- Różni Niemcy przyjeżdżają. Przyjeżdżają tu i tacy, którzy wprost mówią, że to wszystko powinno do nich wrócić - mówi kelnerka w restauracji w Kłodzku. W sąsiedniej sali siwowłosa wycieczka niemieckich emerytów głośno zamawia obiad i piwo. - Wielu mówi, że nie radzimy sobie z tym, co od nich wzięliśmy. Ale inni opowiadają, że im się podoba, że taka egzotyka. Lubią tu przyjeżdżać. Polska od roku jest w Schengen, i granice z naszymi unijnymi sąsiadami już nie istnieją. Obok siebie, niczym już nie rozdzielone, funkcjonują zupełnie inne rzeczywistości. Można to porównać do systemu połączonych naczyń o różnym poziomie cieczy, w których - po wyjęciu dzielących te naczynia ścianek - poziom cieczy nadal pozostaje w niewiarygodny sposób zróżnicowany. Sąsiadujące ze sobą rzeczywistości - polska, niemiecka, czeska, słowacka czy litewska - nie przelewają się w siebie wzajemnie. Goerlitz - najładniejsze polskie miasto W Zgorzelcu - na pierwszy rzut oka - współżycie polsko - niemieckie radośnie tętni. Zgorzelczanie mogą bowiem swobodnie funkcjonować sobie w Goerlitz - nowoczesnym, zachodnioeuropejskim mieście. Polka pracująca w przygranicznym sklepie z papierosami tryska optymizmem, i opowiada, jak to w Goerlitz - Zgorzelcu pięknie: - Niemcy z Goerlitz przychodzą do Zgorzelca na spacery, na zakupy, bardzo im się tu podoba - opowiada. - Wielu Polaków chodzi do niemieckich pubów, a Niemcy chadzają do polskich restauracji - opowiada, wskazując kierunek ulicy Nowomiejskiej. Ulica Nowomiejska - a raczej jej fragment przytykający do granicznego mostu - jest świeżo wyremontowana. W zderzeniu z resztą Zgorzelca, zapuszczonego, jak wszystkie inne polskie miasta, robi to dość zabawne wrażenie: przypomina nowo zakupiony pilot do telewizora wetknięty demonstracyjnie w foliowy woreczek. - Nie musimy emigrować, żeby być za granicą, kiedy tylko chcemy. To niesamowite. Można powiedzieć, że Goerlitz no najpiękniejsze polskie miasto - śmieje się kelnerka z restauracji położonej przy samym granicznym moście. - To już prawie jedno miasto - mówi. - Chodzimy do Goerlitz często; na spacery, do restauracji, na zakupy, do teatru, do kina. Dużo ludzi przenosi się tam, na drugą stronę mostu, i codziennie wracają do Polski do pracy. Po prostu tam jest przyjemniej. To prawda: sąsiedztwo z zorganizowanym i czystym Zachodem nie ma - prócz paru demonstracyjnie wylizanych ulic - prawie żadnego przełożenia na wygląd Zgorzelca. Nie ma, choć teoretycznie wszyscy gotowi są zgodzić się z tym, że w miejscu uporządkowanym żyje się milej. Właściciele poustawianych tu i ówdzie handlowych bud nadal podkładają pod drzwi pękniętą płytę chodnikową jako próg, nadal nikt nie reaguje, gdy ktoś maluje sobie kawałek fasady dokoła wejścia do sklepu na buraczkowo. - Coś się jednak zmienia - mówi kelnerka, i - podobnie, jak sprzedawczyni ze sklepu z papierosami - wskazuje na wyczyszczone kamienice na Nowomiejskiej. Ta pieczołowicie odnawiana ulica przypomina nieco nowy pilot do telewizora, ochronnie wetknięty w foliową torebeczkę. Polskie dresy na Untermarkt Zaraz za Mostem Staromiejskim rzeczywistość jest już zupełnie inna. Goerlitz to czysty Zachód. Dlatego surrealistyczne wrażenie robią tu polscy osiedlowi dresiarze, którzy - wygoleni na łyso, klnący i spluwający sobie pod nogi flegmą - stoją pod podcieniami na wylizanym do błysku goerlitzkim Untermarkt. W Goerlitz język polski swobodnie miesza się z niemieckim. To sobota, i polscy młodożeńcy tłumnie walą na drugą stronę granicy, żeby zrobić sobie ślubne zdjęcia w znacznie przyjemniejszej, niż rodzima okolicy. Sesje najczęściej odbywają się w przykościelnych ogrodach za Kirchgasse. Wystarczyłoby odwrócić obiektyw trochę w prawo, a ujęłoby się sterczące zza krytych czerwoną dachówką niemieckich dachów polskie postrzępione bloki po drugiej stronie granicy. Ale fotograf unika tego