Fabrycznie nowe samoloty bojowe lotnictwo polskie otrzymało po raz ostatni osiemnaście lat temu, kiedy to w latach 1987-1988 dostarczono z ZSRR dwanaście myśliwców MIG-29. Ale zarówno wtedy, jak i przy wcześniejszych okazjach w czasie dostawy na lotnisku nie było ani jednego przedstawiciela mediów. Starannie wybranych, zaufanych dziennikarzy dopuszczano do oglądania nowych samolotów dopiero po kilkunastu miesiącach od dostawy. Dziś agresywne media informują o wszystkim na bieżąco, natychmiast. Jak informują - to już zupełnie inna sprawa. 8 listopada prawdziwą konfuzję wywołało pojawienie się nad poznańskim lotniskiem nie dwóch, a czterech odrzutowców, gdyż od granicy państwa nowym F-16 towarzyszyły polskie MIG-29, tworzące honorową eskortę. Kiedy samoloty zbliżyły się i gołym okiem było widać, że dwa myśliwce w grupie różnią się od dwóch pozostałych, dziennikarka jednej z telewizji prywatnych oznajmiła: "Na razie jeszcze nie wiadomo, które z czterech widocznych tu samolotów to F-16!". "Wiadomo - mruknęła moja żona siedząca przed telewizorem. - Te, co nie dymią, to F-16, a te drugie dwa to MIG-29, zapewne z Mińska Mazowieckiego". I nie pomyliła się. Usterki rzecz normalna Sama dostawa pierwszych myśliwców z zakładu produkcyjnego mieszczącego się w odległym Teksasie, w Fort Worth na przedmieściach Dallas, nie przebiegała zgodnie z planem. Przelot fabrycznie nowych samolotów na drugą półkulę to bardzo poważne przedsięwzięcie. W locie przez większą część Stanów Zjednoczonych i Atlantyk F-16 wymaga siedmiu tankowań w powietrzu. Notabene, jest to pierwszy samolot w całej historii polskiego lotnictwa, który taką zdolnością dysponuje. Paradoksalnie, nowe samoloty dość często się psują. Wynika to z tego, że pewne drobne i nieuniknione wady produkcyjne złożonego systemu ujawniają się w ciągu pierwszych kilku czy kilkunastu lotów. Okazuje się później, że jeden z wiązki kilkuset kabli został niewłaściwie podłączony, że jakiś zawór, pomimo surowej kontroli jakości, zacina się raz na kilkadziesiąt cykli albo występuje niedopasowanie parametrów różnych urządzeń radioelektronicznych. To nic nadzwyczajnego. Wadliwe części wymienia się albo naprawia i samoloty wchodzą w normalny cykl eksploatacyjny, latając bezawaryjnie przez długi czas. Ponownie zaczynają się częściej psuć zwykle dopiero pod koniec swojej eksploatacji, gdy wszystko jest już bardzo stare i zużyte, chociaż staranne utrzymanie zapobiega i temu. Z własnego doświadczenia pamiętam niesfornego Su-22 o numerze "3201", na którym bezpośrednio po dostawie z fabryki w Komsomolsku nad Amurem za nic nie chciał działać kompleks nawigacyjno-celowniczy. Każdy jego element testowany na stanowisku kontrolno-pomiarowym funkcjonował bez zarzutu, a po ukompletowaniu na samolocie - pełna kicha. Gdyby chciano według wskazań tegoż kompleksu zrzucać bomby, to zapewne ceny mieszkań w Wałczu w pobliżu poligonu Nadarzyce - wobec serii niszczycielskich wybuchów na przedmieściach - gwałtownie by spadły. I jak latać na samolocie, z którego strach cokolwiek odpalić lub zrzucić, by pociski czy bomby nie fruwały po całej okolicy? W końcu, po kilkunastu tygodniach, zrozpaczona radziecka ekipa gwarancyjna, która już kupowała sobie ciepłe ubrania (wiadomo, gdzie po takiej wpadce skierują), rozdysponowała niesforne urządzenia po różnych samolotach i wszystko zaczęło działać jak należy. Drobne usterki F-16 to naprawdę rzecz niegodna uwagi. Dostawa grippenów do Czech miała znacznie bardziej dramatyczny przebieg, mimo że Bałtyk to nie Atlantyk. Okazało się, że urządzenia nawigacyjne produkcji szwedzkiej nie do końca chciały współdziałać z NATO-wskimi systemami naziemnymi, a po dostawie podczas jednego z pierwszych lotów na samolocie zgasł monitor wielofunkcyjny, stawiając pilota w sytuacji "zgaduj-zgadula" co do niektórych, czasem dość ważnych parametrów lotu. Oczywiście czeska prasa jest nie lepsza od naszej i grippena nie ominęła fala gwałtownej krytyki. Kupiliśmy kota w worku (w oryginale: "zajca w saku" czy jakoś tak) - krzyczały tytuły artykułów o skandalizującym zabarwieniu. Ale dość szybko wszystko doprowadzono do normy i sprawa ucichła.