Deklaracja Beaty Szydło z expose oznacza kolejną reformę w systemie edukacji, którą zamierza wprowadzić nowy rząd. Oprócz niej, premier zadeklarowała także wycofanie obowiązku szkolnego dla 6-latków, likwidację gimnazjów i powrót do 8-letnich szkół podstawowych oraz 4-letniego liceum, realizowanie "klasycznego" kanonu lektur, odbudowanie szkolnictwa zawodowego, a także odbiurokratyzowanie szkolnictwa wyższego. Ostatnia reforma programu nauczania historii w szkołach ponadgimnazjalnych miała miejsce 3 lata temu. W sprawie zapowiadanych w expose zmian, wysłaliśmy zapytanie do Ministerstwa Edukacji Narodowej. Biuro prasowe poinformowało, że samo oczekuje na informacje. Nie wiadomo zatem, kiedy nauczyciele i uczniowie poznają konkretną wizję MEN, co do przyszłej reformy z zakresu nauczania historii. Nikt nie wie również, jak poważne będą to modyfikacje. Historyczne zmiany Do 2012 roku uczniowie uczyli się historii w dwóch pełnych cyklach kształcenia. Obejmował on okres od starożytności do czasów współczesnych. Realizowany był pierwszy raz w gimnazjum, a drugi w szkołach ponadgimnazjalnych. Zauważono jednak, że w obu tych cyklach brakuje czasu ostatni według chronologii moduł historii. Na przeszkodzie stał zarówno egzamin gimnazjalny, jak i maturalny. Nauczyciele nie byli w stanie wprowadzić treści z zakresu historii najnowszej. Dział ten był zawsze zaniedbany. Z tego względu od września 2012 roku w szkołach ponadgimnazjalnych zaczęła obowiązywać nowa podstawa programowa. - Zmiana wprowadzona w 2012 roku polegała na tym, że kurs podstawowy historii wydłużono o pierwszą klasę szkoły ponadgimnazjalnej. Gimnazjum przez 3 lata nie było w stanie przy 2 godzinach tygodniowo z historii zapewnić uczniom osiągnięcia wiedzy z pełnego obszaru historii, od starożytności po historię współczesną. W związku z tym, materiał rozciągnięto na klasę pierwszą szkoły ponadgimnazjalnej. Tam uczniowie pierwszych klas poznają historię od końca pierwszej wojny światowej po przełom XX i XXI wieku - mówi dla Interii Stanisław Lenard, nauczyciel historii i wiedzy o społeczeństwie w liceum ogólnokształcącym w Warszawie, autor artykułów dydaktycznych oraz zestawów źródeł z historii. Po pierwszej klasie liceum uczniowie dzielą się na dwie grupy: pierwsza to taka, która zdaje maturę z historii, a druga, która nie wybiera historii na maturze. Pierwsi realizują historię na poziomie rozszerzonym, drudzy mają również zajęcia z historii, ale nie w układzie chronologicznym. Nazwa przedmiotu to: "Historia i społeczeństwo. Dziedzictwo epok". Nauczyciel wybiera w drugiej grupie uczniów cztery bloki, które następnie realizuje przez dwa lata nauki. Ma do wyboru dziewięć wątków tematycznych, przekrojowo obejmujących epoki od starożytności do XX wieku oraz jeden wątek autorski. Z nich ma za zadanie zbudować własny program. Jedynym, obowiązkowym wątkiem w ramach uzupełniającego przedmiotu Historia i społeczeństwo jest wątek "Ojczysty Panteon i ojczyste spory". Nauczyciele szkół ponadgimnazjalnych krytykują poprzednie zmiany - Irracjonalny jest jednak fakt, że gdy uczeń kończy gimnazjum, nie ma opanowanego pełnego cyklu nauczania. Nie dotyczy to tylko historii, ale także fizyki, biologii, geografii. Coś tu chyba jednak nie gra. Wyselekcjonowanie