A szło wtedy o prywatyzację elektrociepłowni, na którą chrapkę miał ktoś z zachodu. Reprezentował go człowiek do wynajęcia, Dochnal, zarabiający - jak sam mówił - około miliona dolarów miesięcznie. Przewodnikami Dochnala po salonach władzy byli liderzy lewicy, wyznający niezmienną od jesieni 1917 roku słuszną zasadę: władza dla rad (-ź sobie sam). Szastający gotówką na lewo i prawo Dochnal traktował ich jak sprzedajnych, z czym wyznawcy lewicy godzili się lekko i bez żenady, dzięki czemu Polska w rankingach korupcji na długie lata ulokowała się między Sierra Leone i Republiką Togo. Trwałym symbolem polityczno-biznesowego kurewstwa został rzeczony socjalista Pęczak, którego wpływy i sumienie Dochnal wydzierżawił niedrogo, bo jak pamiętamy, za niemieckie auto z firankami. A z tym złotym zegarkiem było tak... Służący Dochnalowi Pęczak zaaranżował dlań kiedyś spotkanie ze świeżo powołanym ministrem skarbu Kaniewskim. Dochnal zajechał na spotkanie z fasonem, ale poseł-służący nie uprzedził, że minister jest solenizantem, co Dochnala wprawiło w głęboką konfuzję, bo to wieś - przyjść do ministra z pustymi rękoma. Tym bardziej gdy się zarabia milion dolarów miesięcznie... Faux pas naprawiono wkrótce i okolicznościowy gadżet w postaci złotego zegarka za 66 tys. złotych trafił na rękę... No, właśnie, tak do końca nie wiadomo czyją... Kaniewski podobno cacko takie widział tylko raz - na wystawie w Ermitażu. Gdzie się rozpłynął Franck Muller? Ni stąd, ni zowąd paparazzi strzelili fotkę Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, z charakterystycznym... złotym Mullerem na przegubie! Jaka zbieżność, jaki przypadek... Może było tak, że Pęczak, ogłuszony luksusem użyczonego mu auta, nie dosłyszał rozkazu, komu ma Mullera zawieźć? W końcu nazwiska Kaniewski, Kwaśniewski brzmią niemal tak samo... I zawiózł zegarek do Pałacu Prezydenckiego? Ale z drugiej strony, Pęczak to nie jakiś Michnik, żeby mógł wpadać do Pałacu, kiedy chciał. Poza tym Biuro Ochrony Rządu pilnujące Kwaśniewskiego było uczulone na nazwisko Muller. Nieważne, złoty Muller czy Leszek Miller. Był rozkaz nie wpuszczać. Tak smakowała szorstka przyjaźń. Wreszcie, powszechnie było wiadomo, że socjaldemokratyczny prezydent państwa jest wytrawnym kolekcjonerem zegarków i gdyby chciał, to nawet bez pomocy Pęczaka mógłby wyglądać jak radziecki żołnierz z II wojny światowej po zdobyciu sklepu zegarmistrzowskiego w Berlinie. Od przegubów po obojczyki mógłby nosić drogie chronometry... Złoty zegarek, złoty zegarek/ Pierdolnął Pęczak z wystawy, Złoty zegarek, złoty zegarek/ Posiedzi Pęczak do sprawy... Kołacze się po głowie parodia starego szlagieru, ku przestrodze biorących i dających, bo jak można się spodziewać, nieuchronnie kończy się faza ordynarnego gangsterstwa w gospodarce i prawa dżungli w prywatyzacji. Procesy Dochnala, śląskiej "Alexis", baronów paliwowych i żelatynowych, książąt od kiełbas i padliny wieszczą finał jaskiniowych przekrętów, w których wystarczyło użyczyć posłowi mercedesa, sypnąć urzędnikowi plik banknotów albo posłać go na urlop do Południowej Afryki, aby przejąć na własność fabrykę, hutę, bank. Politycy Prawa i Sprawiedliwości twierdzą dziś, że to wszystko to ich zasługa. Że wreszcie dokonuje się sanacja państwa. Niech im będzie, bo tym, kto na uzdrowieniu skorzysta, będzie państwo właśnie. Za największą swą cnotę politycy PiS-u uznają diametralnie różny od poprzedników styl sprawowania i demonstrowania władzy. I to jest prawda niekwestionowana. Premier i prezes w jednym, Jarosław Kaczyński, w życiu nie założyłby na przegub wypasionej doxy czy innego roleksa. Nawet gdyby miał, a jak mówi jego rzecznik - nie ma. Premier jest oszczędnym patriotą, więc nosi niedrogi zegarek. Zresztą dostał go w prezencie w jakimś browarze. henryk.martenka@angora.com.pl