W programie telewizji Polsat "Państwo w państwie" został wyemitowany materiał o 20-letniej dziewczynie, Stelli, która ma zaburzenia ze spektrum autyzmu. Matka nie może znaleźć dla niej miejsca, bo córka jest agresywna i autoagresywna. Już około 40 Domów Pomocy Społecznej zamknęło przed Stellą drzwi. Zrozpaczona kobieta opowiada przed kamerą, że jeśli nikt jej nie pomoże, powinna zabić i Stellę, i siebie. Już zresztą próbowała popełnić samobójstwo. Jeśli chcesz pomóc Farmie Życia, przekaż 1 proc. podatku - KRS 0000 11 58 68 Można też wpłacić darowiznę na http://www.farma.org.pl/wspomoz-nas-pl.html lub datek na konto Fundacji Wspólnota Nadziei: 35 1600 1013 0002 0011 6204 9001, BNP Paribas, Oddział w Krakowie. 20 lat temu garstka rodziców zdała sobie sprawę z tego, że ich dzieci kiedyś dorosną. A dorosłych z autyzmem nikt nie będzie chciał. Tym bardziej, że to tzw. trudne przypadki - osoby z autyzmem i szeregiem dodatkowych problemów zdrowotnych, zwykle neurologicznych. Niektórzy mają padaczkę, upośledzenie umysłowe i psychozy, inni są agresywni i autoagresywni, bo nie potrafią wyrazić, co czują, ani nie umieją zakomunikować swoich pragnień. Są też w tym gronie tacy, którzy cierpią na bezsenność. Nie wiadomo tylko, czy męczą ich koszmary, czy fizyczny ból. Nie są w stanie powiedzieć, co ich dręczy, a gdy człowiek nie może komunikować się z otoczeniem, zostaje ze swoim cierpieniem sam na sam. Kiedy byli dziećmi nikt nie wiedział, jak im pomóc. Wiedza na temat autyzmu raczkowała, by nie powiedzieć, że była żadna. Na dzieciach z zaburzonym rozwojem często eksperymentowano, próbując je zmusić do zmiany zachowania. Terapia? Nie istniała Niemal pół wieku temu w Polsce nikt nie słyszał o autyzmie. Nie rozpoznawano go, chyba, że trafił się specjalista znający nowinki zza żelaznej kurtyny. Większość lekarzy wierzyła w farmakologię, więc dzieci zachowujące się inaczej niż rówieśnicy faszerowano lekami. Problemy zaczynały się, kiedy medykamenty nie tylko nie pomagały, ale wręcz szkodziły. - Michał doświadczył sytuacji traumatycznych związanych z hospitalizacją, która wynikała z bezradności. W szpitalu, z przerwami, przebywał kilka lat - opowiada Alina Perzanowska, mama Michała i prezes Fundacji Wspólnota Nadziei. - Inaczej odbierał świat. Miał zaburzenia sensoryczne, nadwrażliwość słuchową, węchową. Wtedy nie wiedzieliśmy, co znaczą jego komunikaty. Przeżyte dramaty nakładały się na autyzm. Gdyby to było tylko zaburzenie rozwojowe i byłyby odpowiednie placówki, sądzę, że wykorzystałby swój potencjał. Był nadzwyczaj zdolny, jeśli chodzi o arytmetykę, miał fotograficzną pamięć - wylicza Perzanowska. Z zawodu jest psychologiem klinicznym. Pamięta, że gdy pracowała na psychiatrii dziecięcej, jeszcze przez urodzeniem Michała, dzieci z autyzmem w szpitalu nie było. Z kolei Adama nigdy nie można było zostawić samego. Nawet na chwilę. Miał ataki agresji, stwarzał zagrożenie dla samego siebie. - Dobór leków jest ogromnym problemem, bo większość z nich działa odwrotnie, niż w innych przypadkach, więc leki dobiera się za pomocą prób i błędów. To są bardzo trudne momenty i dla chorego, i dla jego rodziny. Musiałam zrezygnować z pracy, bo nie mogłam znaleźć dla niego odpowiedniej opieki - wspomina Danuta Ćwik, mama Adama. Gdy syn zamieszkał na Farmie, ona i jej mąż mogli pomyśleć o swoim zdrowiu. Jednak teraz znowu nie mogą spać spokojnie. Agnieszka swoje obciążenia neurologiczne "zawdzięcza" lekarzom. Dziecko przy porodzie zostało przyduszone. Nastąpiło niedotlenie mózgu. Właściwą diagnozę rodzice otrzymali po roku spędzonym przez córkę w krakowskim szpitalu w Prokocimiu: niedorozwój umysłowy, autyzm i padaczka. Agnieszka od 11 lat przebywa na Farmie, gdzie czuje się jak w domu. Rodzice chwilę temu byli z nią na komisji lekarskiej. Dostała orzeczenie o niepełnosprawności na dwa lata. - Jak można komuś w 45. roku życia dawać orzeczenie na dwa lata? Czy stan córki się polepszy? Jej umysł rozwinie? Nie rozumiem. My nie wiemy nawet, czy doczekamy tych dwóch lat, żeby znów pójść z nią na komisję. Mam 81 lat, mąż 86, martwimy się, co będzie, jak nas zabraknie, a Farma przestanie istnieć - mówi zrozpaczona matka. Autyzm autyzmowi nierówny Dziś wiedza o autyzmie jest nieporównywalnie większa. Lekarze i terapeuci są świadomi tego, że ludzie ze spektrum autyzmu inaczej przetwarzają informacje, mogą mieć zaburzenia sensoryczne, powodujące, że ich