treści i zorganizowanie nauki w szkole ponadgimnazjalnej to ogromne wyzwanie, ale nie należy ono do obowiązków nauczyciela. To władze powinny nad tym pracować i poukładać to - komentuje Stanisław Lenard. Nauczyciel przyznaje, że od początku był przeciwnikiem reformy. Po trzech latać widać, że zmiany wprowadzone we wrześniu 2012 roku w szkołach ponadgimnazjalnych nie do końca się sprawdziły. - Pierwsza klasa liceum to czas bardzo poważnych zmian intelektualnych i osobowościowych młodego człowieka. Odchodzi z gimnazjum, trafia do zupełnie nowej szkoły, musi wdrożyć się w nowy rytm nauczania. Spora liczba nauczycieli potwierdza opinię, że gdy uczeń przychodzi do szkoły ponadgimnazjalnej, w zasadzie prezentuje znikomą wiedzę z historii. Niewiele pamięta i niewiele umie - komentuje Stanisław Lenard. Jakub Lorenc, nauczyciel historii i pracownik Instytutu Badań Edukacyjnych, uważa z kolei, że to, czy uczniowie odnajdują się w obecnym systemie nauczania, czy nie, zależy wyłącznie od nauczyciela. - Program nie gra tutaj roli. Porównując moich gimnazjalistów uczących się według starej i nowej podstawy, stwierdzam, że to ci uczeni według nowej są bardziej zadowoleni - przyznaje nauczyciel. Nauczycielka historii z jednego z radomskich techników, podobnie jak Stanisław Lenard, również krytycznie ocenia zmiany: - Zmiany programowe z 2012 roku w szkole ponadgimnazjalnej zepchnęły historię na margines. W zakresie podstawowym uczniowie mają łącznie tylko 60 lekcji przez dwa lata. Jest to materiał realizowany tylko od I wojny światowej do chwili obecnej - komentuje. - W tym roku szkolnym zgłosiły się do mnie cztery uczennice w sprawie matury. Kto ma ponieść odpowiedzialność za ich egzamin? Ja, mając z nimi tylko zajęcia z historii współczesnej przez jeden rok, czy nauczyciele gimnazjum? W zakresie tematów sprzed 1918 roku muszą bazować tylko na wiedzy gimnazjalnej, którą już dawno zapomniały - dodaje nauczycielka. - Dobrze, jeśli klasa ma zakres rozszerzony z historii, bo on daje pełne spektrum wiedzy historycznej do matury. Jednakże ustawodawca nie przewidział, że niektórzy mają tylko zakres podstawowy, a dopuścił możliwość zdawania tego przedmiotu na maturze, co powinno być niedopuszczalne. Wiedza historyczna uczniów w obecnym kształcie jest żadna - komentuje nauczycielka historii. Pozytywne elementy zmian w gimnazjach Jakub Lorenc podkreśla z kolei, że ocena rezultatów zmiany, która miała miejsce w gimnazjach w 2009 roku, jest zależna od celów stawianych przed zmianą. Mówi, że z tej perspektywy należy ocenić pozytywnie trzy elementy: - Po pierwsze, przesunięcie materiału dotyczącego XX wieku do pierwszej klasy liceum, które poskutkowało większą ilością czasu poświęcanego na poznawanie tego okresu. Po drugie, wprowadzenie obowiązkowego egzaminu gimnazjalnego z historii z jednej strony podniosło rangę przedmiotu, z drugiej zaś pokazało, że lekcje historii nie powinny ograniczać się do opowiadania o przeszłości przez nauczyciela, ale muszą też stwarzać uczniom okazję do samodzielnego mierzenia się ze źródłami historycznymi. Każde zadanie na egzaminie wymaga bowiem od ucznia zanalizowania jakiegoś materiału. Trzecim elementem są opisy wymagań zawartych w podstawie programowej, które ułatwiają