przy tym, że mówimy o rozszerzonej wersji "Ruskich", do której Kijów - w percepcji większości naszych rodaków - jak najbardziej się zalicza. W słynnym, nieco zapomnianym już cyklu dowcipów z serii "Polak, Rusek i Niemiec", to "Ruski" był zawsze najbardziej nierozgarnięty i nieobyty z całej trójki. Raz zepsuł metalową kuleczkę od łożyska, kiedy indziej piłował tajgę za pomocą wyłączonej piły mechanicznej. "Ruscy" są non-stop terroryzowani i żyją w ciągłym strachu. Terroryzuje i terroryzowało ich kto tylko się da: KGB, GRU, milicja i OMON. Wcześniej NKWD, CzeKa, carska ochrana, a jeszcze wcześniej caryca Katarzyna, Iwan Groźny, Tatarzy i kto tylko się da. Jeśli chwilowo nikt Rosjan nie terroryzuje, terroryzują się oni sami za pomocą wszechobecnej mafii, gangsterów i różnej maści kryminalistów, którzy - właściwie, według polskiego stereotypu - stanowią znakomitą większość "Ruskich". A kiedy nawet i bandziorów zabraknie, "Ruskich" terroryzują ogromne, wszechobecne karaluchy, które porywają ludzi i wynoszą nie wiadomo, gdzie. Pewnie na Syberię. Istnieje w naszym kraju też coś takiego, jak "inteligencki" stereotyp Rosji i Rosjan. Rosja jawi się w nim jako miejsce na poły magiczne, gdzie powietrze jest rozświetlone, każdy "jurodiwy" - czyli "święty wariat" - ma do powiedzenia jakąś ponadczasową mądrość. Rosjanie natomiast są ludźmi straszliwie uduchowionymi, którzy - owszem - piją, ale z powodu bólu duszy, której niby nie ma, a straszliwie boli. Dusza boli, dlatego Rosjanin czasem jest porywczy - musi ten ból jakoś uzewnętrznić. Jest z tym trochę tak, jak w tej słynnej opowieści o dwóch Rosjanach w Paryżu, którzy tłukli pośród wykwintnej imprezy kryształowe naczynia. Francuzi patrzyli, skonfundowani, ale nie reagowali. W końcu jeden z Rosjan wziął drugiego pod ramię. - Chodź, Nikita - powiedział - oni i tak niczego nie zrozumieją.