Docent Mirosław G., czołowy polski kardiochirurg, oskarżany jest o: zabójstwo, mobbing, zmuszanie do seksu, rażące naruszenie obowiązków zawodowych, branie łapówek. Kto jednak zna polską służbę zdrowia, ten wie, że przypadek docenta nie jest niczym wyjątkowym. Takie rzeczy, oczywiście poza zabójstwem, od lat zdarzają się zarówno w renomowanych klinikach, jak i prowincjonalnych szpitalach powiatowych. W poniedziałek 12 lutego na oczach pacjentów Kliniki Kardiochirurgii Szpitala MSWiA funkcjonariusze CBA zatrzymują ordynatora, docenta Mirosława G. Prokuratura stawia mu 20 zarzutów. Dwa dni później minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i szef CBA Mariusz Kamiński zwołują wspólną konferencję prasową. - Po przesłuchaniu kilkuset pacjentów, kilkudziesięciu pracowników medycznych Szpitala MSWiA przy Wołoskiej mogę powiedzieć, że ordynator Kliniki Kardiochirurgicznej dr Mirosław G. to cyniczny i bezwzględny łapówkarz - stwierdza Kamiński. - W połowie grudnia CBA dostało informacje o tajemniczych zgonach w tej klinice. Mogło dojść do zbrodni popełnienia zabójstwa. - Badane są przypadki kilkunastu zgonów po zabiegach wykonanych przez dr. G. - wyjaśnia minister Ziobro. - Nikt nigdy nie będzie już pozbawiony życia przez tego pana. - Ale dowody mamy na razie tylko na jedno zabójstwo - dodaje Kamiński. CBA i prokuratura badają historię leczenia Jerzego Gołębia, mieszkańca niewielkiej wsi spod Złotowa. Według organów ścigania, mimo medycznych przeciwwskazań, w grudniu ubiegłego roku docent G. przeprowadził zabieg przeszczepu serca. Po operacji, gdy stan chorego był beznadziejny, docent kazał odłączyć aparaturę podtrzymującą życie. Pacjent zmarł. - To był błąd, a nie morderstwo - stwierdza profesor Zbigniew Religa. - Jeszcze 15 lat temu postąpił bym tak samo i zdecydował się na przeszczep. Dziś przed zabiegiem zleciłbym zmierzenie oporów płucnych. Jeśli byłyby podwyższone, to przeszczepu nie wolno było robić. W tym przypadku nie zrobiono tego badania i po operacji od razu wystąpiło nadciśnienie płucne. - Mirosław G. nie żądał pieniędzy za operację. Po zabiegu powiedział tylko, że gdybyśmy potrzebowali profesjonalnej pielęgniarki, żeby tata miał czysto i dobrą opiekę, to musielibyśmy: krowę z obory wyprowadzić - mówi Wiktor Gołąb, syn zmarłego pacjenta. Podczas zatrzymania funkcjonariusze CBA znaleźli w mieszkaniu lekarza 400 butelek alkoholu, 200 markowych piór, kilkadziesiąt drogich zegarków, dużą ilość biżuterii oraz gotówkę (w różnej walucie) o wartości 90 tysięcy złotych. Krakowska willa, warszawski apartament, gotówka, bibeloty, samochód, tylko te dobra warte są ponad 3 miliony złotych. Mirosław G. ma 45 lat, uznanym specjalistą jest od 15. Oznacza to, że miesięcznie musiał odkładać 16-17 tysięcy złotych. Takiej sumy oficjalnie nie zarabia żaden polski lekarz. Następny dzień przynosi kolejne oskarżenia. Podobno przed kilku laty podczas operacji docent G. dostał wiadomość, że jego kolega urządza przyjęcie. Miał wówczas odejść od stołu i pojechać na imprezę. Operację dokończył asystent. Pacjent zmarł. W sprawie afery w szpitalu CBA uruchomiło specjalną linię telefoniczną. Przez dwa dni zatelefonowało 400 osób. Kilkadziesiąt przyznało się do wręczenia łapówki docentowi. Mijają godziny, nadchodzą kolejne rewelacje. Jedna z gazet podaje, że córka pacjentki lekarza G. była zmuszana przez niego do stosunków płciowych. Gdyby odmówiła, matka nie miałaby szans na operację. Prokuratura bada też wątek handlu organami do przeszczepów. G. miał opinię bezwzględnego człowieka, idącego do celu za wszelką cenę. W stosunku do przełożonych był miły i uległy, wobec podwładnych władczy i despotyczny. Podobno potrafił uderzyć lekarza. Jak wynika z relacji pracowników kliniki, kopanie w tyłek nieposłusznych asystentów podczas zabiegów było normalnym zjawiskiem. Bez jego zgody nie można było nawet pójść do toalety. - Wobec osób, które uważał za słabsze, potrafił być złośliwy. Miał ciężki charakter. Nie wszyscy wytrzymywali tę atmosferę - mówi dr Ryszard Wojdyga, lekarz z Kliniki Kardiochirurgii Szpitala MSWiA. - Nigdy go nie lubiłem - stwierdza prof. Jerzy Sadowski z krakowskiego Szpitala im. Jana Pawła II. W sprawie docenta zabiera głos także wicepremier Gilowska. - Ten szpital jest mi nieźle znany. 3,5 roku temu byłam tam hospitalizowana. Miałam wówczas okazję poznać "bohatera" obecnych wydarzeń. W istocie odmówiono mi pomocy, a także wprowadzono w błąd co do stanu zdrowia - stwierdza pani profesor.