Choć na powierzchni jest już dość bezpiecznie, ludzie na noc znów wracają do piwnic. - Mieszkańcy rejonów Debalcewe i Ługańska nadal czują strach - opowiada w rozmowie z Interią Radosław Rzehak, przedstawiciel UNICEF, który przebywa na Ukrainie z pomocą humanitarną dla rejonów dotkniętym konfliktem. W piwnicach, które podczas ostrzałów służyły za schronienie, ludzie wciąż czują się najbezpieczniej. Na kilka miesięcy te piwnice stały się ich domami. W nich rodziły się dzieci, które potem tam, pod ziemią uczyły się chodzić, mówić. Dzieci, którym przyszło żyć w takich warunkach, mają szarą cerę, są wychudzone, bo brak żywności to wciąż problem. Często chorują, ale zazwyczaj nikt nie podaje im lekarstw, bo ich także brakuje. Mają szczęście, gdy dostaną kubek gorącej herbaty. - Z pozoru, nie są smutne. Kiedy wchodzę do piwnic, w których się ukrywają, reagują bardzo entuzjastycznie - mówi nasz rozmówca. Te dzieci niewiele widziały, ale słyszały bomby i choć nie do końca rozumieją całą sytuację, wyczuwają niepokój swoich rodziców. - Ich radość, gdy dostają przygotowaną przez nas pomoc, jest powierzchowna, bo gdy spoglądam im głęboko w oczy - widzę strach - opowiada. To właśnie strach i wola przetrwania sprawiły, że ukraińskie dzieci wraz z rodzicami tak długo mieszkały w piwnicach. W wilgotnych i zimnych, bez dostępu do prądu i bieżącej wody. Namiastka bezpieczeństwa w rozbitym konfliktem rejonie, czasami stawała się grobem. - Proszę pamiętać, że te schronienia to przede wszystkim zwykłe podziemne pomieszczenia, które chroniły jedynie przed odłamkami bomb. Zdarzało się, że źle wymierzony pocisk trafiał w dom, a wtedy ludzie schronieni w jego podziemiach zostawali pogrzebani żywcem - tłumaczy nasz rozmówca. "Wszędzie pełno min i niewybuchów" Koszmaru nie sposób wymazać z pamięci, można jednak próbować odbudować domy. Stworzyć choć fragment normalności. - W rejonie tzw. kotła debalcewskiego odwiedzam wioski, które praktycznie nie istnieją - każdy dom, szkoła czy przedszkole zostały doszczętnie zniszczone - opowiada Radosław Rzehak. Wszędzie leży pełno min i niewybuchów. By dotrzeć z pomocą, najpierw trzeba przejechać przez ten artyleryjski tor przeszkód. - Niedawno rozmawiałem z członkami rodziny, którzy zajmują się odbudową swojego domu. Obecnie nie ma w nim jednej ściany i sufitu. Starają się naprawić zniszczenia, choć nie mają potrzebnych materiałów budowlanych, prądu i wody. To ich nie zniechęca, ci ludzie chcą szybko wyjść na swoje - mówi. - Dlaczego zostali mimo tak niebezpiecznej sytuacji - pytam. - Nie mieli dokąd jechać, albo po prostu zostali, by chronić to, co mają - odpowiada. Dom to często jedyny dorobek ich życia. Mówi się, że wojna budzi w człowieku najgorsze instynkty, ale jak przyznaje Radosław Rzehak, na Ukrainie ludzie pamiętają o swoich sąsiadach, krewnych, kiedy przychodzą po pomoc przekazywaną przez organizacje humanitarne. Starają się pomagać sobie nawzajem przy odbudowie zniszczeń. Brakuje żywności i wody pitnej Ogólna sytuacja jest dramatyczna, od 1 grudnia Ukraina wstrzymała wszelkie świadczenia socjalne na tereny zajęte przez rebeliantów. Najistotniejszą pomocą dostarczaną przez konwoje humanitarne jest żywność, woda i odzież. UNICEF przekazuje je zarówno osobom indywidualnym, jak i ośrodkom, w których przebywają dzieci. Domy dziecka czy inne placówki opiekuńcze w rejonie Debalcewe i Ługańska są w trudnym położeniu. Mieszkające w nich dzieci od kilku miesięcy nie widziały świeżych warzyw, owoców. Jedzą tuszonkę. - To najgorszej jakości mięso konserwowane, a właściwie zmielone odpady - mówi nasz rozmówca. Większość z nich nie wie, co dzieje się z ich rodzicami. Wiele dzieci trafiło do domów dziecka, bo ich ojcowie poszli na wojnę, a matki nie mogły utrzymać często wielodzietnych rodzin. Nauczyciele i opiekunowie, którzy zostali, od miesięcy nie dostają wynagrodzeń. - Zdarzały się przypadki, że któryś z nich mdlał z głodu - opowiada. Wielu z nich chodzi oddawać krew dla separatystów. Robią to nie tyle z przekonania, o ile dla jedzenia, które można otrzymać w zamian za oddaną krew. - To ich dodatkowo osłabia, ale jedzą - mówi Rzehak. Od września rosyjski system nauczania Od początku konfliktu zamknięto niemal 150 szkół. 