Przez ostatnie dziewięć lat Andrzej Wolski pozostawał pod opieką kilku renomowanych śląskich zakładów opieki zdrowotnej. Kilka razy śmierć zaglądała mu w oczy. Jednak to, że nadal żyje, zawdzięcza jedynie opatrzności. - 2 stycznia 1998 roku zostałem przyjęty do szpitala w Będzinie z podejrzeniem raka płuc - wspomina pan Andrzej. - Chociaż szpital miał stary aparat USG, to lekarzom udało się ustalić, że nie mam nowotworu, ale za to tętniaka aorty brzusznej. Zostałem więc przewieziony do Kliniki Chirurgii Ogólnej i Naczyń Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach Ochojcu. Z uwagi na to, że mam nerkę podkowiastą, profesor Ziaja długo nie mógł zdecydować się na operację. Wreszcie 22 stycznia przeprowadził zabieg. Jakież było moje zdziwienie, gdy rozpruto mi brzuch, a następnie zaraz zaszyto i niczego nie zrobiono. W karcie wypisowej pod datą 9.02.98 r. czytamy: Ze względu na aktywnie toczący się proces zapalny odstąpiono czasowo od leczenia rekonstrukcyjnego. Śmierć groziła mi każdego dnia - Gdy dochodziłem do siebie w klinice, dowiedziałem się, że gdyby wycięto mi tętniaka i wstawiono protezę, miałbym zaledwie 15 proc. szans na powodzenie zabiegu - mówi Wolski. - Wróciłem do domu i starałem się żyć normalnie. Śmierć groziła mi każdego dnia, zwłaszcza że w 2001 przeszedłem zawał. Minęło jednak ponad osiem lat, a ja nadal żyłem. Być może dlatego, że ścianki tętniaka były grube na 12-13 mm! Przez te lata byłem pod opieką poradni naczyniowej znajdującej się przy klinice. Raz w roku wykonywano mi tomografię i ultrasonografię. Od 1998 roku medycyna w naszym kraju zrobiła znaczy postęp i lekarze doszli do wniosku, że już mogę przejść operację. Zaproponowano zabieg polegający na założeniu stentgraftu typu Zenith. Operację przeprowadzono 4 sierpnia 2006 roku w Klinice Chirurgii Ogólnej i Naczyń. - Niby wszystko się udało - dodaje pacjent. - Jednak zabieg trwał aż 3,5 godziny, a po wypisaniu wróciłem do domu z zaropiałą raną pooperacyjną w prawej pachwinie. 23 sierpnia poszedłem na kontrolę do przyklinicznej poradni. Mimo że rana cały czas ropiała, badający mnie lekarz stwierdził, że wszystko jest w porządku. Jeszcze tego samego dnia wieczorem dostałem 39 stopni gorączki. Przez kolejne dni temperatura wzrosła do 40 stopni. 26 sierpnia żona wezwała pogotowie. Andrzej Wolski został zawieziony do szpitala w Zawierciu, gdzie jednak lekarze nie podjęli się leczenia i przekazali chorego do Kliniki Chirurgii Ogólnej i Naczyń w Katowicach Ochojcu. - Miałem szczęście, że w tym dniu miał dyżur doc. Urbanek, który stwierdził, że to krwotok wewnętrzny - mówi Wolski. Podczas badania rozpoznano także: tętniak rzekomy pachwiny prawej, tętniak prawdziwy tętnicy biodrowej wspólnej prawej oraz infekcję rany pooperacyjnej. 27 sierpnia w klinice przeprowadzono operację rewizji rany pachwiny prawej, dokonano wycięcia tętniaka rzekomego i ściany tętnicy udowej wspólnej prawej, usuwając także tętniak prawdziwy. - Była to operacja ratująca życie, więc w przeciwieństwie do poprzednich przeprowadzono ją w znieczuleniu ogólnym, co przy stanie mojego serca było bardzo ryzykowne - wyjaśnia chory. 11 września 2006 roku Andrzej Wolski został wypisany do domu. - Miałem nadzieję, że to już koniec mojej udręki - mówi pan Andrzej. - Dwa dni później leżałem w łóżku i oglądałem telewizję. Nagle w pachwinie poczułem coś ciepłego. Podniosłem kołdrę i z rany strzeliła fontanna krwi. Była tak intensywna, że na suficie zrobiła się czerwona plama. Próbowałem zatamować ten krwotok. Przyjechało pogotowie i zawieziono mnie do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Bytomiu do kliniki kierowanej przez profesora Motykę, gdzie od razu przeszedłem wielogodzinną operację.