Mateusz Lubiński, INTERIA.PL: - Gdy widzi się zdjęcia ofiar domniemanego ataku chemicznego, do którego miało dojść 21 sierpnia pod Damaszkiem, zdjęcia dziesiątek dzieci, które tam zginęły, to w naturalny sposób pojawia się odczucie, że ktoś powinien coś z tym zrobić, żeby takie rzeczy więcej się nie działy. Jak pani uważa, co w ogóle można zrobić w przypadku konfliktu syryjskiego? Kto powinien na to zareagować i w jaki sposób? Patrycja Sasnal: - Możemy mówić o dwóch sytuacjach: do momentu wydarzenia się tej tragedii, spowodowanej najprawdopodobniej użyciem broni chemicznej i tym, co jest teraz. - Przedtem była teoretyczna możliwość, jak rozwiązać konflikt w Syrii. Promotorzy międzynarodowi stron walczących - reżimu w Damaszku (Iran, Rosja i takie państwa BRICS jak Brazylia czy Indie, które de facto też są zwolennikami stabilizacji w postaci reżimu Asada) oraz rebeliantów (USA, kraje europejskie i kraje arabskie - przede wszystkim państwa Zatoki Perskiej) - powinni wymusić na stronach konfliktu formę porozumienia. - Jeśli te wszystkie państwa, a szczególnie mówimy tutaj o USA i Rosji, wypracowałyby wspólne stanowisko i zmusiły strony konfliktu do negocjacji, to może doszłoby przynajmniej do zawieszenia ognia. Ale tak się przez te dwa lata, jak trwa wojna domowa w Syrii, nie stało. Teraz, po domniemanym użyciu broni chemicznej, sytuacja jest inna... - Stany Zjednoczone zapędziły się w swojej retoryce w kozi róg. Ustaliły i oznajmiły światu, że jeśli reżim Asada użyje broni chemicznej, to wówczas nastąpi militarna reakcja ze strony Stanów Zjednoczonych. - Barack Obama wyznaczył linię graniczną i teraz mamy do czynienia z wydarzeniem, które dotarło do międzynarodowej opinii publicznej, wygląda na atak z użyciem broni chemicznej na dużą skalę i ludzie są bardzo zbulwersowani, oczekują odpowiedzi. Na szali leży teraz wiarygodność Stanów Zjednoczonych. To jest największe mocarstwo świata, które nie może rzucać słów na wiatr. USA są bez wyjścia i rozważają opcje odpowiedzi. Jakie one są? - W liście do Kongresu sprzed miesiąca przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów generał Martin Dempsey wyznaczył pięć opcji wojskowych, jakie posiadają Stany Zjednoczone w Syrii. - Najbardziej prawdopodobne wydaje się przeprowadzenie ataków punktowych. Nie wiążę się to z wysyłaniem żołnierzy do Syrii, ale polega na zgromadzeniu w regionie setek samolotów, okrętów i okrętów podwodnych, aby zaatakować dowolne, wybrane cele na terytorium kontrolowanym przez Asada. - Taka operacja będzie kosztować miliardy dolarów i angażować ogromne zasoby. A musi być też określony cel tej interwencji: czy chodzi o zniszczenie instalacji związanych tylko z bronią chemiczną, czy na przykład zlikwidowanie obrony przeciwrakietowej Damaszku. I to jest problem, i pytanie, na jaką odpowiedź zdecydują się Stany Zjednoczone. - Możliwości interwencji istnieją. Są baterie Patriot i w Jordanii, i w Turcji, są F-16 zostawione po ostatnich ćwiczeniach w Jordanii. - Reżim Asada nie ma możliwości odpowiedzi na taki atak. Izrael wielokrotnie atakował terytorium syryjskie, a Syria nie odpowiadała na to, bo to nie jest wojsko na poziomie wojska izraelskiego czy amerykańskiego. Jakie mogą być skutki ewentualnej interwencji? - Zależy, jaka będzie jej skala. Czy to będzie trwający tydzień atak na cele związane z bronią chemiczną i następnie pozwolenie rebeliantom na walkę z reżimem, tylko już przy zmienionych stosunkach siły, czy będzie to dłuższa interwencja, w której musiałaby też uczestniczyć Europa, akcja mająca na celu bezpośrednie obalenie reżimu w Damaszku. - Jakakolwiek operacja wiąże się jednak z dużym ryzykiem, bo zniszczenie równowagi sił, która jednak, mimo trwania tam wojny domowej, istnieje, może spowodować, że radykalne odłamy wojsk rebelianckich - jak powiązany z Al-Kaidą Front al-Nusra czy organizacja Islamskie Państwo Iraku i Syrii - mogą uzyskać większe możliwości działania. I wtedy problem syryjski może okazać się większy. Minister Spraw Zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow mówi, że nie można liczyć na to, iż jakakolwiek forma interwencji będzie miała skutki pozytywne, do tego będzie poważnym naruszeniem prawa międzynarodowego, a lukę po ewentualnym obaleniu Asada wypełnią w regionie ugrupowania terrorystyczne. Jak bardzo prawdopodobny jest pani zdaniem taki scenariusz? - Niestety, nie można takiego scenariusza wykluczyć, szczególnie, gdy popatrzymy na to na przykład, co było w Iraku. Użyto ogromnych nakładów, wysłano ponad 100 tys. żołnierzy amerykańskich i efektem jest niespokojny kraj nękany atakami terrorystycznymi na co dzień. - Syria jest państwem podobnym do Iraku pod względem tego, że jest tutaj dużo różnych mniejszości i silne podziały społeczne oraz narodowościowe. Więc iracki scenariusz wydaje się być jak najbardziej prawdopodobny dla Syrii w przypadku interwencji zewnętrznej. Rozmawiał Mateusz Lubiński Obserwuj tego autora na Twitterze ----- Patrycja Sasnal jest kierownikiem projektu "Bliski Wschód i Afryka Północna" w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych i sekretarzem redakcji "PISM Strategic Files".