Centralne Biuro Antykorupcyjne, powołane za ogromne pieniądze i daremnie czekające na najdrobniejszy sukces, dało w tym przypadku popis wyjątkowego nieuctwa i chamstwa. To już nie jest kwestia smaku, nie w tym rzecz, że tak nie uchodzi. To niepojęta nikczemność, za którą, niestety - co staje się regułą wśród obecnej elity władzy - nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności. Zresztą, za co? Jest przecież OK. Niezrównoważeni hormonalnie młodzieńcy z CBA, którym partia dała licencję na demaskowanie, brutalnie przesunęli granice wytrzymałości języka, a co za tym idzie, odpowiedzialności za słowo. Skoro banalne (bo doktor G., jeśli beknie, to beknie za zapas wiecznych piór i nadmiar gorzały w szafie) zarzuty zasługują na nazwisko nazistowskiego zbrodniarza, to jakimi kryptonimami nazywać sprawy gwałcicieli, morderców, pedofilów? Ale za to dziś, zachęcony przez durniów z CBA, każdy może nazwać małego pana Kamińskiego i jego ferajnę jak chce... Zasłuży co najwyżej na ojcowską reprymendę, bo taką karę "orzekł" surowy nadzorca służb tajnych minister Wassermann. Jakaż to ulga dla felietonistów, szyderców i innych prześmiewców... Panowie! Już można powiedzieć i napisać wszystko!!! Bez obawy o prawne konsekwencje! Najwyżej dostanie się po głowie od nieznanych sprawców... Ciężki jak niemiecki dowcip pomysł z kryptonimami CBA rozwinęła "Trybuna", podpowiadając następne. Rozpracowanie afery paliwowej może dostać kryptonim "Ziklon B"; śledztwo w sprawie obrazy uczuć religijnych - "Gott mit uns"; akcja przeciwko wykształciuchom - "Sonderaktion". To bardziej udane propozycje. Zresztą, każdy może sam tworzyć katalog kryptonimów i te najgłupsze podsyłać do Centralnego Biura. Nie ma wątpliwości, przydadzą się. Publicyści alarmują, iż ekipa ideologów Prawa i Sprawiedliwości sprawnie i konsekwentnie demontuje (by nie powiedzieć - eksterminuje) kolejne segmenty polskich elit. Ireneusz Krzemiński, socjolog, twierdzi, że: "Kto walkę (PiS-u) z układem traktował metaforycznie, dawno przekonał się o swoim błędzie. Projekt jest bowiem iście szatański: zakłada eliminację ze sceny politycznej dotychczasowej elity". Ponieważ PiS nie ma kadr zdolnych do zastąpienia starego układu układem nowym, zadowala się czystą, rewolucyjną radością z samego aktu oskarżania, gonienia, łapania i wsadzania. Dokumentuje się to wszystko służbową kamerą i potem powtarza we wszystkich telewizjach relacje z aresztowania kolejnego wielkiego przestępcy. W zbiorowej pamięci pozostaje to jako kolejny, niekwestionowany sukces ministra Ziobry i jego wiernych prokuratorów, czyszczących "starą formację" z odrażających przeżytków minionego czasu. Na krótką metę to się nawet może elektoratowi podobać, ale moment tzw. przegięcia może zaskoczyć zadufanych w sobie polityków. Przypadek niejakiego Targalskiego, który z partyjnego nadania mógł zostać szefem elewatora zbożowego, a został wiceprezesem publicznego radia, jest klasycznym przykładem takiego ideologicznego przegięcia. "Jak się puści w obozie koncentracyjnym miły głos, to też ludzie się z nim zżyją", błysnął historycznym konceptem ów Targalski, tłumacząc, dlaczego wywalił z roboty Tadeusza Sznuka. Człowieka, którego zasług dla Polskiego Radia Targalski do końca swego niepoczciwego żywota ocenić nie zdoła. A zatem nieważne, jaką winę przypisze się prawdziwemu czy fikcyjnemu przeciwnikowi. Dziennikarzowi, biznesmenowi, prawnikowi, lekarzowi. Ważne jest, żeby go z kretesem pognębić. Jeśli nie od razu uwięzić, to przynajmniej boleśnie upokorzyć podłym porównaniem, zakuć w łańcuchy haniebnych skojarzeń. Najlepiej odwołujących się do języka czasu pogardy, w którym słowo miało ciężar śmierci. Nie tylko cywilnej. I ten typ pragmatyki państwowej wyznają dziś junacy z CBA. Prymitywna aluzja, bolszewicka arogancja. Metaforyka nadludzi. henryk.martenka@angora.com.pl