Z jednej strony idący w zaparte funkcjonariusze PiS-u, utrzymujący, że "mistrzem Polski jest Polska", z drugiej, nękający premiera wredni antagoniści. Ale stan powszechnej niewiedzy narodu o szczycie w Brukseli przynosi ujmę przede wszystkim prezydentowi Lechowi Ka., który - urażony takim wotum nieufności - może uznać, że czas skończyć z narodem znajomość, co - zerkając na poparcie społeczne Lecha Ka. i ocenę jego pracy - nie byłoby jakimś szczególnie dramatycznym rozwiązaniem. Ponieważ trwa lato (kalendarzowe, jak na razie) ustalanie tego skomplikowanego zagadnienia - z braku ważniejszych - jeszcze potrwa. Przynajmniej do czasu, aż wróci z wczasów p. Fotyga, nasz Metternich w spódnicy. Ale nie łudźmy się, minister Andzia trzy razy się głęboko zastanowi, zanim niczego nie powie, zaś premier do tej pory zdąży powywieszać większość swoich niesfornych żołnierzy, podszczypujących jego, to jest premiera, fraucymer. Bogiem a prawdą, należy dziwić się szumowi wokół posła Zalewskiego, którego obłąkańczy, pełen nienawiści atak na minister Fotygę, bądź co bądź - partyjną koleżankę, spowodował, że Jarosław Ka. stracił cierpliwość i rzucił krótko, choć niepolitycznie: - Kurwa, dość tego! I rozkazał swym wiernym jak rzeka sierżantom skazać Zalewskiego za zdradę. Nie czarujmy się, premier - i prezes w jednym - mógł tego zaprzańca Zalewskiego na miejscu zastrzelić, a przecież tylko go zawiesił. Poza tym to wewnętrzne sprawy Partii, którymi normalny człowiek na szczęście nie musi się zajmować. Na razie... Prywatnie uważam, że o szczycie w Brukseli mówić powinniśmy wyłącznie jak o niekwestionowanym sukcesie. Bo jeśli przypomnimy sobie wygląd naszej pani minister i jej aktywność na unijnym szczycie, jeśli wspomnimy talent dyplomatyczny naszego prezydenta i cały ten Polnische wirstchaft, jaki tam pokazaliśmy, to jest ogromnym sukcesem, że nasza ferajna wróciła do Polski cała i zdrowa. Że się nie zgubiła w obcym mieście pełnym obcych ludzi, nikt nie wpadł pod tramwaj, nie struł się żarciem i że wszyscy zdążyli na lotnisko. Nawet rządowy rzęch jakimś cudem doleciał do Warszawy bez lądowania awaryjnego. A już za to należy w podzięce Panu przyklęknąć...