Jest środa, krótko po godzinie 10. Krakowskie Dębniki. Wchodzimy do oratorium Kościoła św. Stanisława Kostki. Prowadzi nas żółta strzałka "Protest". Schodzimy w dół. W korytarzu ciemno. Na szczęście nie musimy długo szukać. Tuż po prawej drzwi z napisem "głodówka". Wewnątrz kilku mężczyzn. Bogusław Kostka Dąbrowa, Leszek Jaranowski, Adam Kalita, Ryszard Majdzik. Do 9. dnia protestu był jeszcze Marian Stach. Leżą na prowizorycznych łóżkach, siedzą przy komputerach, rozmawiają przez telefon. W pokoju raczej cicho. Widać, że głodówka odcisnęła już swoje piętno na zdrowiu protestujących. Witamy się z Adamem Kalitą. To z nim umawialiśmy wywiad. Głos ma słaby, mówi wolno, ruchom brakuje żywiołowości. Prosi żeby poczekać jeszcze na kolegę - Grzegorza Surdy. Zatem czekamy. Jest chwila, żeby się rozejrzeć. Do pokoju wpada niewiele dziennego światła. Kilka okien tuż pod sufitem jest przesłoniętych. Pod jedną ścianą rząd łóżek. Na ścianie do tablicy przyczepione zdjęcia. Pewnie rodzin. Obok wielki napis "Solidarność". Pod drugą, szafy i dwa stoliki. Na nich włączone laptopy. Wszędzie butelki z wodą mineralną i książki. Na ścianach plakaty z informacjami o proteście. W kilku miejscach naklejki "Walczymy o polską szkołę". Nad tym wszystkim wisi biało-czerwona flaga. Ktoś czyta, ktoś sprawdza, co o głodówce pisze się w mediach, ktoś uzupełnia "Napłotnik" dokumentujący każdy dzień protestu. Przed wejściem zauważyliśmy, że zatrzymał się na 8. dniu. Wchodzi Grzegorz Surdy. Witamy się, włączamy kamerę i pierwsze pytanie samo ciśnie się na usta. Agnieszka Waś-Turecka, INTERIA.PL: Jak się czujecie? Grzegorz Surdy: - Chyba całkiem dobrze, jak na 10. dzień głodówki. Oczywiście trochę schudłem i czuję lekkie osłabienie, nie mam tego wigoru, co normalnie, ale ogólnie jest dobrze. Siły dodaje niewątpliwie to, co dzieje się wokół nas i wokół sprawy, o którą toczymy spór. Adam Kalita: - U mnie dzisiaj też jest dobrze. Kryzys miałem w drugim dniu, wczoraj i przedwczoraj. Dziś natomiast jest dobrze i mam nadzieję, że to się już niedługo skończy. Choć jeszcze trochę mogę tu posiedzieć. Jak wasze rodziny zareagowały na decyzję o podjęciu głodówki? Grzegorz Surdy: - Żona oczywiście rozumie, myśli podobnie. Jest przecież rodzicem, tak jak ja, więc wie, co się w polskiej szkole dzieje. Jednak z jej punktu widzenia problem ma dwa oblicza: po pierwsze, niepokój o moje zdrowie, po drugie, choć mnie odwiedza, to jednak jest to dotkliwa dezorganizacja naszego życia rodzinnego. Adam Kalita: - Do mnie żona też przychodzi. Przez pierwsze trzy dni w proteście brał udział także mój syn, więc można powiedzieć, że miałem tu na miejscu namiastkę rodziny. Dlaczego akurat wy podjęliście ten protest? Jak tu trafiliście? Grzegorz Surdy: - Przyjaźnimy się od ponad 20 lat. Poznaliśmy się jeszcze w latach opozycji solidarnościowej. Po tym czasie nie wycofaliśmy się z życia społecznego. Jako stowarzyszenie "NZS 1980" prowadzimy projekt "Kino odkrywców historii", wydaliśmy wiele publikacji, organizowaliśmy obchody uroczystości ważnych z punktu widzenia państwa. Protestowaliśmy też przeciwko różnym patologiom, które miały miejsce w Polsce. Jesteśmy aktywni przez cały czas. To nie jest tak, że nagle się obudziliśmy. Jako rodzice, obywatele już od dawna obserwowaliśmy to, co dzieje się ze szkolnictwem. Jesteście pod stałą opieką medyczną? Grzegorz Surdy: -Tak, poprosiliśmy o pomoc doktor Zuzannę Kurtykę, ale dodatkowo włączył się jeden z krakowskich szpitali. Codziennie przychodzi lekarz i