W ciągu ostatnich 2,5 lat Gettleman był w Somalii ponad 10 razy. Te podróże - jak pisze - zmusiły go do przedefiniowania słowa "chaos". "Czułem nienawiść i złość irackiego powstania w Falludży. W Afgańskich jaskiniach spędziłem nie jedną noc. Ale nigdzie nie bałem się tak, jak w dzisiejszej Somalii, gdzie - zanim otrzesz pot z czoła - możesz zostać porwany albo dostać kulkę w tył głowy" - ostrzega publicysta i zapewnia, że pierwszą rzeczą, jaką robi po wyjściu z samolotu na lotnisku w Mogadiszu, jest zatrudnienie 10 uzbrojonych ochroniarzy. Kraj pogrążony w chaosie Problemy w Somalii rozpoczęły się w 1991 roku, kiedy upadł rząd centralny. 18 lat i 14 prób stworzenia nowej władzy potem stan anarchii jest w pełni rozkwitu - na ulicach nielicznych miast wybuchają samochody-pułapki, ludziom ścina się głowy, a gangi nastolatków wyniszczają się nawzajem oraz to, co napotkają po drodze. Od czasu do czasu wybuchają nawet amerykańskie bomby. Ten sam chaos panuje na morzu. Somalijscy piraci zagrażają jednemu z najważniejszych szlaków handlowych, Zatoce Adeńskiej. Tylko w 2008 roku uprowadzono tam 40 jednostek. "Cały kraj stał się wylęgarnią lokalnych watażków, piratów, porywaczy, fanatycznych islamistów, wszelkiej maści bandytów i bezrobotnej młodzieży bez jakichkolwiek perspektyw na przyszłość" - podsumowuje Gettleman. Eksport chaosu To jednak nie wszystko. Jak zauważa bowiem publicysta obecna sytuacja w Somalii może bardzo szybko dać się we znaki jej sąsiadom i wciągnąć Kenię, Etiopię i Erytreę w spiralę przemocy. "Eksport problemów dopiero się zaczyna. Islamscy bojownicy związani z komórkami Al-Kaidy zmieniają powoli Somalię w przypominający Afganistan magnes dla ekstremistów" - uważa ekspert. Sytuacji nie są w stanie opanować władze centralne. Pod koniec lutego prezydent Szejk Szarif Ahmed utworzył kolejny nowy rząd. Na stanowisku głowy państwa zastąpił Abdullahiegio Jusufa Ahmeda. Poszło o gotowość do negocjacji z islamistami. Poprzedni prezydent był im przeciwny. Obecny już ogłosił, że jest gotów zaakceptować zasady zawieszenia broni z islamskimi rebeliantami i wprowadzenie prawa muzułmańskiego (szariatu). Cóż jednak z tego, jeśli - jak pisze Gettleman - obszar podległy władzom centralnym to zaledwie kilka budynków w Mogadiszu? Na domiar złego nad Somalię znów nadciąga widmo głodu. Susza, wysokie ceny żywności i odpływ organizacji humanitarnych, obawiających się o los swoich wolontariuszy, mogą doprowadzić do powtórki z początku lat 90-tych, kiedy setki tysięcy Somalijczyków umarły z głodu. Świat nie wie, co robić "W obliczu tego chaosu świat znów nie wie, co robić. Poprzednie interwencje w Somalii kończyły się tak źle, że nikt nie chce sparzyć się ponownie. Zwłaszcza Stany Zjednoczone, które dostały najdotkliwszą nauczkę" - ocenia publicysta i wyjaśnia - "Somalia to polityczny paradoks - zjednoczony na powierzchni, zdradliwie podzielony poniżej". Somalia jest jednym z najbardziej homogenicznych krajów - praktycznie cała ludność posługuje się tym samym językiem, wyznaje tę samą religię (islam sunnicki) i dzieli tę samą kulturę. Problem kryje się jednak w strukturze klanowej. Somalijczycy dzielą się bowiem na setki klanów, sub klanów i sub-sub klanów, z których każdy ma własną historię i własne przymierza, a regułą panującą jest "zabij mnie, a doznasz gniewu całego mojego klanu". Dlatego zjednoczenie kraju pod jedną władzą nie jest sprawą prostą. Islamiści lekarstwem na zło Do tej pory udało się to jedynie Unii Trybunałów Islamskich, która dała Somalijczykom namiastkę praworządności. Po roku 2000 stworzyła w Mogadiszu alternatywę dla niewydolnych struktur państwowych. Prowadzone przez nią sądy ścigały złodziei i zabójców, wsadzały ich do żelaznych klatek i prowadziły procesy. Wszystko według zasad prawa islamskiego - jedynego zbioru wartości, na który mogły przystać wszystkie klany.