ujęcia. Długowłosy niemiecki policjant w zielonym mundurze mówi, że - cóż - przestępczość wzrosła, i że najczęściej sprawcami są - niestety - Polacy. Policjant rozkłada bezradnie ręce, jakby pytał: co mam zrobić, sam pan pytał, co miałem odpowiedzieć. Długowłosy policjant twierdzi, że czasem, po pracy, sam do Polski chodzi. Po co? Pospacerować, pojeździć na rowerze. Zjeść "szurek", który bardzo lubi. Pytania o słynne niemieckie apteczki samochodowe i gaśnice nie zdążyłem zadać, bo przy radiowozie zjawili się jacyś polscy podpici nastolatkowie i zaczęli wzajemnie oskarżać przed policjantem o kradzież. Wielu Polaków ze Zgorzelca i okolic przeniosło się do Goerlitz. Przy samej nadbrzeżnej Hotherstrasse wiele nazwisk na domofonach jest polskich. Z okien widać polski brzeg. Kuszą też ceny. Cena 200 - metrowego domu w okolicach Goerlitz czy Zittau równa się cenie dwupokojowego mieszkania w Krakowie. Niesamowita Polska Niemcy tłumnie chadzają do Polski. Na spacery, na wycieczki rowerowe, po polskie tańsze papierosy i do knajp i restauracji na Nowomiejskiej. Większość niemieckich rozmówców twierdzi, że bardzo im się w Polsce podoba. A co konkretnie? - Ładna architektura - chwali nieśmiało, po chwili namysłu Peter, mieszkaniec Goerlitz napotkany na ul. Daszyńskiego, w swej dobrej woli pochwalenia naszego kraju zapominając, że architektura jest poniemiecka. - Ludzie są bardziej naturalni - kombinuje jego dziewczyna, Ute. Peter z Ute do knajp po polskiej stronie wieczorami jednak nie chodzą, mimo ładnej architektury i naturalnych ludzi. - Trochę strach - przyznają. - Wiadomo, jaka jest w Niemczech opinia o Polsce. Że dzicz, że w biały dzień mogą obrabować i zamordować. Oni sami - oczywiście - tego stereotypu nie podzielają. Ale też - jak mówią - widzą, co jest. Tam gdzie bieda, tam i agresja. Ale i tak - twierdzą - jest sporo takich Niemców, którzy chodzą. Niektórzy Polacy wybierają się też w piątki i soboty popijać na niemiecką stronę. Ale generalnie wszyscy wieczorami siedzą raczej u siebie. - Niemcy z Goerlitz, owszem, lubią chodzić do Polski - wzrusza ramionami spotkany na Moście Staromiejski alternatywnie ubrany młody Niemiec. - Ale nie oszukuj się - mówi - większość chodzi tam po to, żeby potem opowiadać, co też takiego niesamowitego i przegiętego widzieli w Polsce. Pijacy, którzy biją się na ulicy? Dobrze! Słup postawiony pośrodku drogi? Jeszcze lepiej. W sklepie z pamiątkami w Goerlitz pachnie nostalgią za Schlesien. Sprzedawane są przedwojenne mapy, książki, periodyki niemieckiej mniejszości w Niedersschlesien, który nazywa się teraz Dolny Śląsk. Można kupić książeczki z kawałami, których bohaterami są dwaj polsko-górnośląscy górnicy - Antek und Franzek. Można kupić wódkę "Pieron". Polscy nastolatkowie tymczasem - jak dowiedziała się "Gazeta Wrocławska" - chadzają na niemiecką stronę oddawać krew. Za każdym razem dostać można od 20 do 15 euro. Nikt dzieci nie kontroluje, nie sprawdza, jak często to robią, choć ilość krwi, którą można oddać w ciągu roku bez uszczerbku na zdrowiu jest bardzo ograniczona. Polscy uczniowie sprzedają niemieckim szpitalom krew, którą później przepijają w weekendy, częściowo też w goerlitzkich knajpach. Trókstyk, Trojzemi, Dreiland Nieopodal miejsca, gdzie stykają się granice trzech państw: Czech, Niemiec i Polski, stoi ławeczka. Na ławeczce siedzi sobie czterech czeskich dżentelmenów. Ławeczka stoi po czeskiej stronie, przy świeżo wyłożonej kostką brukową dróżce rowerowej. Dróżka prowadzi do Hradka nad Nysą. - Jak się żyje przy granicy? - Powtarzają pytanie podstarzali dżentelmeni. - Tyle się tylko zmieniło po Schengen, że przestępczość wzrosła - mówi jeden z nich, a pozostali kiwają głowami. - Jaka przestępczość? A taka, że Polacy przychodzą, piją, i butelki tłuką. - Ale Niemcy też tłuką - zastrzegają kulturalnie po chwili milczenia, żeby mnie nie urazić.