187 placówek oświatowych zostało uszkodzonych lub zniszczonych. Jednak zdewastowane budynki nie są największym problemem. - W rejonach, gdzie bezpośrednio toczyły się walki, zniszczenia są ogromne, jednak już 2-3 km dalej wszystko zachowało w prawie nienaruszonym stanie. Są co prawda problemy z prądem czy wodą, ale budynki stoją - relacjonuje nasz rozmówca. Podstawowym problemem nie jest więc brak szkół ale brak nauczycieli. Kiedy rozpoczął się konflikt, wielu z nich wyjechało. - W Debalcewe jest w sumie osiem szkół, z tego dwie zostały zniszczone. Zajęcia trwają od niedawna, ale tylko w dwóch placówkach. Nauczycieli jest zaledwie kilku. Rano uczą w jednej szkole, po południu udają się do drugiej. Uczniom trudno odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości. - Rozmawiałem z młodymi ludźmi, w wieku 15-16 lat. Oni naprawdę boją się o swoją przyszłość - mówi Rzehak. Wszyscy już od września przechodzą na rosyjski system nauczania. To dodatkowo skomplikuje sytuację uczniów, którzy przez wiele lat kształcili się w systemie ukraińskim. Teraz otrzymają wydane przez samozwańcze republiki Doniecka i Ługańska dyplomy i tak naprawdę nie wiadomo, gdzie mogliby kontynuować nauczanie. - Z pewnością nie na Ukrainie, a w Rosji? Nikt nie wie. Jak na razie, kraj ten oficjalnie nie uznaje wydawanych tutaj świadectw - tłumaczy. Pijaństwo, gwałty i broń używana pod "byle pretekstem" Atmosferę strachu i depresji potęgują szerzące się patologie. Problemem jest alkoholizm. - Widziałem mnóstwo pijanych dorosłych. Nie oszukujmy się - nadużywanie alkoholu często przedkłada się na przemoc w rodzinie, czy gwałty. W Ługańsku na ulicach można spotkać pijanych żołnierzy, którzy pod byle pretekstem używają broni, do czego jeszcze dochodzi w takich warunkach, możemy się tylko domyślać. O gwałtach nikt nie mówi oficjalnie, bo to temat tabu - przyznaje nasz rozmówca. Indywidualnych dramatów jest wiele. - Poznałem mężczyznę, jego synek chodzi do szkoły sportowej, a on sam nie może zakupić mu zeszytów czy ołówków, nie wspominając nawet o odpowiedniej odzieży. Spotkałem też kobietę, która ma dziecko chore na astmę. Trudno jej zdobywać potrzebne dla niego leki. Każdego dnia drży w obawie o jego życie - opowiada. Tak wygląda Ukraina XXI wieku. - Ukraina - kraj, który graniczy z Polską. Kraj, z którym wspólnie organizowaliśmy Euro 2012. To także tam, w regionach, gdzie, dziś chodzę po schronach bez światła i wody, obywały się rozgrywki. Krajobraz przypomina mi ten, który widziałem w Afganistanie czy Kosowie, to wstrząsające - opowiada Radosław Rzehak. - Do niedawna byłem przekonany, że Europa to miejsce, do którego nigdy nie będę wysłany z pomocą humanitarną - podsumowuje. Rzeczywistość przeszła najśmielsze wyobrażenia. **** - Nie trzeba dużej wyobraźni, aby uświadomić sobie potrzeby nie tylko dzieci, ale i całych rodzin, które znalazły się w tak dramatycznej sytuacji - mówi dyrektor UNICEF Polska Marek Krupiński.Do tej pory pomoc otrzymało 13 tys. osób, w tym 5 tys. dzieci. By wysłać kolejne konwoje, organizacja potrzebuje środków finansowych. Dlatego apeluje, do wszystkich, którym los dzieci i ich rodzin z rejonów dotkniętych konfliktem nie jest obojętny, o wsparcie finansowe. Wpłat można dokonywać na stronie - UNICEF.