pielęgniarka. Robią podstawowe badania - krwi, ciśnienia. Zabranie w 9. dniu protestu jednego z naszych kolegów do szpitala to właśnie rezultat tej opieki i konsultacji z lekarzem. Dlaczego o opiekę poprosiliście akurat Zuzannę Kurtykę? Grzegorz Surdy: - Po prostu jest naszą przyjaciółką. Od wielu, wielu lat. To już 10. dzień głodówki. Jesteście coraz słabsi. Ile jeszcze wytrzymacie? Grzegorz Surdy: - Mam nadzieję, że już długo nie będziemy musieli. W 9. dniu protestu pani minister edukacji Krystyna Szumilas wreszcie nas dostrzegła i raczyła zaprosić do ministerstwa. Muszę przyznać, że trochę nas to zdziwiło. Wydaje nam się, że pani minister powinna mieć świadomość, że jeśli protest trwa 9 dni, to pewne jego skutki muszą być widoczne i zapraszanie, żebyśmy wsiedli w pociąg i przyjechali do niej do Warszawy jest pewnego rodzaju nietaktem. - Ale jeszcze większym nietaktem jest forma, ponieważ pani minister chce nam wyjaśnić rozporządzenie, które my bardzo dobrze znamy. Traktuje nas jak dzieci. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i potrafimy czytać ze zrozumieniem. Nas interesuje rozmowa, która ma uleczyć tę sytuację. - Powtarzam, to nie jest żaden protest polityczny, ale protest obywateli, którzy mają prawo decydować o kształcie edukacji swoich dzieci. Czyli nie zamierzacie jechać do ministerstwa? Grzegorz Surdy: - Zaprosiliśmy panią minister na rozmowę do nas i tu jesteśmy otwarci. To nawet ze względów ekonomicznych jest lepszym wyjściem, ponieważ podejrzewam, że pani minister jest jednak w lepszej kondycji niż my i ma większe apanaże. Pani minister otrzymała waszą odpowiedź? Grzegorz Surdy: - Tak. Wykorzystaliśmy tę samą ścieżkę, którą pani minister posłużyła się kontaktując się z nami, czyli pana kuratora. Adam Kalita: - Wiemy także, że grupa posłów zwróci się do marszałek Sejmu Ewy Kopacz z projektem uchwały. Jeżeli Sejm przyjmie ją w takim kształcie, w jakim my ją znamy, to zakończymy protest. Jak brzmi ta uchwała? Adam Kalita: - Dokument zobowiązuje premiera Tuska do podjęcia działań wstrzymujących rozporządzenie minister edukacji. Oczywiście premier tego zrobić nie musi, ale podczas głosowania okaże się, który z posłów faktycznie nas popiera, ponieważ deklaracje płyną z wielu biur poselskich. Ryzykujecie własnym zdrowiem, może nawet życiem. To dość niezwykłe, biorąc pod uwagę, że robicie to w sprawie, która bezpośrednio was nie dotyczy, nie macie w niej osobistego interesu. Mimo to zdecydowaliście się na takie poświęcenie. Skąd ta determinacja? Grzegorz Surdy: - Ona jest efektem historii naszego życia. Wszyscy w jakiś sposób zaangażowaliśmy się w 1980 roku. Potem, gdy rozpoczął się stan wojenny, wszyscy ryzykowaliśmy. Nawet w sposób bardziej dramatyczny, bo płaciliśmy za to więzieniem i cierpieniem naszych rodzin. - Dziś sytuacja jest na tyle poważna, że uznaliśmy, iż nie ma innej możliwości. Dotychczasowe protesty różnych środowisk intelektualistów, naukowców, nauczycieli, także rodziców nie przynosiły żadnego efektu. Ministerstwo pozostawało głuche na wszystkie argumenty. - Rozporządzenie w sprawie zmian w programach nauczania w szkołach ponadgimnazjalnych ma wejść w życie we wrześniu, dlatego doszliśmy do wniosku, że to ostatnia chwila, by powiedzieć stanowcze "nie" i obudzić opinię publiczną, żeby ludzie wiedzieli, co szykuje się ich dzieciom. - Chcemy też wstrząsnąć ministerstwem, by urzędnicy mieli świadomość, że mają pewną misję publiczną do spełnienia, a nie są udzielnymi władcami. Tutaj możesz poprzeć protestujących