Podarowano Polsce wizję, która może autentycznie skupić wszystkich naszych rodaków wokół jednego porywającego celu, który nie jest zadaniem partyjnym ani ideologicznym. Polski zryw, a to lubimy bardziej niż golonkę i kiszoną kapustę, może zasypać coraz głębsze wewnętrzne pęknięcia i podziały i przydać niespodziewanej popularności politykom, o których powiedzieć można wiele, ale na pewno nie to, że są wizjonerami, za którymi pójdą miliony. I nareszcie będzie to zryw, po którym nie zostaną zgliszcza i popioły, ale nowoczesne obiekty, służące kolejnym pokoleniom. To w historii Najjaśniejszej się jeszcze nie zdarzyło. W przypadku EURO 2012 może być jak z naszą gospodarką. Będzie dobrze, o ile politycy nie wtrącą się i nie przeszkodzą. Dlatego istotne będzie, kto w Polsce - personalnie - będzie odpowiedzialny za organizację mistrzostw. Osobistą ochotę wyraził premier, co ma dobre i złe strony. Dobre, bo pańskie oko konia tuczy; złe, bo zgodnie z obyczajem polskim, gdy premier pewnego dnia obudzi się jako osoba prywatna, nie wiadomo, czy jego następca nie naśle na niego jakiegoś Antoniego Macierewicza i wszystko utonie w szambie. Kandydatura premiera byłaby też konstruktywna w tym znaczeniu, że ucywilizowałaby obecną koalicję, odjęłaby jej rewolucyjnego zapału, a zbliżyłaby do stylu europejskich technokratów, mniej zajętych lustracjami i skrobankami, a bardziej przetargami i produkcją asfaltu. Rozwiązanie inne zaproponował Tomasz Wołek, który ilekroć wypowie się o futbolu, zawsze uchodzi za rozsądnego gościa. Otóż Wołek zaproponował, by do Komitetu Organizacyjnego mistrzostw powołać dwóch poprzednich prezydentów i jednego byłego premiera. Bo rzeczywiście, wszystkich ich łączy nie Chopin, Nowosielski czy Miłosz, ale szczera, chłopięca miłość do piłki kopanej. Lechowi Wałęsie, gdy poczuje zew stadionu, od razu z emocji nos czerwienieje, Aleksander Kwaśniewski, jak widzi udaną akcję pod bramką, zapomina o sfaulowanej goleni, zaś Jan Krzysztof Bielecki, urodzony do dryblingu, może w tej drużynie zagrać na dowolnej pozycji. Każda z tych postaci ma uznaną międzynarodową markę, mogłaby być bardzo użyteczna dla całego przedsięwzięcia. Mogłaby z wielkim sukcesem pozyskiwać życzliwość narodów, zarządów banków i konsorcjów inwestorów. Ponieważ impreza dzielona jest z Ukraińcami, wymaga znacznego politycznego doświadczenia, a kwalifikacje owej trójki są nie do przecenienia. Czy podobną rolę może odegrać wszechstronnie dyspozycyjny Gosiu z dyskretnym Lipińskim? Albo jeszcze pomniejsi funkcjonariusze partyjni, dziś przebierający nogami w terenie. Trudno sobie wyobrazić. Zaproszenie tej trójki wybitnych polityków i zarazem kibiców do współpracy byłoby również eleganckim gestem, wyraźnie nobilitującym Jarosława Kaczyńskiego jako premiera i człowieka potrafiącego przejść ponad własnymi uprzedzeniami i widzącego EURO 2012 jako wydarzenie ponadpartyjne, ponadpolityczne, wyprowadzające Polskę zza opłotków, które dziś przysłaniają nam horyzont. Bo sukces EURO 2012 będzie sukcesem całego narodu, a nie tylko Prawa i Sprawiedliwości, choć to na czas ich rządów ta szansa nam przypadła. Za pięć lat czeka nas inauguracja mistrzostw. Nie ma jeszcze stadionów, dróg, lotnisk, przejść granicznych, hoteli, parkingów... Nie ma jeszcze niczego. Ale jest już pomysł, jakże ziobrowy z ducha, by przygotowania do EURO 2012 rozpocząć od utworzenia elektronicznej bazy chuliganów stadionowych. Tu zalecałbym jednak pewną ostrożność, bo może się powtórzyć, że dziś wpisany do bazy boiskowy zadymiarz za pięć lat może okazać się jednym z koalicyjnych ministrów rządu Rzeczypospolitej. henryk.martenka@angora.com.pl