zmysły działają inaczej. Poza gabinetami lekarskimi autyzm kojarzony jest przede wszystkim z "Rain Manem", czy bohaterem dostępnego na platformie Netflix serialu "Atypowy". Nie można powiedzieć, by były to obrazy fałszywe, ale do mieszkańców Farmy nie przystają w ogóle. Bogusława Kandzia, mama 38-letniego Łukasza, liczy na to, że przestanie się pokazywać autystyków jako ludzi, którzy dobrze sobie radzą. Przypomina, że jest jeszcze drugie oblicze autyzmu: - To osoby, które biją się po głowach, walą głowami w ściany, wspinają się po meblach. Łukasz kiedyś wpadł do środka szafy, bo ta się złożyła. Złamał obojczyk. Trafiłam do chirurga, który pytał mnie, jak ma go leczyć, bo on nie potrafi się z nim skontaktować - wspomina matka. W wielu publikacjach na temat ASD (autism spectrum disorders) przytaczane są słowa dr. Stephena Shore’a: "Jeśli poznałeś jedną osobę z autyzmem, poznałeś jedną osobę z autyzmem". Porównywanie niesamodzielnych ludzi ze spektrum autyzmu z osobami, które są autystyczne, ale pracują na wyższych uczelniach i mają tytuły naukowe, jest krzywdzące dla obu grup. W ostatnim dziesięcioleciu na całym świecie rośnie w siłę ruch samorzeczników. Samorzecznicy mają diagnozę ASD. Wypowiadają się nie tylko we własnym imieniu, ale przede wszystkim w imieniu tych, którzy sami mówić nie potrafią. Dzięki nim wiedza na temat spektrum autyzmu nie jest już wiedzą tajemną. Obalają mity, które przez lata narosły wokół tego zaburzenia, pokazują też jasną stronę bycia człowiekiem, który myśli w sposób niestandardowy. Edward Bolak, od lat związany z Fundacją Wspólnota Nadziei, ceni ruch samorzeczników. Zaznacza jednak, że inna jest sytuacja kogoś, kto ma zespół Aspergera, ale kończy studia i robi karierę naukową, a inna osób mieszkających na Farmie. - Tej pierwszej grupie ośrodek specjalistyczny nie jest potrzebny, ale tym niesamodzielnym już tak. Farma jest miejscem dla najsłabszych. Dla tych, którzy nie poradzą sobie bez wsparcia innych. To nie wegetacja, to tortura Co się stanie, jeśli Małopolski Dom Pomocy Społecznej "Na Farmie Życia" upadnie? Starsi, często schorowani rodzice nie będą w stanie wziąć dorosłych dzieci do siebie. Nie zapewnią im należytej opieki. Ojciec Adama ma 84 lata. Nie dogoni swojego dorosłego syna, gdy ten zacznie uciekać. Mama Bożeny, boi się, że zasłabnie, kiedy będzie z córką w domu. Doskonale wie, że jej dorosła latorośl nie pójdzie po pomoc do sąsiadów. - Co będzie z naszymi dziećmi, kiedy się zestarzejemy i umrzemy? O tym wolimy nie myśleć i o tym z żoną nie rozmawiamy, bo to przerażająca perspektywa. Czy Farma będzie istniała nie tylko przez następne trzy lata, ale 30 lat? - pyta ojciec Krystyny. Jest przekonany, że część mieszkańców znalazłaby się w szpitalu psychiatrycznym, gdzie byliby wiązani pasami. Podobnie uważa mama Adama: - Doszliśmy do ściany, której nie jesteśmy w stanie zburzyć, żeby zdobyć pewność, że dla naszych dzieci zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Nie wyobrażam sobie, żeby nasz syn trafił do szpitala psychiatrycznego, a trzeba to brać pod uwagę, bo żaden Dom Pomocy Społecznej go nie przechowa. Szpital psychiatryczny to pasy i pielucha. To nie jest nawet wegetacja, to jest tortura. Inni rodzice dzielą jej obawy. Za dużo przeszli, żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, co czeka ich synów i córki. Anna, mieszkanka Farmy, trafiła w tym roku na hospitalizację z powodu trudności w dobraniu leków. Od wielu lat bierze neuroleptyki, które, niestety, bardzo pobudzają apetyt. Nic więc dziwnego, że kiedy była w szpitalu, spacerowała po salach w poszukiwaniu ciasteczek i słodyczy znajdujących się na szafkach innych pacjentów. - Lekarstwem okazały się pasy. Przywiązuje się za ręce i za nogi do łóżka. Trudno takiej osobie zrozumieć, dlaczego została przywiązana. Przecież to nie jej wina, że dostaje lekarstwa z takimi skutkami ubocznymi - opowiada mama Anny. I dodaje: - Przy wyjściu ze szpitala dostałam od pani ordynator radę, żeby poszukać dla Ani nie takiego domu, jak ten na Farmie Życia, tylko takiego, gdzie stosuje się przymus bezpośredni. Dziwię się, że w XXI wieku funkcjonują tego typu poglądy. Jeśli chcesz pomóc Farmie Życia, przekaż 1 proc. podatku - KRS 0000 11 58 68 Można też wpłacić darowiznę na http://www.farma.org.pl/pomoz-nam/ lub datek na konto Fundacji Wspólnota Nadziei: 35 1600 1013 0002 0011 6204 9001, BNP Paribas, Oddział w Krakowie.