pracę - wymienia Lorenc. Jego zdaniem, główną zaletą nauczania w gimnazjum jest możliwość pracy ze źródłami i kształcenie umiejętności historycznych. - Podstawa programowa daje stosunkowo dużo wolności, co umożliwia dostosowanie materiału do potrzeb uczniów. To bardzo ważne w pracy nauczyciela. W liceum nie prowadziłem zajęć według nowej podstawy, ale zawsze chciałem uczyć przedmiotu Historia i społeczeństwo adresowanego do uczniów, którzy nie chcą zdawać matury z historii. Tam tej wolności jest jeszcze więcej i można robić fantastyczne rzeczy - przyznaje nauczyciel. Zmiana oswojona Jakub Lorenc wskazuje również, że pierwsze z przeprowadzonych przez IBE badań nad realizacją podstawy programowej w gimnazjach wykazało, że nauczyciele byli wtedy pełni obaw. - Nie wszyscy jeszcze rozumieli, na czym polega zmiana. Późniejsze badania zdają się natomiast sugerować, że zmiana została oswojona. Duże znaczenie miał tutaj egzamin gimnazjalny w nowej formule. Po początkowym przerażeniu spotyka się on z pozytywnymi opiniami nauczycieli. Z drugiej strony trudno mówić o jednoznacznej ocenie. Ilu nauczycieli, tyle będzie ocen. Tendencja wyłaniająca się z badań jest jednak taka, że zmiana została oswojona i nauczyciele odnaleźli się w niej - komentuje Lorenc. Polskiej szkole potrzebna rewolucja Według zapowiedzi premier Beaty Szydło, podstawę programową czeka kolejna reforma. Nauczyciele nie wiedzą jednak, jak duże zmiany zostaną wprowadzone w nauczaniu historii. - Jeśli zapowiadany "powrót do pełnego nauczania historii" będzie sprowadzony do tego, że w gimnazjum i liceum treści znów będą powielane, to nie jest to dobre rozwiązanie. Poddaliśmy to krytyce. Polskiej szkole trzeba poważniejszej rewolucji - mówi Stanisław Lenard. Zapytany o to, jaka zmiana mogłaby przynieść lepsze efekty w nauczaniu historii, odpowiada: - Rozsądną propozycją byłoby kontynuowanie tego, co w tej chwili obowiązuje w klasach drugich i trzecich szkół ponadgimnazjalnych - rozszerzenie z historii. Warto byłoby jednak wprowadzić to już od pierwszej klasy. Tych, którzy nie myślą o maturze z historii, mógłby obowiązywać program uproszczony i ogólny, ale nie na zasadzie wyrwanych działów historycznych, tylko całościowego materiału. Zamiast drastycznych zmian - wsparcie dla nauczycieli Jakub Lorenc jest z kolei zdania, że nauczyciele powinni mieć większą swobodę w doborze treści. Wskazuje, że obecne nauczanie historii ciągle jest jeszcze skupione na dziejach politycznych i wojskowych, a mało jest tematów społecznych. - Marzyłaby mi się jeszcze większa wolność dla nauczyciela, ale to chyba postulat obecnie niemożliwy do realizacji. Natomiast pełne nauczanie historii (od starożytności do współczesności) obecnie funkcjonuje, więc nie wiem, co pani premier miała na myśli. Na jej miejscu skupiłbym się na tym, jak wspierać nauczycieli, żeby byli coraz lepsi, a nie wprowadzałbym drastycznych zmian strukturalnych lub programowych - komentuje Jakub Lorenc. Wizja MEN Ministerstwo Edukacji Narodowej nie podaje na razie szczegółów dotyczących powrotu do pełnego nauczania historii. Podkreśla jedynie, że zmianie ulegnie podstawa programowa, która obejmie również historię. Spotkanie ekspertów w tej sprawie zostało zapowiedziane na styczeń 2016 roku.